niedziela, 10 kwietnia 2016

krasnal przed lustrem

Dawno dawno temu, gdy ludzie mieli jeszcze czas i nie siedzieli w ogrodach, tylko w internetach, Taba Aza napisała, jak to sobie krasnala nabyła. Zawczasu zasłoniła się gardą "ludzie robią gorsze rzeczy", usprawiedliwiła nienachalną urodą krasnoludka i odwołała do jednego z poprzednich postów, w którym pisze:
"Co teraz się porobiło, krasnal ogrodowy od paru lat tracił popularność na rzecz innych ozdóbstw ogrodowych. Degradacja krasnala nie spowodowała jednak że ogródki w Polsce w tym czasie  jakoś nadzwyczajnie wypiękniały. Są jakby nawet mniej ciekawe niż były, w końcu krasnale stanowiły jakiś punkt zaczepienia dla wzroku  w tym zalewającym Pol -Ogrodolandię morzu trawniczków i tuj. Szczerze pisząc jak dla mnie jest gorzej niż było. Polbruk, trawnik ( najlepiej z rolki ), obowiązkowy iglak w charakterze żywopłotu i zastępca krasnala ( co tam kto lubi ) w charakterze zdobnictwa ogrodowego -  tak to teraz wygląda jak człowiek się po ogródkach przydomowych pogapi. Zieleń miejska znaczy z elementem kojarzonym  "z ogrodowością". Smętne to jak przedstawicielka najstarszego zawodu świata na zasłużonej emeryturze. Krasnale były przynajmniej jakieś, w złym guście jak to się teraz o nich mawia, ale jakieś. Nie wiem czy ludzie czują że w sumie rzecz uważaną za kicz zastąpili kiczem innego rodzaju, masowo powielają obrazki z lat osiemdziesiątych XX wieku jakimi reklamowały się firmy deweloperskie w Niemczech Zachodnich. To właściwie nawet nie kicz, w końcu ten jest bratem sztuki, to coś znacznie bardziej smutnego - wyobraźnia unicestwiona. Marzenia o lepszym życiu ( och,  tam na tym Zachodzie ) skrzyżowane z brakiem czasu i potrzeby otaczania się czymś wyjątkowym. "Ładność", porządek i zieleń  instant - tak wygląda większość nowo zakładanych "ogródków przydomowych" w miastach. To właściwie nie są ogrody tylko przydomowe tereny rekreacyjne z niewiadomych przyczyn nazywane ogrodami. Mało kto sadzi jakieś byliny,  drzew liściastych to najlepiej się pozbyć bo to tylko panie tego...... robota. Dobrze jest postawić donicę z czymś kwitnącym i kolorowym i żadnego krasnala bo to kicz. A jak krasnala nie ma to taki "ogródek" to już nie jest kicz tylko "piękno jak z  żurnala". Krasnal unicestwiony i oto pięknieje nam ogrodowa Polska! Wcale nie pięknieje, jest nadal brzydka i sztampowa do bólu, zatyka banałem i bylejakością.  To właśnie bylejakość jest najgorszą zmorą naszych zielonych terenów przydomowych a nie krasnale same w sobie."
Cytat długi, ale tak w sedno, że trudno skrócić (podkreśliłam ważne imo), warto przeczytać całą historię krasnala. Wynika z niej bowiem, że nie trzeba się z niego tłumaczyć.
Zdaję sobie sprawę z  brzydoty, banału i bylejakości polskich ogrodów, właśnie oglądałam liczne strony firm ogrodniczych, na których z założenia powinny się znaleźć najlepsze realizacje. Napisaliśmy tu po drodze wiele słów, skąd się to bierze (brak wzorców, brak odwagi i wyobraźni, różne lęki- tak klientów, jak projektantów), pora coś z tym zrobić :-)
(nawiasem. Piszecie- wydaj bloga. Byłby połową siebie bez waszych komentarzy, bez dialogu, cytowań i zazębień, niech zostanie, jak jest, bytem interaktywnym, salonem i przestrzenią dyskusji. Komentarze są lepsze niż wpisy ;-) liczę na to, że znów zgarnę je z całych internetów, bo jesteście niezawodni, a mnie podsuwają kolejne interesujące społeczność tematy).

W komentarzach pod pierwszym linkowanym wpisem Taba Aza dodaje "Dlaczego zardzewiałe pręty i dzyndzoły na wietrze są cool, a krasnal mający za sobą trzysta lat ogrodowania jest be? No i to nabożne zachwycanie się nowymi ozdóbstwami. Kicz to jest wszędzie, trafia się tak samo często wśród "oszczędnych w wyrazie" nowych ozdóbstw jak i wśród tych tradycyjnych. 
Tak naprawdę to ja się nie tłumaczę, ja tu , qrczę, razem z Wolfgangiem walczę z pewnym zadęciem, poczuciem wyższości i pewności że to co tryndne jest super, hiper i w ogóle. Nie jest, zazwyczaj jest do doopy. Rzadko trafiają się ogrody z nowoczesnymi ozdobami tak wpasowanymi w ogród, że kładą na łopatki."

TAK. Niestety.
Niestety to, że zachwycamy się "nowym" (jelenie z cortenu i inna "sztuka zaproszona do ogrodu") i że tak rzadko to nowe jest piękne, wartościowe, artystyczne.

Co można z tym zrobić?
Może uprościć? postawić na autentyczność? olać sny o potędze i zadęcie, które jest w ryneczkach małych miast wybrukowanych od a do z, ze świecącą fontanną i katalpami w donicach, w białych żwirkach starannie oddzielonych od trawnika w przydomowym ogrodzie, nawet w starannie wyplecionych z lawendy... nie wiem, jak to się nazywa... takich maczugach do szafy- ułożonych w wiklinowym koszyczku. Tytułowe lustro- w ramce z bukszpanu, z przeglądającymi się w nim hortensjami- to też już męcząca kalka.
Do zilustrowania tryndu, w którym przedmioty (niechby i krasnale) znajdują nowe zastosowania i czują się w ogrodzie swobodnie, idealnie nadają się fotki z ogrodu Kasi- leloop i przez nią przysłane- z innego ogrodu.
Też tak macie? gąszcz wszystkiego, nieplanowo wsadzone ulubione rośliny, dosadzone te kupione impulsywnie i dziury po tych, które wypadły? nieuczesany, niedoplewiony, nieokiełznany, ale radosny busz?
To witajcie w klubie, taka jest też Moheria. Wbrew pozorom, po prostu mam w niej więcej czasu na robienie zdjęć ;-)
To ogród, który się nie lansuje, nie stoi na ściance, obejmuje nas z wdziękiem, a my możemy spuścić powietrze. Może w waszych ogrodach brakuje wykładzin na ścieżkach, ale zapewniam, że gdybyście mieszkali w Bretanii (ciepło- wilgotno- plewienie przez 11 miesięcy w roku), to też byście mieli.

W innym poście Taba Aza (jakże inspirująca) przywołała czar dawnych ogrodów, w których niedostatki w wyborze roślin zastępowano "innym pięknem" (łabądki z opon, kamienie malowane na biało- to wszystko dzieje się także dziś, jakby ktoś przeoczył, i to w kontekście coolu i oldschoolu). Wpis nieco prześmiewczy, ale ile emocji w komentarzach! jaka nostalgia!
Może więc dopuścić do głosu nasze sny?
Łóżko bretońskie ;-) pod baldachimem z powojnika.
Sabotek.
Doooniczki?
Póółeczka broneczka?
Sen o winie reńskim.
Domek dla skorków?
Corten zbrojeniowy.
Opornik dla węża. Też już mam.
Sen księżniczki.
Sen o nowym dniu.
Sen o zimie.
Mój sen.
Żeby umieć to zrobić, a nawet tego DOKONAĆ, musimy chyba zmienić myślenie o sobie. Przypomnę dyskusję pod postem o ogrodach ambiwalentnych, w której, jak w życiu, zarysował się podział na inwestorów i ogrodowych profesjonalistów.
Inwestorów vs profesjonalistów, chociaż to nieprawda i nie powinno tak być, przecież łączy ich wspólny interes- żeby było dobrze.
Wiedzę o tym, co siedzi w głowach profesjonalnych ogrodników/projektantów, można czerpać z prowadzonych przez nich profesjonalnych blogów/stron, no bo skąd. I rzeczywiście jest tak, że wielu z nich, jak zauważyła Ania, "napawa się własnym poczuciem wyższości wobec plebsu" i narzeka na "gust ogrodowy rodaków". Zdarza się "nieznośny brak pokory i przybieranie póz autorytetu przez naprawdę bardzo młode osoby".
Być może winien jest niedemokratyczny przekaz zawarty w samym pomyśle, że ogrodnik- amator to ogrodnik gorszego sortu, być może inny, też niedemokratyczny- że mamy się za kogoś lepszego, to zawsze drażni.
"Nie zatrudniaj pana Zenka, profesjonalny ogrodnik zrobi ci to lepiej"- nie sondze, pacząc na to, jak wywija narządami w zajawce tv zwanej "felietonem". Co zrobi lepiej, to zrobi, i to pod warunkiem, że naprawdę profesjonalny. Nie dalej jak kilka dni temu usiłowaliśmy odtworzyć (na przyszłość, nie na już) pokrój klona palmowego i kaliny japońskiej, ciętych przez kilka sezonów na kulki przez "profesjonalistów". Może ktoś sprawniej od pana Zenka położy trawnik z darni, szybciej posprząta, ale to nie jest fizyka kwantowa.
"Jestę artystą"- płachta na byka. Artystą się bywa, nie nam to oceniać. Nawet jak ma się na to papier.
"Jestem architektem krajobrazu"- tak, skończyłem takie studia, na których, czysto teoretycznie, przygotowano mnie do rozwiązywania problemów, z którymi w rzeczywistości raczej się nie spotkam. Nie w Polsce. Za to spotkam się z takimi, o których moi wykładowcy- teoretycy nie mieli pojęcia.
W komentarzach pod poprzednim postem Ewa: "Żeby jeszcze pomarudzić, dodam "projektantów ogrodów po kursach lub z pasji", którzy o krajobrazie i jego znaczeniu oraz elementach nie wiedzą nic, radośnie "projektując" co sobie klient życzy i chce (choć sam najczęściej nie wie co chce)." Dodam, że nie dotyczy to tylko "projektantów po kursach lub z pasji", archikraje po studiach TEŻ nie miewają pojęcia o krajobrazie, bo nie wystarczy wiedzieć.
Ogrodnik- to dla mnie i za mało, i za wiele. Za dużo, bo wielu z was, czytelników i znajomych, lepiej zna się na uprawie, gatunkach i odmianach roślin, niż ja. Za mało, bo ogrody to nie tylko rośliny.
Pozostanę chyba przy tym odkopanym ogrodniku- pezjzażyście ;-)
Życzmy sobie- amatorzy, ogrodnicy, pejzażyści- odwagi. Spontaniczności. Otwartości na zmiany. Spełnienia sennych marzeń.
Pozdrówka, Megi.
Tymczasem u nas: klik, klik, klik. Następnym razem o pielęgnacji ogrodu :-)

57 komentarzy:

  1. Mój sen, że może kiedyś...
    Na razie wędrówki za Twoimi ogrodowymi snami :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam polotu ogrodniczego. Jestem z tych co dosadzają, często nieszcześnie za blisko (Mama mnie zawsze gani za to), daję rosnąć pożytkom owadzim, zwłaszcza wczesnowiosennym jak jasnoty, nie wycinam (oj, ile już się nasłuchałam) bzu czarnego, że dosadzam głogi, jarzębiny gdzie się da. Chciałabym mieć więcej miejsca na zapuszczony ogród. Mam młakę. I prawie nic ogrodu. Czasem jednak i ta minimalna powierzchnia zachwyca swą róznorodnością. Chwastów i roślin, które wędrują oraz tych z przeleżałych diaspor, a odkrytych przez prace ziemne, grzebania kuraków "czycotamjeszcze". Zawsze mnie raziły wytforki projektanckie ludzi z dyplomem i bez pasji, albo tych pod presją klientów z kasą. Częsta ohyda i rzygi. Ale cóż poradzić? Samemu robić dobrze, z sercem, pouczać, uwrażliwiać. Czasem opierdolić ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. racja, Tupajo. Ja tam lubię u ciebie :-) rządzi stary mur i bzy, pewnie bym wymyśliła jakąś "wariację na temat podwórka" i wystylizowany kurownik, ale jednak u ciebie wolę naturalną zwykłość. Niedawno oglądałam zdjęcia dawnej Suwalszczyzny, ktoś zwrócił uwagę na zespół roślinności ruderalnej, z bylicy i serdecznika głównie, wygryziony przez kury i kopytnych, i to jest to, zdałam sobie sprawę, że kiedyś było, a od dawna nie widziałam, i nie zobaczę. U ciebie jest szansa na rumianek bezpromieniowy, rdest ptasi, to, po czym tak przyjemnie chodziło się kiedyś po podwórkach. Poza młaką oczywiście.

      Usuń
  3. Ach Megi, swieta racja z tymi ogrodami. Mieszkam na wsi a raczej na przedmiesciach jakiegos miasta bo rolnikow prawie juz nie ma a ziemia rolna sprzedawana jest jako dzialki budowlane :( Nie dosyc, ze architektura coraz bardziej kiczowata(kolorowe domki klocki) to jeszcze te "nowoczesne" ogrody podwyzszaja mi cisnienie. Dla mnie to korty tenisowe bez linii i bez siatki ale w tenisa z pewnoscia mozna na nich grac... Jakby tego bylo malo to nowi sasiedzi zasadzili wzdluz ogrodzenia tuje i juz kombinuje jakby to w miare estetycznie zaslonic :( Jako dziecko pamietam ogrody, w ktorych roslo wszystko lacznie z warzywami, ktore jadlo sie bez mycia rak a o plot opieraly sie galezie bzu i cebulowate kwiaty o pomaranczowych kwiatach. Mimo tego haosu byl lad, byla harmonia, bylo mniej pospiechu a ogrody to dla mnie lustrzane odbicie ludzi, ktorzy ostatnio maja coraz mniej czasu i koncepcji na wlasne zycie wiec nie ma sie co dziwic, ze ich dzialki przed domem sa jak te przed marketami a z tylu przypominaja bardziej tereny rekreacyjne widziane na duzych osiedlach niz prawdziwe ogrody... Pozdrawiam Cie serdecznie a Twoj "dziki" ogrod to moje marzenie... Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak było. Rozmawiałam chwilę temu z inną Kasią (Matką Jednorożców), która wychowała się na podlubelskiej wsi w latach 60tych/70tych. Wspominała właśnie takie ogrody, każdy przy tym, mimo że barwny i bujny, harmonijny, stonowany i z motywem przewodnim (bo jednej ciotce świetnie szły gladiole, a innej dalie i irysy). Nie było tylu odmian o dziwnych kształtach i barwach, nie stosowano wspomagaczy w postaci "małej architektury", bo nikogo nie było na to stać. Ten umiar w stosowaniu materiałów robił ogrodom dobrze, przekładał się na duże płaty obsadzone jednorodną roślinnością, czyli na spokój. Z drugiej strony ludzie godzili się na te przewisające gałęzie bzu, na pewną spontaniczność, bo żyjąc trudnym życiem mieli widok na proporcje spraw. I, co pewnie najważniejsze, kochali swoje ogrody, jak zauważyła K- były one dla nich jedną z niewielu dostępnych nagród od życia.
      Więc masz rację, że ogrody są odbiciem ludzi, dzisiejsze- chaosu, nadmiaru i niepewności wyborów, jakie wprowadzili do swojego świata. Pozdrawiam serdecznie :-)

      Usuń
  4. Mmmmmm.... Tak myślę co by tu napisać i nic mądrego, a nawet głupiego, nie przychodzi mi do głowy. Im więcej czytam "w temacie", im więcej sadzę, sieję, zmieniam, tym jestem głupsza i pokorniejsza wobec wyzwania, jakim jest ogród. We mnie na zawsze tkwić będzie ogród Dziadka, gdzie koperek mieszał się z nagietkiem, a kosmos z buraczkiem. Dziadek nie słyszał o projektach ogrodowych, a stworzył piękno w czystej postaci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no nie? nie dość, że ogrodnictwo jest ciekawe, to wciąż nie wiem, dokąd mnie zaprowadzi w rezultacie...
      We mnie też, wiadomo. Wdrukowanie, zresztą te buraczki z koperkiem (i tajemnicze jabłonie, pachnące róże, rwanie bzu) to były silne bodźce.

      Usuń
  5. Cudny ten ogród Megi:) Ma taki niewymuszony wdzięk, czar i wolność.. Te nowoczesne wytwory, w których doradza się sadzenie formowanego bukszpanu, funki, hortensji, żurawek i ewentualnie jakiegoś iglaka w obowiązkowo geometrycznie wyprostowanych rabatkach są przerażające.. Inne gatunki wyginęły?? Ech.. Pozdrowienia serdeczne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [po cichutku] Ale co winien bukszpan? Toż on nasz, zasiedziały w Polsce od średniowiecza i tak domyślny w ogrodach, że Potocki pisze w "Ogrodzie fraszek":
      "Bukszpan w ogrodzie, w dzikim jodła boru,
      Nigdy swojego nie tracą koloru (...)"
      W "Żonie modnej" Krasickiego kwatery z ligustru i bukszpanu symbolizują tradycję, wycina się je pod nowoczesne cyprysiki.
      Formowany chyba też od średniowiecza albo i wcześnie, bo milusińscy, strzygąc go w kule i topiary, powoływali się na jakiś list Pliniusza Młodszego, że już Rzymianie bukszpan strzygli i tak być powinno.
      Geometria rabat czy bukszpan nie są nowoczesnymi wytworami, ale fakt, często są wtłaczane w jakąś para-nowoczesną formę, która jest po prostu nieznajomością tradycji i lekceważeniem krajobrazu.
      Ania

      Usuń
    2. Ha :-) Bukszpan sam w sobie, formowane i nie jest Ok :-) Chodzi wlasnie o tę całą resztę..

      Usuń
    3. Ha :-) Bukszpan sam w sobie, formowane i nie jest Ok :-) Chodzi wlasnie o tę całą resztę..

      Usuń
    4. no i napisałam, a później pojechałam, a później spałam i nie ma mnie...
      Bukszpan formowany jak najbardziej ok, wiadomo (płomienie, rekiny...), ja tu konkretnie do jednej projektantki się odnoszę, co to lustro, hortensja Anabelle, bukszpan, kilka razy to jest dobre, ale za każdym razem robi się "bez polotu, drogie i na jedno kopyto", jak zauważył... inny projektant. Nie chciałabym popaść w taką rutynę, bukszpan jakoś tak się narzuca i łatwo się go stosuje.
      Wydaje się, że Anex oglądała te same obrazki ;-) tag "100 najpiękniejszych ogrodów" np.

      Usuń
    5. A! To ja też wiem. Zupełnie nie moja bajka, formalizm w ogóle mnie nie kręci. W normandzkich ogrodach z tego wpisu czułabym się swobodnie, są lekkie, pełne wdzięku, a w tych hortensjach Annabelle to aż ciężko oddychać, wszystko jakieś wykrochmalone. Może to też cudne, ale zdecydowanie nie moje marzenie.
      Ale Jardin Plume wciąż bardzo, bardzo. A najbardziej chyba twórcza interpretacja tradycji. Ten ogród bez kompleksów łączy różne, wydawałoby się, sprzeczne wątki, tradycję pałacową z gospodarstwem, formalny ogród z łączką itd. I bawi się ogrodem - na klasycznie wystrzyżony płotek z bukszpanu puszcza nasturcję, w geometryczną kwaterę ładuje dziewannę – co daje taką niesamowitą lekkość. Ale nie naśladuje natury ani nie robi przeniesienia 1:1 dawnego ogrodu (co ani się da, ani jest moim zdaniem sens).
      Cały czas się zastanawiam, czy u nas też by się tak dało.
      Ania

      Usuń
    6. o. no widzisz. Zupełnie inna bajka. Różnica między ogrodami francuskimi i naszymi jest mniej więcej taka, jak między francuskimi a niemieckimi, z całą konotacją "ogrodów niemieckich". Chociaż Niemcom projektowanie ogrodów pokazowych zupełnie inaczej i dobrze wychodzi, co mam zamiar pokazywać, ale nie wiem, kiedy.
      Jardin Plume tak bardzo, że boję się, że zaraz będę wciskać go wszystkim w wariacjach i miniaturkach, a nie chciałabym. U ciebie w pewnym sensie tak- ale żmije w tych chaszczach?? Zabawa i lekkość, słowa klucze i przesłanie. I spontaniczność (dziewanna, nasturcja, kosmosy).

      Usuń
  6. Czytam sobie dzieło pt. Odczuwanie architektury. Jest tam stwierdzenie, że współczesna architektura jest zbyt sterylna. Z powodzeniem odnieść to można do projektowania ogrodów. I tak sobie leżą obok siebie Rusell Page i Steen Eiler Rasmussen. Tego drugiego szczerze polecam także ogrodnikom-pejzażystom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki. Też przeczytam, w każdym razie mam zamiar.
      Zbyt sterylne, o tak.

      Usuń
  7. Bukszpan w białym żwirku - jest taki trend, niestety i nie dotyczy Wersalu:).
    Biżuteria ogrodowa ze starych doniczek czy butelek, kloszy bardzo mi odpowiada i sama taką posiadam, mój ogród nosi podobną.
    Spieszę donieść, że maczugi lawendowe nazywają się fusette de lavande, a swojsko, po naszemu "fusetki". Są śliczne i pachnące, przeznaczone do leżenia w szafie:).
    Pozostanie przy ogrodniku pejzażyście na koniec niezwykle mi odpowiada, od razu poznałam majowe Giverny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i jak to jest bukszpan, to jeszcze nie jest najgorzej. Dużo gorzej wyglądają tuje zamiast cisa i bukszpanu (bo tańsze i "nie trzeba ciąć", odmiany kuliste lub stożkowe).
      Te klosze!
      Fusetki, dziękuję bardzo. Wiem, że śliczne i do szafy, zastanawiało mnie tylko, ile trzeba mieć czasu na ich plecenie... czasu, który, hmmm, możen przeznaczyć na bardziej twórcze czynności. Ale może to taki odmóżdżacz, jak szydełko czy coś.
      Zielone okiennice to chyba nie to Giverny, ale może o czymś nie wiem. Te akurat zdjęcia są od Kasi, a ona gdzieś nam przepadła.

      Usuń
    2. Czas na fusetki bierze się tak: siedzą sobie wieczorem trzy dziewczyny - ogrodniczki i gadają, gadają, a jedna z nich też siedzi, gada i jednocześnie plecie z łodyg lawendy i wstążeczek te fusetki. Dwie pozostałe też by mogły, ale im się nie chce nauczyć:). Po czym ta co uplotła 5 sztuk w ok 3 godziny, obdarowuje te dwie, którym się nie chciało. I tak przez dwa wieczory. I tyle:).
      Przyjrzałam się dokładniej zdjęciom i faktycznie nie Giverny, ale podobny bardzo, fajnie ma ten ktoś w ogrodzie.

      Usuń
    3. aj, to słodkie :-) pokocham fusetki :-D

      Usuń
    4. nie, nie Giverny. to Le Breau, mikroskopijna wiocha pod Parisem a on ci jest dom i ogród wuja mego męża. wuje jest zapalonym ogrodnikiem i zbieraczem, zbiera WSZYSTKO co ma więcej niż 50 lat. te dynie w koszach tez jego :) z powodu tych dyn (fasol i papryk) swego czasu miał zakaz startu w konkursach ogrodniczych bo brał rok w rok pierwsze nagrody nie dając szans innym :D

      Usuń
    5. nauczę Cie robić fusetki, tylko przyjedz :)

      Usuń
    6. zdaje się, że równie dobrze mogłabyś próbować uczyć mnie haftu krzyżykami ;-)
      We włościach wuja fascynuje mnie tematyczne ułożenie wszystkiego. Wybór dyń, flakonów ze szkła białego, koszy na jajka.

      Usuń
  8. Hmmm... mam w sobie amatora bo do 40-stki parę ogrodów pielegnowałam, parę urządziłam- sobie i rodzinie zajmując się zawodowo zupełnie czymś innym. I zaczynam być profesjonalistą bo w ramach kryzysu wieku średniego poszłam sobie na studia i architektem krajobrazu zamierzam być. Wszędzie i moi psorzy na uczelni i szanowne autorki blogów które namiętnie (i cichutko) podczytuję psioczycie na tuję. No i niby racja, szpalerki z Brabanta są nieszczególne. Ale żywotnik to takie piękne drzewo jest, każdy kto raz mógł pogłaskać jego korę to potwierdzi. I wbrew pozorom, takie "nasze". Pochodzę z Mazur, u nas warunki surowe i wybór drzew nie za duży, egzoty uchowały się w jakiś zaułkach ze swoistym mikroklimatem. A posadzone za czasów pruskich żywotniki stoją dumne i piękne. Poznać po nich można gdzie kiedyś był dwór lub gajówka, z daleka wyznaczają zapomniane cmentarze... Wiecie co mnie amatora szkolonego na profesjonolistę najbardziej wkurza? Generalizacja. I to wtłaczanie w szkołach faktu "iż my wiemy lepiej jak to powinno wyglądać". A moim zdaniem architekt krajobrazu projektujący dla prywatnego odbiorcy przede wszystkim powinnien słuchać zleceniodawcy. I nie ma w tym nic złego, bo to Jego ogród. I jego status, styl i poczucie gustu ma on określać. A projektant jest od tego by doradzać jak zrobić to co on chce a nie nakłaniać inwestora by zrobił "jak szkoła" nakazuje. Bo wykonawca wyjdzie z ogrodu a mieszkańcy zaraz zaczną go zmieniać bo będą czuli się w nim źle. Projekt ma być dla ludzi którzy tam będą mieszkać bo ogród ma być ICH. Nawet jak kochają tuje. I wtedy będziemy mieli i różnorodność ogrodów, bo każdy z nas jest rózny i ma różne potrzeby. A własne gusta projektant może pokazać w SwOIM ogrodzie i w projektowaniu dla przestrzeni publicznej. Tak sądzę. A krasnal z brązu mieszka u mnie pod liściem łopianu.
    Pozdrawiam
    Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale akurat na tym blogu bardzo podobne refleksje wielokrotnie się pojawiały i we wpisach, i w komentarzach, bo sporo o tujach dyskutowaliśmy. Nie chcę się wypowiadać jako „oni”, bo nie mam po temu kompetencji, ale rażą mnie tuje sadzone jako rodzaj pudełka ukrywającego przed wzrokiem postronnych posesję. I to posesję rozmiaru chustki do nosa, co zaburza proporcje i zmienia zielone ogrodzenie w palisadę na mamuty (myślę, że w ogóle za mało się mówi o przestrzeni w ogrodzie). Fundamentalnie nie mam nic przeciwko grodzeniu (rozumiem etymologię słowa „ogród”) ani żywotnikom. Sęk w tym, że one zazwyczaj nie układają się w piękne szpalery i nie kontrapunktują krajobrazu. I tak, to piękne drzewo, stare egzemplarze zachwycają, ale wokół widzę głównie obeschnięte, pożółkłe drapaki dla kotów. Zapewne za stulecie to, co nie zdechnie, też wyszlachetnieje, chociaż w wielu ogrodach i tak się nie udadzą, nie te warunki.
      I tak, arogancja profesjonalistów bywa irytująca. Bo skoro naród kocha tuje, to nie ma sensu tupać nogami i szydzić. To w ogóle słaba strategia na modyfikowanie gustów i opinii. Bardziej skuteczne byłoby podsuwanie ciekawych rozwiązań – jeśli tuje, to gdzie, jak, jakiego rodzaju, jak je powiązać z tradycją i współczesnymi oczekiwaniami. Ale to trudniejsze niż rytualne biadolenia.
      Ania

      Usuń
  9. hm. Skończyć studia nie równa się zostać profesjonalistą.
    Zacznijmy jednak od tui, tutaj akurat tak bardzo nie psioczę, ale linki na końcu posta do psioczenia prowadzą.
    Tuja, żywotnik- piękne drzewo północnych lasów i STARYCH PARKÓW (przepraszam za capslocka, ale nie ma tu, na bloggerze, wielu możliwości podkreślenia nacisku), co padło na blogu niejednokrotnie. Świetny żywopłot, schronienie dla ptaków, pod warunkiem, że odmiana 'Atrovirens', 'Fastigiata', 'Kórnik' i parę innych, cięte regularnie na prostopadłościany. Dobry soliter (nawet 'Smaragd').
    Tuja, żywotnik nie do przyjęcia- ostrokół "szmaragdów" wokół działki w polu. Kulka i stożek posadzone w roli strzyżonego cisa i bukszpanu w "formalnej" kompozycji- to naprawdę nie to samo, materiał ma znaczenie. Jedna z zimozielonych roślin dogęszczających ogród (to przypadek wspomnianego w linkach sąsiada, który posadził je pół metra od buka). Żywopłot czterometrowej wysokości wokół małej działki- to jest właśnie kejs, o którym pisze Ania. Kwestia proporcji, razi tak, jak "malutkie geranium" na obszernym dziedzińcu. Naprawdę trudno tego nie hejtować, jak się widzi na co dzień takie przerośnięte "żywopłoty" (tuja to w końcu drzewo), przez lata niecięte, ale w końcu ogarnięte ("na życzenie", "przez pana Zenka"), które odsłaniają całe suche wnętrze i nigdy już nie będą ładne ani funkcjonalne.
    Tuja w naszym krajobrazie- egzotyczna, ale ok. Gorzej, że źle znosi suszę i upały, stąd często wygląda źle, dokładnie pożółkły drapak.
    Generalizacja i arogancja profesjonalistów jest widoczna w szkołach, ale to norma- nie pracują tam praktycy, tylko ludzie, którzy nie mieli gdzie nabrać pokory. Jak to w szkołach. Drugą arogancką grupą są frustraci, którzy pracują pod dyktando zleceniodawców i zakładają blogi, żeby sobie gdzieś ulżyć. Wiem, pojechałam, ale taka przyszłość cię czeka w razie W.
    Profesjonalista bez cudzysłowu powinien umieć tak zaplanować ogród, żeby ludzie czuli się w nim dobrze i nie musieli zmieniać. Oczywiście mój sąsiad MUSIAŁ dogęścić tujami (cyprysikami indeed), ale też MÓGŁ poczekać (nie mógł? to mógł posłuchać, że warto kupić to i tamto większe. Nie mógł, bo kto ma kasę po budowie? to mógł zaczekać. I tak dalej). Słuchać zleceniodawcy znaczy naprawdę- wsłuchiwać się w zleceniodawcę. Bo tym zleceniodawcą często jest trzydziestoletni komputerowiec, który nie wie nawet, jak wygląda tuja, a tym bardziej nie ma do niej stosunku uczuciowego. A ja nie wiem nic o jego świecie, ale tutaj akurat mogę okazać się lepsza i bardziej przydatna od "pana Zenka", bo mam na tyle wiedzy, doświadczenia i "kreatywności", że potrafię rozwiązać konkretne problemy i zaplanować na parę lat do przodu. Raczej nie ma co liczyć na to, że zleceniodawca będzie w tym pomocny (w większości przypadków).
    Zdecydowanie nie zgadzam się z tym, że projektant może pokazać własne gusta w przestrzeni publicznej (nie w prywatnym ogrodzie). Tu i tam mógłby pokazać swój styl, ale przestrzeń publiczna to tysiące zmiennych i od razu widać, kto stawia swój pomnik i dlaczego jest to złe.
    I oczywiście zgadzam się z Anią, że szydera to żadna droga do satysfakcjonującego kompromisu. Ale jak w każdej dziedzinie- warunkiem udanej współpracy jest dialog, sytuacja, w której zleceniodawca i projektant tworzą wspólnie spójną jakość. W innej konfiguracji zawsze będzie pole do narzekań, z obu stron.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. od tego profesjonalista jest profesjonalista, żeby pokazać klientowi alternatywy i wytłumaczyć dlaczego. ludzie sadza tuje (teraz tuje za parę lat coś innego) bo raz, sadzi sąsiad, dwa nie maja pojęcia, ze istnieje ciekawszy zamiennik, trzy, brak wyobraźni (ten mały krzaczek za 10 lat zasłoni pol podwórka), brak wyczucia proporcji, koloru etc. cztery lenistwo i można tak w nieskończoność. dlatego uczciwy projektant powinien to zebrać do kupy i przedstawić klientowi parę opcji. założę się, ze zawsze znajdzie się opcja, która zadowoli :)

      Usuń
    2. no :-) pewnie, że się znajdzie, to też nie jest fizyka kwantowa. Ogrody przydomowe są jednak dość łatwe, łatwiejsze niż ich właściciele :-D

      Usuń
  10. Co czyni wykształconego architekta krajobrazu profesjonalistą? Lata doświadczenia? Stosowanie się do kanonów i zasad? hmm... może tak. Wiedza na pewno. Na temat roślin, kompozycji itd. A może po prostu rodzaj "siódmego zmysłu", czucia przestrzeni... Sama nie wiem:)
    Przyznaję Ci rację, w przestrzeni publicznej też nie zawsze można pokazać swój styl. Ostatnio brałam udział w studenckim konkursie na przestrzeń publiczną- mały historyczny skwerek. Wygrała praca Architekta wnętrz, który całość wyłożył betonem i ustawił parę betonowych siedzisk. Fakt, trzeba przyznać, że miał naprawdę świetne wizualizacje. Czy byłam zła? Nie, bo jeśli tak sobie inwestor to wyobrażał to rzeczywiście ja się do tego nie nadawałam ze swoim grzebaniem w historii miejsca i pracą w żywym materiale. Żal mi tylko tych przedwojennych drzew wyłożonych do pnia betonem.:( Na szczęście nie muszę utrzymywać się z projektowania, mam etat i dodatkowo dorabiam całkiem nieźle inwentaryzacjami zieleni. Architektura krajobrazu to raczej pasja i hobby:) Nie muszę być profesjonalistą:) Na studia poszłam po to by się przekonać czy to co wiem i czuję ma jakąś wartość:) Czy tylko mi się wydaje że ma ;). Lubię wiedzieć więcej :) Ale oczywiście marzy mi się założenie własnej firmy i praca w tym co mnie pasjonuje.Jak chyba każdy z nas:)Czytając jednak blogi zdaję sobie sprawę, że różnie z tym może być. Szczególnie w moim regionie Polski B, gdzie każdy złotówkę obraca 2 razy zanim wyda. Więc studia traktuję jako rozrywkę i realizację marzeń ze świadomością iż nigdy może mi się to nie zwrócić.
    U nas leje a przede mną inwentaryzacja 4 ha zabytkowego parku dworskiego. Strasznie lubię takie parki, choć dziś to pewnie przypłacę katarem. Nic to, najważniejsze, że pokrzywy jeszcze malutkie :)
    Pozdrawiam serdecznie z Mazur.

    Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doświadczenie- na pewno. Wiedza, znajomość zasad. Niekoniecznie stosowanie się do nich.
      Czucie przestrzeni jest bardzo ważne. Nie żebym nie popełniała błędów czy była wszystkowiedząca, zresztą pracuję głównie w skali ogrodów przydomowych, które z jednej strony są z racji wielkości raczej łatwe do ogarnięcia, z drugiej- narzucają tyle ograniczeń, że tworzą czytelne ramy, ale często się zżymam. Na przykład będąc 15 minut w ogrodzie, w którym nasadzono fchuj drzew zbyt dużych do jego skali (platany, sosny himalajskie), ale widok na słup linii przesyłowej wysokiego napięcia centralnie z tarasu jest. Ale wschodnie słońce zasłonięte iglakami jest. Tak, jakby projektowano nie będąc na działce, bez kontekstu.
      No to widzisz, nie zawsze warto być "profesjonalistą", często wygodniej pozostać amatorem cieszącym się tym, co robi, nie na musiku :-) tym bardziej, że wydawanie na ogrody jest nie w modzie nie tylko w Polsce B.
      O, i komarów jeszcze nie ma :-D i pająki nie lepią się do włosów!

      Usuń
  11. jako autorka tego co na części zdjęć dorzucę, ze w tym roku doszła słoma, która jest już WSZĘDZIE a "chodniczki" zarosły mchem i truskawkami. stan kocurstwa bez zmian, tzn. nie ubyło tylko doszło, jedno rude :)
    A krasnal mi się marzy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że wygląda wręcz wyśmienicie :D

      Usuń
    2. no i widzisz, że wykładzina nie rozwiązuje problemu? zaraz ci tam las urośnie. Oraz pole. Też kiedyś sobie zasłomiłam, miałam zboże do jesieni :-)

      Usuń
  12. A ja tam lubię myśleć, że róbmy swoje i wystarczy.

    Gdybym chciała policzyć ludzi, którzy mają poczucie stylu odmienne od mojego - takich, o których czasem myślę, że stylu nie mają w ogóle - to by mi zajęło do apokalipsy i trochę dłużej. Już mi się zdarzyło i dostawać palpitacji serca, jak widziałam, co ludzie wspierani przez architekta wnętrz mogą uczynić wnętrzu, już płakałam nad projektami budynków użyteczności publicznej, planami urbanistycznymi i w ogóle wszystkim co ma związek z estetyką. I co. Zawsze się znajdzie ktoś, kto dom woli mieć akurat cały beżowy, albo wręcz przeciwnie, cały w szczotkowanej stali, zawsze ktoś woli postawić nowoczesne przeszklone dziadostwo obok zabytkowej ceglanej poczty, i zawsze, absolutnie zawsze, ktoś woli tuje zamiast drzew, które śmiecą liśćmi. Mogę psioczyć, ale szczerze - nie mam żadnych argumentów, żeby udowodnić, że moje jest ładniejsze. Bo dla nich nie jest ładniejsze. Umarł w butach.
    I oczywiście, niejednokrotnie to profesjonalista stoi na czele kompletnej porażki, durnego projektu i bezguścia. No ale co, jemu się podoba, zamawiającemu się podoba, ludziom się podoba. Jakie ja mam prawo twierdzić, że obiektywnie nieładne, skoro obiektywnie zyskuje aplauz.
    I nie powiem, żeby kiedyś było jakoś wyraźnie lepiej - może gdzieś indziej w Polsce, gdzieś, gdzie było nieco bardziej staroświecko, żyło się nieco wolniej, może te tryndy było widać mniej. U mnie tryndy widać bardzo, tak więc ja chowałam się w domu obrzuconym gustownym tynkiem żwirowym (od nowości tak miał), ulicę obok jest wiekowa chałupa obłożona tłuczonym szkłem, a moi dziadkowie w latach '50 postawili nieurokliwe i niepraktyczne klocki z cegły. Tryndy takie były i takie akurat były gusta właścicieli. Błogosławiona ręka "przeszłości, kiedy to było lepij" nie uchroniła.
    W ogrodach babć też nigdy szału nie było, bo babcie praktyczne kobity. Co prawda rosły stare, wysokie, owocowe drzewa i ja je kochałam miłością ogromną. Ale dziś, gdyby babcie miały wybierać, wybrałyby skarlałe odmiany, bo są praktyczne kobity, a szarpać wiśnie 10 metrów nad ziemią to nie jest praktycznie. Są tak praktyczne, że wiśnie przywożą z bazarku - jak się ma 80 lat i żadnego młodego na gospodarce, to szarpanie wiśni to jakaś abstrakcja. A młodzi siedzą w miastach, pracują, chcą jeszcze złapać czas na swoje pasje, marzenia, znajomych, rodzinę, życie. W ogrodzie przesiadywać nie lubią, jak chcą poobcować z pięknem to gdzieś wyjadą. Pewno dlatego i babcie, i młodzi w ogrodach mają tuje. Praktyczniej.

    A ja robię swoje. W ogrodzie gdzie płaski trawnik, w trawniku rododendrony, a wedle płota tuje - sieję ostróżki i szałwie, malwy, niezapominajki. Po to, żeby innym przypomnieć, że przecież są. Żeby wzbudzić w kimś może jakąś tęsknotę, jakieś zgubione wspomnienie, ciekawość, urok. Żeby może sąsiadka przez płot zapytała o gatunek i sadzonkę. Bo sąsiadka ma co prawda skalniak z iglaczkami, ale ma też astry pod płotem, bo lubi.

    Stąd przecież bierze się ta nasza estetyka, z kawałków wspomnień, z małych zachwytów. Moja to wysokie, kwitnące wiśnie, niezapominajki obserwowane na obcej ulicy przez płot, tajemniczy gąszcz roślin w pewnym ogrodzie nad morzem, wściekłoniebieskie hortensje, krokusy rosnące w trawniku. Może moje ostróżki zostaną kiedyś czyjąś estetyką.

    Tymczasem lubię krasnoludki. To chyba wpływ umiłowania baśniowości i tajemniczości w ogrodzie. I Wrocławia. I Niemiec. Bo lubię też niemieckie ogrody - pierwsze, w których zobaczyłam łany okrywowych róż, lawendę, zawilce. I krasnoludki między tym wszystkim. Będę więc do utraty tchu bronić krasnoludków, bo bardzo je lubię i bardzo chcę jednego kiedyś mieć. Albo i trzy.

    Więc nie chcę nikomu tłumaczyć, że ma zły gust i złe podejście. Że ta spódnica skraca nogi a ten projekt domu jest naprawdę okropny. Chcę po prostu pokazać komuś coś, co mnie zachwyca - licząc, że zachwyci może i jego.
    I nie obchodzi mnie wcale ani trochę dla ilu osób mam zły gust.

    Hania (właśnie ta, o której myślisz)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. róbmy swoje... ale to nie wystarczy :-) to jest raczej takie "co zrobisz, jak nic nie zrobisz", wzruszenie ramion.
      Praktyczność to jedno, rozumiem. Trendy, staram się zrozumieć, dociec źródła. Czyjaś estetyka- rozumiem albo nie, w zależności od tego, jak bardzo jest i moja.
      Ale to są pewne warstwy, łatwo na nich zbudować "teren zielony" czy "ogródek", trudniej- przestrzeń. Do budowania przestrzeni bardziej przydają się takie informacje, jak "chciałbym, żeby moje dzieci nie żyły w gorszym świecie" niż "lubię wrzosy i lawendę".
      To prawda, że kiedyś nie było lepiej, a może- w pewnych aspektach było (bo było mniej ludzi, więc nie mogli wyrządzać takich szkód krajobrazowi i przyrodzie), w innych nie. Lubimy idealizować przeszłość. I przyszłość.
      No i powodzenia ;-)

      Usuń
  13. Ciekawa dyskusja, jak większość tutaj. Gospodyni ma dar do wywoływania ważkich tematów.
    Tyle opinii i wątpliwości mi się nasuwa, chciałoby się pogadać...
    „Umiar z konieczności robił ogrodom dobrze” - trafne. Może próbujmy dziś umiaru z wyboru. Choć to trudne, w natłoku możliwości i często braku kompasu.
    Odpowiada mi łączenie dziewanny (tej najzwyklejszej) i przymiotna, które się samo pojawiło w ogrodzie, z tradycyjnym, ciętym bukszpanem. Kosmosy kocham namiętnie, za wielkimi, ostentacyjnymi kwiatami nie przepadam. Teraz wydaje mi się to dobrą wypadkową tradycji, otoczenia i współczesności, ale trwało, zanim to odkryłam.
    Mimo swojego podziwu dla pracy projektantów, uważam jednak, że ogród jest dla właściciela i jemu ma się podobać (chyba, że chce mieć po prostu gustowną dekorację wokół domu z certyfikatem pracowni projektowej).
    Że może nie najmilszym, ale bardzo ważnym zadaniem projektanta, jest wsłuchać się w zleceniodawcę i dowiedzieć się, jaki ogród chciałby mieć. I go zadowolić.
    Zgoda, on sam często tego nie wie (ja na początku nie wiedziałam), ale fachowiec potrafi dowiedzieć się, w jakiej przestrzeni i stylu dana osoba może czuć się dobrze. A potem (tak jak kiedyś opisywałaś swoje metody, Megi) trzeba szukać kompromisu, jeśli obraz, który projektant odkryje jest, nazwijmy to, niezgodny z zasadami sztuki.
    Ogród musi mieć duszę, osobowość i to powinna być dusza jego użytkownika. Wtedy jest żywy, autentyczny i będzie się naturalnie rozwijał. Może idealistycznie to widzę, ale zatrudniony projektant powinien być przewodnikiem, mistrzem, który prowadzi, nie narzuca. Raczej inspiruje, "zaraża" pięknymi wzorcami.
    Zgadzam się, że szydzenie nie jest sposobem na modyfikacje gustów i opinii, w żadnym obszarze.
    Może na pociechę powiem, że miałam tuje Szmaragdy w formie ostrokołu – urosły na 4 metry i wyobraź sobie, że zauważyłam wtedy (późno) fatalne proporcje, dostrzegłam swój błąd. Chciałam je usunąć, ale w rezultacie ścięłam o połowę i doprowadzam do wyglądu w miarę klasycznego żywopłotu. Jest lepiej, mam nadzieję, że będzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo to taki portal społecznościowy jest :-p przepraszam, że nie ogarniam na bieżąco, ale jesteście niezwykle rozmowni :-D i nie nadążam.
      Umiar z wyboru jest jeszcze lepszy i robi ogrodom dobrze, ale w tym umiarze też trzeba... znać umiar. Bo czym innym jest ograniczenie kolekcji botanicznej, wypełnianie brył i plam spójną fakturą i kolorem, a czym innym komponowanie dużego ogrodu z bardzo ograniczonej liczby gatunków (powiedzmy kilkunastu). Można wymienić architektów/ogrodników, którzy tak robili i robią, ale nie każdy jest le Notre'm, umówmy się. Czyli równowaga, harmonia- może wreszcie spiszemy "zasady" dobrego ogrodu/projektu, mamy już tyle danych?
      Kontrast (bukszpan vs dziewanna, przymiotno) to też ważny zabieg stylistyczny/zasada kompozycji.
      Wiesz, ja się z dużą przyjemnością wsłuchuję w zleceniodawcę. Ludzie są ciekawi, egzotyczni, inspirujący. Jeżeli rozmawiamy o przestrzeni i marzeniach, a nie o trawniku czy plamach na liściach. Umiejętność wypracowywania kompromisu (do pewnych granic) jest niezbędna, ale dotyczy najczęściej warstwy estetycznej. Bo w "ludzkim wymiarze" tej pracy najważniejsze jest partnerstwo, wiem, grubo, ale tak.
      Są ogrody, w których trudno dopatrzyć się duszy. Patrzysz z punktu amatora, miłośnika. Tymczasem, upieram się (i odpowiem na wcześniejszy komentarz) nawet wizualnie piękne ogrody to często dobra konsumpcyjne, produkty. I owszem, widzisz idealistycznie. Projektanci i wykonawcy trzaskają projekty i ogrody spod sztancy. Na tych blogach piszo, jakby wszystko wiedzieli, takie to przemyślane i ogarnięte, a w realu nie widać.
      Skoro mówisz, że lepiej, to pewnie lepiej ;-) z tujami. Myślę, że 4 m nie wygląda źle w przypadku kilku tuj nie w rządku, gorzej z tym ostrokołem wokół małej działki lub działki z możliwością zapożyczenia pejzażu.

      Usuń
  14. Ogród jak i sen wiele łączy :-) - W obu przypadkach nigdy nic nie wiadomo :-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Z Krainy Zwyrodniałej Wyobraźni, słodkiej Ohydy przez duże O i kretyńskich pomysłów na oswojenie tzw. pejzażu industrialnego odzywam się ja - matka krasnoludów!;-) A co mi tam, Zygfryd i Manfred siedzą w śnieżnikach, wystawiają wyblakłe dupki w z lekka omszonych spodenkach. Wolfi kulturalnie ukryty w paprociach. W nocy mam dziwne sny o sylwetkach krasnoludów wyciętych z zardzewiałego żelastwa ( to jest dopiero bat na dobry gust projektantów zieleni, czysta perwersja i złośliwe nawiązanie do najnowszych tryndów ogrodowej mody ), kto wie co się jeszcze uplingnie w tak zdegenerowanym i "paskudnie liberalnym" umyśle jaki posiadam ( problem czy to ja posiadam umysł czy on mnie jest co prawda dalej nierozwiązany ale problem mniemanologiczny nie powoduje zawirowań semantycznych )? Ostrokoły z tujek są tchujkowe, bo stanowią właściwie "jedyny słuszny" sposób w jaki tzw. zwyczajny ogrodujący wyobraża sobie wydzielenie strefy prywatnej. Projektanty mogą przekonywać do innych rozwiązań ale narzucić klyjentowi to mogą najwyżej marżę za usługę - klyjent nasz pan. W Albionie mają taką instytucję jak National Trust, która z mocy ustaw ( tak, tak - to się ustawowo robi ) pilnuje radosnej tfurczości pejzażowej. Klyjent się wpisuje w tzw. ramy, ekscesy mające wpływ na krajobraz są udupiane, bo w końcu krajobraz to przestrzeń wspólna a nie tylko pana X czy lorda Y. U nas w zasadzie pojęcie przestrzeni wspólnej dopiero się krystalizuje, więc wpisywanie indywidualnych założeń ogrodowych ( i nie tylko ogrodowych ) w pejzaż raczkuje. Ustawa jest, wszyscy ją w doopie mają ( jak to w Polsce bywa z prawem, którego nie potrafi się a przede wszystkim nie chce się egzekwować, ze względu na układy i inne figury półobowiązkowe ), od czasu do czasu robi się raban jak coś upieprzą w okolicach parków narodowych czy krajobrazowych. Znaczy mimo istniejących ram każdy pitoli jak umie, podglądając co sąsiad wykombinował w sprawie oddzielenia się od terytorium wroga ( bo jak wiadomo najlepiej mieszkać w warowni, Tatar czy Kozak podejdzie to się go odeprze, a sąsiad to zawsze podejrzana bestia - kto go tam wie ). Mieszkamy i ogrodujemy tak jak czujemy, a zaufanie społeczne u nas ponoć takie jak w krajach z pełzającą wojna domową. Nie dziwi nic, no może że te tujki to w palik nie zaostrzone.;-) Powolutku zaczną nam znikać przedogródki, tak jakoś czuję przez skórę. Ulice będą zapłotowane, może nawet fosy wykopią żeby pas chodnika oddzielić. Tylko stanowiska pod kaemy jeszcze przygotować i jesteśmy gotowi na te najazdy na nas ( a ci cholerni uchodźcy od nas wieją aż się kurz w kierunku Germanii podnosi a my tu już tacy naszykowani żeby naszego przedmurza z wiecznym prawnym burdelem bronić, a oni, te uchodźce, przedmurze bezczelnie mają tak w okolicach połowy okrężnicy koncentrując się na dezorganizacji tych krajów, które mają problemy z samodezorganizacją ). Nasz lajfstyl jest nie nastawiony na budowanie wspólnoty i ewoluuje w stronę skrajnego, zachowawczego indywidualizmu. Takie domki i ogródki jakie społeczeństwo,że się tak wymądrzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no i ostatnie zdanie to świetne podsumowanie, że się wymądrzę. Zamknięte społeczeństwo, zamknięte ogrody. Plus oczywiście ww problemy: burdel prawny, martwe prawo, Polak na zagrodzie i mamy jak mamy. W tym zakresie, czyli u źródła problemów, nie zmieni się nic, więc w kwestii krajobrazowej możemy się napinać bez rezultatu.

      Usuń
  16. Krasnale w ogrodzie. Czytałem wpis na jednym blogu ogrodniczym (który głosi ,że jest tym najpopularniejszym w kraju),temat dotyczył koszmarów polskiego ogrodnictwa. Część 8 była poświęcona krasnalom i innym takim. W między czasie na blogowych komentarzach rozgorzała dyskusja na temat jednej kwestii, i tak trafiłem do Alcatrazu. Tam też przeczytałem wpis o krasnalach.Bardzo interesujący wpis. zachwycił mnie i postanowiłem prześledzić blog od początku do końca.Zatrzymałem się na początku irysów i na razie utknąłem. We wpisie autorka sięga do korzeni krasnali.I taka postawa mnie się bardzo podoba.Nie wiedziałem,że mają taką długą historię.Można zanegować i powiedzieć, thuje, krasnale, skalniaki, opony itd. są koszmarem ogrodowym. Warto takie zdanie podeprzeć czymś więcej niż tylko własną opinią i odczuciami estetycznymi.
    Lubię kiedy blogerzy kopią i drążą temat.Dlatego od czasu do czasu korzystam z linków we wpisach i tak trafiłem na ogród w stylu PRL.Kolejny ciekawy wpis w sieci.
    Stylizacja ogrodu. Często jest to nadużywane. Np. jedna lawenda na stole balkonowym, czy tarasie nie uczyni ,że przeniesiemy się do Prowansji.Podobnie krzywe linie rabat nie uczynią naszego ogrodu angielskim.Takie uproszczone schematy są często prezentowane. Ogrody kalki są nudne. Rozumiem, że ktoś wypromował swój styl,zabłysnął ale wykorzystywanie tego w nadmiarze jest niedobre.Przykładem są osławione ogródki chusteczkowe. Widzę je codziennie jak dojeżdżam do pracy.Domek,mała działka i żywotniki.Nowa działka jeszcze bez domu i żywotniki wokół granicy.Dlaczego? Ponieważ inni podpatrują i powielają takie schematy.Uważają to za bezpieczny wybór.Dostrzegam też coraz większe zainteresowanie żwirowaniem ogrodu.
    Osobiście podoba mi się styl formalny -czyli geometria,linie, koła - zaplanowane ze zrozumieniem.Podoba mi się styl formalny łączony ze swobodą nasadzeń.Ten ogród przedstawiony na zdjęciach też mi się podoba , jego swoboda i radość,a te mury - rewelacja.
    Jestem ogrodnikiem, który interesuje się architekturą krajobrazu, i drażnią mnie dyskusje czy ogrodnik projektant jest gorszy od AK po studiach.Nie sądzę, słucham od dłuższego czasu wywiadów z różnymi Projektantami , niektórzy nie mają wykształcenia ogrodniczego a robią wspaniałe rzeczy, i korzystają z pomocy np.dendrologów. Inni mają wykształcenie kierunkowe i też dobrze z tego korzystają, inni nie.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy Martha Schwartz stawia 300 złotych żab to jest sztuka. Kiedy Kowalski stawia 300 krasnoludków (a przez wiele lat mijałam ogród który wypełniony był różnego rodzaju figurami ogrodowymi) to sztuką być przestaje? Może trzeba by podpisać taki ogród nazwiskiem znanego (lub aspirującego) artysty?
      Nie lubię brać udziału w dyskusjach nad wyższością. Ale Arturze dopiszę się do Twojego głosu. Pozdrawiam EG

      Usuń
  17. Kiedy Martha Schwartz stawia 300 złotych żab nie robi tego po to, żeby było ładniej tylko dorabia do tego mniej lub bardziej pokrętną ideologie, te żaby niosą pewne przesłanie. Kowalski stawia swoje krasnoludy, żeby było ładniej. ładniej w jego pojęciu (niestety, tylko). granica miedzy sztuka a kiczem to cienka, prawie niewidoczna linia.
    na zdjęciu, może nie 300, ale kilkadziesiąt krasnali buntujących się przeciwko współczesnym założeniom ogrodowym. Chaumont nad Loara, Międzynarodowy Festiwal Ogrodów, 2012 http://cdn.ipernity.com/123/56/23/13115623.459a8510.640.jpg?r2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale Kowalski też może mieć pokrętną ideologię, tylko nie ogłasza tego światu? :). Może wcale nie robi tego z powodu ładności? Bo ja miewam pokrętną ideologie dopisywaną do pewnego rodzaju działań ogrodowych :).

      Usuń
    2. Łojla, łojla, parędziesiąt krasnali czy żab wypełniających przestrzeń to zawsze jest manifest! :-) Nie ma złudzeń że Shwarztowa i Kowalski coś tam manifestują, każde ze swojej pozyszyn. Z ogrodami "przeciętnych" ogrodników to ma niewiele stycznych, bo jednak większość ogrodujących nie idzie w kierunku galerii na świeżym lufcie. Niestety mam wrażenie że ta większość boi się roślin. Trawniczki, iglaczki czy tam różę albo rodka jeszcze jakoś ogarnie ( uprawa dwóch wymienionych krzewów traktowana jest jako ogrodnictwo ekstremalne i hardcore dla zaawansowanych ), byliny to nie, bo to jak z babcinego ogródka i w dodatku trzeba koło tego pochodzić. W ogóle to najlepiej jak największy teren polbruczkiem potraktować, donicę z zielonym ustawić a "choinki" żywopłotowe są w końcu zielone, więc mamy zieleń i szlus! I można sobie w czasie wolnym od upierdliwych działań ogrodniczych jakiś program o ogrodnictwie obejrzeć w telewizorni czy tam innym komputrze. Po takim programie to człowiek ogrodniczo świadomy a plecki nie bolą, za to chęć zakupu roślin "bezobsługowych" czy nawozów cudownych się budzi. Kto wie, może ogrodniczy mainstream przywróci do łask krasnoludy, i one pojawią się jako te gwiazdy w programie typu "tak powinien wyglądać ogród". Ha, wtedy co poniektórzy projektanci będą je wciskać klientom z takim samym zapałem jak dziś wciskają "prawdziwą sztukę".;-) A zapolbruczkowany zamiast donicy z surfinią weźmie i przykrasnoludkuje.

      Usuń
    3. Z czystym sumieniem przykrasnoludkuje! W końcu w telewizji czy komputrze krasnala pokazali, zapolbruczkowany ogrodnik będzie mógł śmiało uznać że to trynd i najnowszy hicior!

      Usuń
    4. armia zbuntowanych krasnali ma coś z armii terakotowej.
      A czy 300 tuj może być sztuką? kiedy? jak? gdy dopiszemy ideologię, czy gdy posadzimy je w okreslony sposób?
      Ocena, kategoryzacja budzi emocje. Ale nie tylko dlatego mam zamiar nadal pisać, że mi się coś nie podoba, jeżeli tak jest ;-) Podobna dyskusja (nt. zastosowania opon w ogrodzie) toczyła się niedawno na jednej z grup ogrodniczych, jak niektórzy wiedzą. Bardzo śmieszne zdanie tam padło- nie krytykuj, bo będzie niemiło :-) a grupa nie ma w nazwie "wzajemnej adoracji".

      Usuń
    5. To zdanie jest genialne :). Lubię Małgosiu dyskusje u Ciebie, ale jakoś nie umiem brać w nich udziału (bo mam taką przypadłość - wadę w świecie wirtualnym, a pewnie i w realnym też - wydawać kategorycznych opinii bez poznania argumentów hipotetycznej drugiej strony).
      Na całe szczęści nic nie wiem o dyskusji o oponach w ogrodzie :). Pisz, pisz...
      A co do żywotników :) - to zapewne ktoś za Twoją radą dopisze ideologię. Ostatnio obserwuję rozwój sztuki "las w butelce" "ogró w butelce" - wszystko jest możliwe. WYstarczy aby znalazł sie odpowiednio zmotywowany artysta.

      Usuń
  18. Przejechałam wczoraj pół Polski, za dnia, co mi się rzadko zdarza, i przez sześć godzin migały mi po obu stronach drogi straszliwie okaleczone drzewa. Jodły, brzozy, topole - co popadnie. Nie wycięte, nie ogołocone z konarów, tylko upiłowane na wysokości 3-4 metrów i zmienione w łysy kikut pnia. Zeszłej wiosny nie widziałam ich chyba aż tylu, więc może taki trend nastał. Ale napatrzyłam się do sytości i doszłam do wniosku, że jednak błędem jest myślenie, że każdy na zagrodzie równy wojewodzie i każda estetyka jest równie wartościowa, bo któż my jesteśmy, żeby oceniać cudze gusty. Ja tam oceniam pełną gębą. No, jeśli mam dzieci w samochodzie, to półgębkiem, ale akurat nie miałam.
    Estetyka to śliski grunt, ale uważam, że sprowadzanie rozmowy o przestrzeni, urbanistyce i ogrodach do „podobamisię” jest kapitulacją. Istnieją pewne zasady, może nie uniwersalne, ale mocno już wygładzone przez czas: zasada harmonii, proporcje, dopasowanie do otoczenia, umiar. W centrum mojego uzdrowiska – zabytkowa zabudowa drewniana z XIX wieku – pewien zasobny obywatel walnął sobie pałacyk w stylu bawarskim. Nie wątpię, że mu się podobał i gminna wieść niesie, że właśnie w krainie golonki i piwa dorabiał się pieniędzy na inwestycję. Miejscowi nazywają tę budowlę brzydko. W innym kontekście pewnie by nie raziła, u nas jest gnijącym wrzodem w centrum miejscowości. I dlatego jestem zdania, że w gminach, zwłaszcza w przestrzeni historycznej, powinny istnieć bardzo szczegółowe plany, regulujące wygląd domów oraz wysokość żywopłotów. Im ściślejsza zabudowa, tym bardziej precyzyjne plany. Bo nie może być tak, że jeśli ktoś uzna, że jego estetyka to piramida schodkowa, to sobie ją z rozkoszą walnie, a idąc główną ulicą uzdrowiska, człowiek czuje się jak w przewężeniu wąwozu Samarii, bo wokół wyrosły potężne ściany z żywotników.
    Ale cóż... Wyniosłam ze szkoły wiele pożytecznych informacji: wciąż pamiętam, jak się nazywa poprzeczna bruzda na przewodzie pokarmowym dżdżownicy. Natomiast w ogóle nie przypominam sobie wiedzy ogrodniczej, choćby w tak podstawowym zakresie, że jeśli chcesz mieć przed domem drzewo o wysokości bzu lub jaśminu, to najłatwiej posadzić bez lub jaśmin, a nie wyhodować, a potem obciąć brzozę.
    Ale w kwestii edukacji jestem pesymistką. Niebawem do uzdrowiska naszego zjedzie miłościwie nam panujący prezydent. I gdzie się zatrzyma? W bawarskim koszmarku. Zapewne nawet mu przez myśl nie przejdzie, że taka decyzja ma implikacje społeczne, legitymizuje barbarzyństwo popełniane na wspólnej, historycznej przestrzeni kulturowej oraz krajobrazie. I naturalnie nie jest zadaniem prezydenta pilnowanie takich rzeczy, ale jego kancelaria powinna o tym pomyśleć. Gdyby ktoś tam miał świadomość, że to jest w ogóle sprawa warta uwagi.
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w sprawie drzew się jeszcze odezwę. Ano zmieniło się w zeszłym roku ale co prawda, z założenia miało być odwrotnie. Od września zeszłego roku zmieniła się ustawa o ochronie przyrody i jasno sprecyzowała (co do tej pory bazowało na uznanowości organów), że oprócz usuwania gałęzi suchych i cięć formujących drzewo jako kształtowanie "sztucznego" kształtu drzewa (patrz cisy jako topiary)usunąć można max 30% objętości korony drzewa. Między 30 a 50 % kwalfikuje się jako uszkodzenie drzewa, organ nalicza karę i ją zawiesza- jeśli korona zostanie odbudowana, karę się umarza. Cięcie powyżej 50% drzewa zdefiniowane zostało jako jego zniszczenie, kara jest nakładana i od razu ściągana. Kary co prawda są niższe niż poprzednio (dwukrotność a nie trzykrotność opłaty) ale i tak wysokie. Organem dla osób fizycznych jest burmistrz, wójt, prezydent, dla terenów gminnych- starosta. Tyle, że urzędnicy "ślepną" jak jadą ulicą a inni boją się łatki "donosiciela". Bo żeby burmistrz się nie wymigał od prowadzenia postępowania (a wiadomo że to jego wyborcy) to do organu musi wpłynąć wniosek o ukaranie . Podpisany bo anonimy trafiają do kosza. Się tylko tak czasem zastanawiam, gdzie te wszystkie głośno krzyczące organizacje ekologiczne..
      Pozdrawiam
      Beata

      Usuń
    2. Czytałam, że większość ludzkich problemów i konfliktów z drzewami bierze się ze złego doboru tych drzew, radosnego sadzenia bez przewidywania skutków. Znaczy, że wiedza ogrodnicza mogłaby się jednak przydać, i to tzw. zwykłemu człowiekowi. Niszczenie drzew nie jest kwestią gustu, tylko przestrzegania prawa, bez żenady powinniśmy to nagłaśniać i zgłaszać do organów- oczywiście trudno dzwonić na 112, że na entym kilometrze ktoś ogłowił, ale w najbliższym sąsiedztwie jest to skuteczne, sprawdziłam ;-) zwykle wtedy wahamy się, bo sąsiad... ale co jest ważniejsze naprawdę, dobre samopoczucie sąsiada czy drzewo z całą swoją wartością? (toż samo w przypadku palenia śmieci- ciepło u sąsiada, który mnie nie bawi ani nie rozwija, czy moje zdrowie? a jednak się wahamy.) Beata ma rację, poza jednym- to nie organizacje ekologiczne mają pilnować przestrzegania prawa, inaczej by się żyło w tym kraju, jakby kary były- dotkliwe i nieuchronne, tymczasem wydaje się, że są uznaniowe, a wykroczenia i przestępstwa przeciw przyrodzie "mało szkodliwe".
      Na tzw. Zachodzie estetyka podlega regulacjom prawnym. U nas byłoby darcie szat, pierza i zamach na wolność, Niemiec czy Duńczyk jakoś się nie burzy, gdy prawo każe mu położyć dach z łupka i skrócić żywopłot. Kwestia czasu, ale wypadałoby wreszcie zacząć się cywilizować, byłoby to prawdziwym osiągnięciem. Prezydent nie miałby szans zamieszkać w danym pensjonacie, ludność straciłaby ten wzorzec estetyczny, ale czego oczy nie widzą, tego nie żal.

      Usuń
  19. Jeżeli wszystko się uda, być może stanę się niedługo posiadaczką kawałka własnej ziemi o pow. 10 arów, na której docelowo będzie kiedyś mój dom i oczywiście upragniony ogród. Chłonę od początku Twoje posty. Na razie jest kawałek pola z ziemią gliniasto-piaszczystą i kawałkiem dzikiej róży pośrodku, którą traktuję z namaszczeniem. Czytam o tej estetyce... i wydaje mi się, ze po prostu wszystko powinno być z umiarem. Nasz przyszły sąsiad ogrodził się już tujami. :/ Mi się marzą drzewka owocowe, nienachalne kwiaty... malwy... coś co komponuje się z polską wsią. Oczywiście to etap planowania... wszystko od zupełnego zera. Może nie popełnię wielu niewybaczalnych błędów ;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Oglądając zdjęcia przypomniało mi się dzieciństwo :) Piękne te fotografie.

    OdpowiedzUsuń
  21. Zdjęcia są wyjątkowe, jak sam ogród :)
    http://meblearkadius.pl/

    OdpowiedzUsuń
  22. Małgosiu nareszcie czuje się normalnie. Luzik... to to co kocham. Piękne są ziemniaczki w koszyczku. Tyle tu napisano, że na tym zdaniu poprzestam. Niezależnie od mody ogród powinien odzwierciedlać nasze zwyczaje, być,jak ubranie - pasujące do naszej sylwetki.

    OdpowiedzUsuń

komentarze cieszą autorkę :-)
(moderuję komentarze do starszych postów :-)