piątek, 31 marca 2017

słoik na zimę

Fejsbuk podpowiada wspomnienia.
Marzec 2012- zobaczcie sami.
Koniec marca w 2013 był taki, że zima wydawała się nie mieć końca, jemiołuszki dzwoniły w robiniach i nie wybierały się na północ.
W połowie marca 2014 kwitły śliwy i forsycje, a w Moherowym ogrodzie bawiły się trzy koty- Puszkin, Kropek i Foss.
Żadnego już nie ma.
Fossek odszedł w środę rano. Przedtem wszedł do szafy i wyciągnął do nas fossołapkę. A jeszcze wcześniej spał w naszym łóżku. A jeszcze wcześniej... przestał jeść i coś go bolało, zawinął się tak szybko, że nie zdążyliśmy dobrze przyjrzeć się jego złym wynikom prób wątrobowych i wyleczyć zapalenie nerek.
Przygotował nas do swojego odejścia całym życiem pełnym dramatycznych zdrowotnych przygód, ale i tak nie czujemy się przygotowani. Nie miał jeszcze sześciu lat.
Pola jest bardzo chora, ma niewydolne nerki. To już równia pochyła, ale myślałam, że to ona odejdzie szybciej, była już w bardzo złym stanie- i wciąż daje radę.
Więc już nie będzie tak ani tak.
Zima  minęła- jeszcze przez chwilę można było udawać, że kapryśne niezdecydowanie prawdziwej, chłodnej wczesnej wiosny to ona, ale dłużej już nie. I wiem, że wszystkich wiosna tak cieszy, że dodając zdjęcia pierwszych kwiatów myślą już o następnych, ale ja lubię sobie pozamykać, pomyśleć z czułością, chociaż niby nie ma o czym. Bo o czym? O czasie śpiączki, chorób i niemocy?
Nie. O czasie, który odszedł i nie wróci.
Posty lajfstajlowe skończyły się na tym:
a później był czas zawieszenia i stania Słońca, i wycieczka z Psem w Swetrze.
Dokąd, kto rozpozna?
Bo po co, to wam powiem- po solniczkę (już stłuczona, możemy jechać znów!) i na ciastko w Rogowie.
I oby jak najwięcej nam takich wycieczek, ikerów i szopingów, a takie rzeczy to tylko w zimie.
Później zadzwoniłam
a dzwonienie skończyło się spacerkami- sylwestrowym i noworocznym.
Sylwestrowy był mroczno- słoneczny
 szronowy
(jakie PIĘKNE są faktury roślin, prawda?)
 i trzcinowomokradłowy
 bo w Rogatych okolicach leży piękny, zarastający szuwarem staw Soczewica, na którym zimują żurawie.
Myśliwi robią tu coś złego.
 Gdyby cały rok był taki jak jego pierwszy dzień
 byłby piękny.
 Odwiedziliśmy naszą Łąkę
(a to jest nasz domb. Z posuszem w koronie i koziorogami w drewnie, w skali naszego czasu jest wiecznie żywy, był i będzie.)
(nasza Łąka)
 odwiedziliśmy ptaki
(Wieża Ptaków Niebieskich)
 a później spontanicznie skręcaliśmy na cmentarze.
Cmentarz ewangelicki między Rudą Milicką a Grabownicą.
Nie ma to jak zwiedzać cmentarze z niemieckojęzycznymi archeo, powiem wam 😉

Jedna z czterech daglezji.
I nikt nie ukradł na złom?
hm, czy tu jest napisane "Freisteller"??
Potrzaskana płyta z czarnego szkła, lewa strona wolna.
Prawa strona wolna. Gdzie spoczął mąż Augusty, zmarłej w 1940?
Karl, dzierżawca rolny czy właściciel ziemski? Śpi delikatnie 💚
Jak miała na imię ta dziewczynka?

I tak sobie leżą wśród pól.
Mauzoleum na cmentarzu koło Wierzchowic.
Bardzo pięknie i magicznie było tak jechać łagodnymi pagórkami Krainy Wód. Rogata Owca, jak to ona, śpiewnie i nieprzerwanie recytowała nazwy miejsc, historie ludzi, a Kraina zapełniała się duchami i znaczeniami.

Zima zrobiła się zimna, a oni tak stali.
VegAnka.
A później, później znów.
To miejsce, gdzie myśliwi robią złe rzeczy.
Pacjan i Lili(th)😊
Taka z nich para💕
Lena🐾kocia pasterka
Taka to była zima, śnieżna i prawdziwa, łagodna i dbała o dobry dla roślin przyszły sezon.
Ale wiadomo- styczeń to poniedziałek roku (a luty to jakieś przykry dzień świstaka), więc się za dużo tej śnieżnej urody nie naoglądałam.
Pierwszy przedwiosenny Roślinny Rekonesans- z Marie, Królową Szkocji- przełamał zimowość.
Folwark w Czerńczycach.
 Chociaż nic nie kwitło😶
Folwark w Kamionnej.
I pałac.

Bystrzyca.
Wybieranie zdjęć dało mi sporo nostalgicznej przyjemności. Woda pod taflą lodu, wyblakłe, zeszłoroczne kolory, resztki jesieni trwające w kitkach trzcin, bukowych liściach i owocach przytulii, strzaskane cmentarne płyty, zapadnięte budynki, maminy płaszczyk Rogatej, puste gniazdo, wieczny dąb, upadek i próby odbudowy miasta porcelany i uzdrowiska, nawet walka o prawa zwierząt- wszystko to pisze opowieść o przemijaniu i trwaniu, utracie i nadawaniu znaczeń.
Przyglądam się jej z czułością, zamykam zimę w słoiku. Może nigdy do niej nie wrócę, może za kilka lat sprawdzę, czy zawartość słoika się cukruje, może go kiedyś otworzę.

A później było już tylko niecierpliwe oczekiwanie.
I krótka wizyta w Inkwizytorium, gdzie oczywiście też czekano- na nowe życie. I, jak wiadomo, doczekano się- ze wszystkimi tego konsekwencjami, radością i smutkiem.
I tak to.
Tęsknię za Fossem.
I nie muszę się już o niego martwić, bo martwiłam się cały czas.
Teraz martwię się o Mrysława, który wciąż gdzieś chodzi bez opowiedzenia. Jak to dziecko.
Pozdrówka, Megi.