poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rzeka.

Co robić, droga redakcjo, jak mam tylko niedzielne popołudnie, słońce przebija się błyskami i migotaniem przez zielony gąszcz Moherii, tylko się przebija?
Pojechać tam, gdzie je widać. Na tyle blisko, żeby nie zgasło, żeby nie tracić czasu w podróży.
Rzeka, nasza Oder, jest blisko, w sam raz na niedzielne popołudnie.
Płynie, zagarnia, zabiera, toczy się, porządkuje, uspokaja.
Jak mówili na Suwalszczyźnie- rzeka wszystko zabierze.
Oczywiście chodziło o kurze wnętrzności, mydliny i takie tam.
Płynie jak czas.
Zakrzów, gmina Środa Śląska.
 Tak płynie.
A w dolinie, na wałach i między nimi- takie łąki są.
(mozga trzcinowata kłosi się czerwonawo)
(rajgras już dawno się wykłosił)
 Takie kwiaty.
 Tak, zwykłe, nazjwyklejsze złocienie łąkowe i dzwonki rozpierzchłe, zresztą teraz już pewnie wykoszone.
I zwykłe drzewa.
(wiąz polny)
(klon polny)
(dęby szypułkowe)
Zresztą w takim słońcu wszystko jest przepiękne.
Zwykłe rośliny spontaniczne
i stara żwirownia, zarastająca sitem, koniczyną białą i białoróżową.

(biała)
(biała, białoróżowa, biała. Jak one pachną!)
(białoróżowa)
Płynie jak czas.
Szeroko i pewnie, zdecydowanie inaczej niż mój osobisty czas.
Wciąż tęsknię za słońcem- niebem- morzem Danii, piórami wełnianki i takimi tam.
Nie chcę czekać na wyjazd pod koniec lata, gdy wszystko jest tak samo, a ja topię się w melancholii.
Chcę być gdzie indziej, teraz zaraz natentychmiast.
Mieli mnie czas, nie podoba mi się moje życie.
Ja wiem, że bluźnię narzekając.

Mam miłość, rodzinę bez zastrzeżeń, stado zwierząt do kochania, dom do wytrzymania.
Jestem w pięknym momencie życia, kiedy można robić to co się chce i lubi, żadnych małych dziec/starszych osób pod opieką, wszyscy dorośli, rozmnażać się nie mają zamiaru albo dyskretnie umarli zawczasu.
Mam wymarzoną pracę- doskonale pasuje tu powiedzenie "uważaj, o czym marzysz";-p bo praca tyleż wymarzona, a droga do niej wydeptana, ile wymagająca, stresująca, raczej ciekawa niż dochodowa, no i , prawda, bez sensu. No bez sensu.
Bo co z tego, że się cieszę kfiatkami, jak nie mogę sobie kupić czasu.
Mogę tak trochę- jak mam dużo roboty, to bez żalu rezygnuję z tego, co najmniej lubię, czyli gotowania, i jemy "na mieście" (czyli na dzielni, bo co to za miasto).
Rezygnuję z tego, co lubię, ale zabiera fchuj czasu, czyli ze sprzątania, i kupuję czyjś czas.
Rezygnuję z dużych podróży na rzecz małych, nad rzekę.
Naprawdę źle jest, kiedy muszę zrezygnować i z małych, jak weekend w Izerii, bo wtedy objawia mi się cały bezsens- nie życia, ale stylu życia.

Bo jest tak.
W robocie trzeba wciąż uciekać do przodu- podejmować nowe zlecenia, nie odpuszczać, inwestować, "rozwijać się", bo inaczej kicha.
Zarabiamy na utrzmanie, całymi miesiącami TP żongluje płatnościami.
Zbieram hejty za to, co nie zrobione i nie w terminie, słusznie i nie, bo to, czego ludzie się świetnie naumieli w czasach wolności, to foch zwany asertywnością.
Zawsze też coś się komuś uwidzi, żeby nie zapłacić. Dużo czasu trzeba poświęcić na klepanie wszystkiego na piśmie, a i tak nie unika się wpadek i wtop. Im więcej się robi, tym częściej. Więc w tym roku częściej;-p
Im więcej reklamy, Majek, fejsa i fejmu, tym więcej roboty. A im więcej roboty, tym więcej roboty, i tyle, nie przekłada się to na nic innego.
I powiadam wam- gdybym miała dobre zdanie o ludzkości albo jakieś względem niej oczekiwania, to bym je straciła.
(ja wiem, że jak się pracuje na własny rachunek, to się właśnie tak ma. Ale nie wszędzie, nie zawsze i nie każdy.)
(i mogłabym wam przekazać dziesiątki łamiących wiadomości z życia mikroprzedsiębiorcy. Tak, dziędobry, o pani i o panu też. Ale nie opowiem, bo za miesiąc i rok nie będę o nich pamiętać, bo otrzepię spodenki i pójdę dalej, a i nowe historie się wydarzą.)
Do Szwecji na wiosenne storczyki się nie pojechało, bo nie ma czasu, bo wiosna, to pojedziemy do Danii.
Do Danii się nie pojechało, bo się  nie skończyło to i tamto, no i nie było jak.
A teraz się podjęło zlecenie typu szczał, znaczy na przedwczoraj, i się sadzi tysiące trawek i wrzosów, i się nie pojedzie za tydzień tam, gdzie się wymyśliło, ze się pojedzie. Tak się podjęło w ramach ucieczki do przodu, syndrom Czerwonej Królowej.
A później już będzie bez sensu.
A rzeka płynie w jednym kierunku...

Wiem, że marudzę, może to taki czas, bo rok temu też marudziłam, że jestem stara i gruba, i nic się tu nie zmieniło.
Dalej jestem.
Co do starości to  nie mam nic do powiedzenia, grubość można odwrócić, ale trzeba wyjść dalej, niż na mały spacerek nad rzekę. A tu hercklekoty, lęki, źle się idzie od, lepiej do, a już samotnie- niemożliwe (zawsze sprytnie wybieram się z kimś, zauważyliście?). No i bardzo mnie to doskwiera, bo lubię samotność i moc. I leki już na to nie pomogą, może terapia, ale to trzeba pójść i chodzić.
No yafud, i to niejeden.
(wiem też, że inni mają gorzej, nigdzie nie wyjadą albo nie będą mieli innych rzeczy, których pragną. Ale zdarzy się tak, że ja też będę miała gorzej, a teraz, teraz na przeszkodzie staje mi TYLKO praca.)

Wracając do rzeki.
Płynie i nie niepokoją jej żadne mosty, aż do Lubiąża.
Historia cysterskiego klasztoru (tu dużo dawnych fotek i rycin) jest uspokajająca, albowiem morał z niej płynie taki, że wszystko mija i wszystko się kończy, ogólnie vanitas vanitatum.
(piękny platan)
(zdrowe i piękne kasztanowce)
To była potęga, moi drodzy.
Drugi co do wielkości obiekt sakralny na świecie. Ponad 200 mb długości fasady. Dwa i pół HEKTARA dachu (wymienionego!). Pierwszy kościół stanął tu w XII wieku, główna przebudowa miała miejsce w XVII wieku, stąd barokowy look. Miejsce spoczynku Piastów Śląskich i Michaela Willmanna.
Od sekularyzacji i II wojny ogołocona skorupa.
Nie do odbudowania.
Zresztą po co.

Jest piękny w swojej nieremontowności, melancholijny, a korozja biologiczna, kolonizacja murów wzrusza.
(tak w ogóle to jest zabezpieczony, nie rozpadnie się)
(zanokcica murowa)
(TP woli oznaczać mchy, niż robić oferty. Tak mówi.)
W ogóle Lubiąż jest cały z przeszłości.
(tak się u nas, na Dolnym, obsługuje krowy. Co wieczór wracają do obory z pastwiska, gdzie były palikowane.
Na Wschodzie przez całe lato stoją na polu, zagrodzone, i się do nich jeździ rowerykiem na dój.
Przypadeg? nie sądze.)
(wejmutka, a jeszcze taka duża, to też rzadkie drzewo)
(szyszki zeszło- i tegoroczne)
Cóż, tak tylko zaznaczę, że Lubiąż ustawia perspektywę;-/
VegAnka, odczytwaszy ekoznawcze notatki nt. składu gatunkowego różnych typów łąk, zachęciła nas do wstąpienia jeszcze do Krzydliny Małej.
I pojechaliśmy.
 I oto
 derkaczowe łąki, schodzące w stronę, znów, rzeki.
 Ktoś posadził na ich brzegu płaczące wierzby.
 (właściwie Derkacz- i Oryks- przywodzą mi na myśl tylko postapokalipsę i wilksy, a nie to, kim są)
Przyszedł deszcz.
 I poszedł.
(zostawił jakiś syf na obiektywie. Albo w środku on jest.)
 A my poszliśmy dalej w stronę selernicowych łąk.
(selernica? nie sądze.)

(moi ukochani Łowcy Roślin)
 No i proszę.
 Podkolan biały, taki pachnący.
 Inne storczyki też były, listera np, ale jakaś już sczezła.
Takoż ziela pospolite były.
(wiązówka bulwkowa, firletka poszarpana)
(dzwonek skupiony i rozpierzchły)
I dobre, popołudniowe widoki.
(Krzydlina Mała)
(powrót przez derkaczowe łąki. Zawsze oglądaj się w tył.)
I wiecie co?
Jeszcze będzie przepięknie.
(czasem trzeba zrobić zdjęcie
by zobaczyć na nim tęczę!)
A nawet mały kawałek weekendu w Izerii- zimnioki, ognisko w deszczu + porto- przywraca proporcje.
Dzięki. Inkwi, Padre. Jak dobrze, że jesteście, że się znaleźliście w tych internetach:-)
Dzięki, TP, że ci się chciało pojechać na chwilę:-)
Dzięki, Puszczyku, że to wytrzymałaś:-)
Pozdrówka, Megi.
PS. Rzeka płynie też przez Miasto- to kolejna nieopowiedziana opowieść...