piątek, 30 września 2016

kłopoty z definicją ;-)

O roślinach, które są ważne w ogrodach, będzie następny post :-)
Czyli ten.

Dużo do ogarnięcia.
O roślinach, które są ważne w ogrodach.
O tym, że kocham rośliny bezwarunkowo (a goryczuszka to jakiś orgazmotron;-)), przekonałam was chyba dobitnie.
Padło jednak pytanie- co czyni ogród?
Pejzaż, krajobraz, tak. Ten pożyczony, do którego ogród nawiązuje, z którego czerpie i którego jest częścią (ha, myślenie życzeniowe), ale i ten namalowany, landszaft, jaki tworzy sam ogród, gdy nie ma do czego nawiązać, a w dodatku trzeba różne rzeczy ukryć (tak jest w przypadku małych ogrodów bez kontekstu lub ogrodów w polu kapusty znaczonym słupami energetycznymi, o jakich wspominał Russell Page). Wyobrażam sobie, że Tabazowy Alcatraz jest takim właśnie namalowanym krajobrazem.
Jesteśmy przywiązani do archetypu "angielskiego parku", ogrodu krajobrazowego, którego początki sięgają XVIII wieku, wszak dwa wieki tradycji to niemało, ale i nie zdążyło się znudzić. Ogrodu, który nawiązuje do krajobrazu, rozpływa się w nim, roztapia i rozcieńcza, bo cała ciasna rolnicza Anglia była w czasach przed rewolucją przemysłową takim sielskim ogrodem (w tym znaczeniu, jakim pojęcia "ogród" używa się dziś na wsi, w każdym razie u nas na Dolnym- jest to ogród użytkowy, np. warzywny, reszta to "kwiatki", "ogródek" czy "sad"). Zaryzykuję twierdzenie, że popularne wciąż w projektach ogródków przydomowych faliste narysy rabat to kalka z planów parków, które falistość i nieregularność miały wpisaną w kanon, ale wynikała ona z topografii.

Wpisanie (lub nie ) w pejzaż to jednak za mało. W dodatku z lubością, z jaką powtarzamy, że o gustach się nie dyskutuje, uparcie odwołujemy się do definicji, że "ogród to coś ogrodzonego" i realizujemy to dosłownie obsadzając granice tujami lub budując ogrody zupełnie różne od zastanego krajobrazu, wycięte z niego, zgrzytające w nim.
Czy ogród "zupełnie inny" musi zgrzytać? Czy zgrzyta bezroślinny ogród japoński lub zgeometryzowany renesansowy ogród włoski z uproszczonym doborem roślin?
No nie, nie zgrzyta. Na pewnym poziomie interpretacji, bo- znowu- lubimy wygłaszać swoje "mnie się nie podoba", tak jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Nie zgrzyta, bo jest to kwestia skali (jak twierdzę ja- przykładem Czerwona Wstęga Kongjian Yu vs cokolwiek) lub artyzmu (jak usłyszałam od Barbary). Czyli jeśli jednak coś nie teges, to niestety, proszę państwa, przewaliliśmy z tymi tujami, kupą kamieni ułożoną w postać góry, a zatrudniony przez nas projektant lub my sami nie jesteśmy artystami. Zdarza się, można się z tym pogodzić.
Wygrodzenie ogrodu może odbywać się na różnych poziomach. Nieuświadomieni, jak BARDZO jest to nietrendy lub ci, którym nie zależy, pierdolną tuje, ci bardziej wyrafinowani odetną się kompozycją lub doborem roślin (to mocno indywidualna sprawa, ten dobór roślin. Cienki lód, finezja, pieczątka projektanta, mój fioł, którego nigdy nie wypuszczam z rąk. Na kiedyś.). Ci, których stać, zagrają kontrastem w wielkiej skali i zatrudnią kogoś, kto sprawi, że Wersal jest Wersalem, a nie "ogrodem czterech żywiołów" (niezależnie od tego, że "mi się nie podoba" albo i nie).

Kolejne pytanie- czy jeżeli zgrzyta, to nie jest to ogród? No nie, jednak jest. Tak jak kompozycja (zbiór co najmniej dwóch elementów połączonych intencją) pozostaje kompozycją, choć niekoniecznie harmonijną, tak krajobraz, dotknięty ręką człowieka, staje się... co najmniej krajobrazem kulturowym.
Dotykamy tu dwóch kwestii: jak bardzo trzeba go dotknąć, żeby stał się ogrodem i słynnego konfliktu natura vs kultura.
Ania, znana jako Anonimowa Ania, napisała do mnie:
"(...) przeczytałam sporo relacji na blogach i mimo powszechnego rozczarowania ogrodem pokazowym [na ZtŻ]  nie znalazłam sensownej refleksji, dlaczego on się tak dramatycznie nie udał. A nie udał się IMO, bo ogród jest przestrzenią, gdzie niezwykle wyraźnie uwidacznia się napięcie pomiędzy naturą a kulturą. Wydaje mi się, że problemem tegorocznego ogrodu pokazowego nie jest paździerz wystający z kątów, tylko prostactwo, które uwidacznia się wszędzie indziej. Niewyobrażalne intelektualne prostactwo, z jakim powsadzano roślinki w ramy obrazów, sugerując publiczności, że to jest jakaś nowa wartość. A nie jest. To zestawienie i ta realizacja nic nowego ani głębokiego nie pokazuje, jest zbyt dosłowna. A przecież można zupełnie inaczej: popatrz, jak motyw kultura/natura jest rozegrany w Le Jardin Plume. Ten ogród jest IMO dziełem sztuki, a w sztuce zwykle jest tak, że można zrobić wszystko, ale trzeba rozumieć powód. Można wprowadzić każde udziwnienie, każde złamanie reguł – ale trzeba wiedzieć dlaczego. Chociaż jest też ponurą regułą, że ci, którzy tworzą totalną awangardę, potrafią też po bożemu: wielcy kubiści potrafili jednak realistycznie namalować konia. (...)"
Miejsce styku natury i kultury? bogate w znaczenia jak każda strefa brzegowa?
Osobiście nie mam z tym dużego problemu, rozmyślając nad ogrodem naszych czasów dochodzę do wniosku, że krajobraz, taki, jak go znamy, w przeważającej części rolniczy, jest ogrodem. Takim zagęszczeniem ogrodowości wśród jej rozproszenia, jak planety są zagęszczeniem materii. Nie jest to jeszcze jakiś na zicher ukonstytuowany wniosek, ale do tego zmierzam. Prawdę mówiąc- jedyny nieprzekształcony krajobraz, jaki miałam okazję oglądać, to były torfowiska.
Ile razy pomyśleliście, będąc w jakimś pięknym miejscu, że jest doskonałe, nic dodać, nic ująć? Ile razy zdarzyło wam się dojść do wniosku, że człowiek to tylko różne rzeczy psuje? No właśnie.
W tym miejscu myślę o ogrodzie Tamaryszka i cytuję jej komentarz do posta "jak czerpać z natury", który się tam nie opublikował (ale to się naprawi):

"Dołączam głos amatora, wielbicielki ogrodów (które, według mnie, bywają piękniejsze od dzikiego krajobrazu). 
Podziw dla sztuki ogrodowej w żaden sposób nie zmniejsza mojego podziwu dla natury i krajobrazu (naturalnego i kulturowego). 
W swoim ogrodzie próbuję w estetyczny sposób połączyć jedno i drugie, ale z powyższego postu i wymiany zdań wynika, że jest to prawie niemożliwe. Sama deklaruję chęć prowadzenia ogrodu w zgodzie z naturą, a samo to sformułowanie jest już wewnętrznie sprzeczne. Natury się nie prowadzi i nie kontroluje. Ten post uświadomił mi, że moje wybory i działania są w najlepszym wypadku połowiczne. 
Ale - z pewnością - nie chcę mieć w otoczeniu mojego domu ani całkowicie dzikiego świata przyrody, ani totalnie wykoncypowanego ogrodu. I nie wydaje mi się to niczym złym.
Myślę, że ważna jest jakaś równowaga między jednym a drugim. Wiem już, że jej uzyskanie jest trudne, ale nadal będę próbować iść w tym kierunku, tworząc swój ogród. Który jest przecież tworem sztucznym, ale wierzę, że może dobrze wpisać się w otaczający krajobraz. 
Niestety, mój okoliczny nie jest tak urokliwy, jak pokazane przez Megi. Więc uznałam, że w kreowaniu ogrodu mogę przechylić się w stronę "cytatów i zapożyczeń", a raczej kultury. Na razie nie jestem zadowolona z efektu, ale wierzę, że uda mi się zbliżyć do wymarzonej harmonii."

Zacytowałam w całości, żeby nie zgubić sensu tej wyważonej wypowiedzi, i wyróżniłam kolorem kluczowe wg mnie sformułowania.
Bo.
Dziki krajobraz- to samo, co piękna natura czy dzika przyroda,  nic nieznaczące sformułowania, często nadużywane.
Estetyczny- słowo często używane jako komentarz do zdjęć na grupach ogrodowych, nie jestem pewna, czy ma pozytywne konotacje.
Natury się nie prowadzi i nie kontroluje.- bardzo słuszne stwierdzenie i nieuświadamiana sobie nie tylko przez ogrodników rzecz. "Natura" bowiem się stopniuje, bywa kulturalna jak murawa kserotermiczna, ale i strasznie bałaganiarska. Taka jak w jakiejś puszczy. Chaos i śmierć, leżące gałęzie, posusz, karpy i korzenie, kiedyś to, panie, sprzątali w lesie. Tak, kiedyś sprzątali. Zbierali chrust na opał, a w Szwecji do tej pory pasące się w lasach krowy regularnie strzygą krzaki. Tymczasem nadeszły te okropne trendy na "naturalność" i "zaniechanie" oraz zmiana sposobu gospodarowania i jest nieogar. To nie jest przytyk do Tamaryszka, raczej do różnych moich klientów, którzy mając ogród na skraju lasu zaprowadzają i w nim swoje porządki, sadzą żywopłoty za ogrodzeniem, wydzwaniają do leśniczych w sprawie "posprzątania lasu", awanturują się o pozwolenia na wycinkę nie swoich drzew, ale nie omieszkają wywalić tuż za posesję całego syfu ze swojego ogródka. Pisałam o tym kilkakrotnie.
A może i do Tamaryszka. Bo jednak mam jakiś dyskomfort, myśląc o tym, że na skraju lasu powstał ogród tak bardzo ogrodowy i "zadbany".Nie jestem detalistką, nie lubię kompromisów i połowicznych rozwiązań. Deklaracje deklaracjami, ale mam jakąś nieufność w stosunku do "poprawiania krajobrazu", który nie jest tak urokliwy, jak pokazane. Nie jest? To naprawdę tylko kwestia spojrzenia i kadrowania. Naprawdę. Nawet jeśli to pole kapusty.

Niemniej nie krytykuję. Bo ogród to też człowiek. I zwykle, kiedy go już poznamy- jego uczucia względem swojego kawałka ziemi i dzieła, motywacje, punkty widzenia- to krytyka staje się zupełnie bezpodstawna, gdyż ogrody to nie tylko ogrody.
(taki fajny program o przydomowych brytyjskich ogródkach leci na Domo, chciałam nagrać drugi odcinek... i się nie nagrał)
Albo i nie, bo są ludzie, dla których to tylko zielony teren przy domu, kolejne zadanie do ogarnięcia, najlepiej to wybrukować.
Człowiek- właściciel ogrodu lub projektant- buduje nastrój, który jest według mnie ważnym, jeżeli nie kluczowym czynnikiem decydującym o tym, czy ogród jest ogrodem. Dlatego trudno poznać i ocenić ogrody tylko oglądając zdjęcia. Jeżeli wchodząc w nie wchodzimy w inny świat, przestrzeń zapachów, cienia, wilgoci, światła, tajemnicy, radości, wspomnień, skojarzeń, dramatyzmu i co tam jeszcze- to to jest właśnie ogród. Mam to w Moherii (no, może wiosną i latem ;-)), w kilku ogrodach, które znam, kilku, które robiliśmy, w kilku parkach, ale i w wielu kościołach, tych z rzeką płynącą przez posadzkę i sklepieniem buków nad głową.

I tak, ten nastrój bywa dziełem człowieka, ale często wystarczą po prostu rośliny.
Przerwa na ilustrację budowania nastroju roślinami.
Wolicie SZARĄ ŁĄKĘ czy ZŁOTĄ ŁĄKĘ?
(nawłoć pospolita)
(chaber łąkowy)
(dziewięćsił bezłodygowy)
(świetlik łąkowy)
(dziurawiec zwyczajny)
(wrotycz pospolity)
Szara Łąka leży blisko Małego Królestwa i jest w niej ten sam nastrój ze snu, zbudowany światłem przedzachodu i roślinami, nastrój obecny też na zdjęciach, które aktualnie królują w internetach- te wszystkie zjesienniałe rabaty preriowe. Pszypadek? nie sondze.
Złotą Łąkę światło maluje inaczej.
Krwiściąg zwyczajny, po mojemu o sto pro lepszy od wszystkich mieszańców i odmian ogrodowych, coraz bardziej doceniany. Pszypadeg?
Kupkówka pospolita na tle mietlicy pospolitej.
Krwiściągowi towarzyszy barszcz zwyczajny.
Tak, wiem- indoktrynuję. Nawracam was na krajobraz, na rośliny, na czerpanie z natury.
Na brzegu Złotej Łąki stoi kościółek, sacrum chłonie światło i przyswaja organiczne formy.
Tak, wiem- w sztuce, także ogrodowej, wolno wszystko. Nie musimy odtwarzać natury, sugerować się krajobrazem, stosować w ogrodach bogactwa roślin. Pod warunkiem, że to jest sztuka i że wiemy, dlaczego to robimy.
Ania o ogrodach bez roślin:
"Kamienne ogrody Japonii wyrosły w zupełnie innej tradycji, ale też w zupełnie innych warunkach, w miejscach, gdzie nie dało się wyhodować bujnej roślinności. Jest w nich nie tylko harmonia Zen (...) ale też ogromne marzenie o naturze, która jest niemożliwa, więc się ją sugeruje. Sugeruje się ją nie przy pomocy dymu i luster – jak w sztuczkach naszej kultury – tylko poprzez naturalne tworzywa, które nie imitują, tylko prowadzą w kierunku głębszej idei. Wiele ogrodów japońskich tworzą architekci lub rzeźbiarze, co ma ogromne znaczenie, ale nawet jeśli tworzą je architekci, rozumieją i podkreślają, że ogród jest procesem, jest dynamiczny, zmienia się i zaskakuje (japońskie ogrody, te kupy głazów i żwirku nie są i nie mają być statyczne!). Przyznam, że te ogrody, chociaż budzą szacunek, zazwyczaj nie są mi bliskie. Ale też się czasami zastanawiam, czy ci wielcy Japończycy naprawdę robiliby skalne ogrody u nas, na żyznej środkowoeuropejskiej glebie (...) gdyby robili nie wielką Sztukę, tylko codzienne ogrody przydomowe i miejskie – czy na pewno w naszym krajobrazie i w naszej tradycji tworzyliby pokraczne hybrydy, jakieś japońskawe implanty, piętrząc głazy w mazowieckich skalniakach? Czy może z szacunku dla ziemi pozwoliliby jej jednak rodzić, skoro jest do tego zdolna?"
No? Dalej się upieramy, że możemy wszystko i to nadal będzie ogród? Że możemy zignorować pejzaż, tradycję, miejscowe warunki ("tworzenie ogrodów na odległych wulkanicznych wyspach to nie jest jakieś pieprzone brukarstwo, które notabene osobliwie podnieca naszą rodzimą publikę", nie mogłam się nie podzielić dalszą częścią cytowanego wyżej tekstu), rośliny (widziane jako tworzywo i jako istoty), człowieka- użytkownika, nastrój miejsca i chwili, konotacje kulturowe? I nie wyjdzie z tego prostacki paździerz, nadęta instalacja?

Kilka zdjęć z ogrodu, w którym rośliny nie są ważne, właściwie możemy uznać, że ich nie ma. Ważne są przedmioty. Plastikowe dziki czające się w krzakach, piękne metalowe świeczniki, udane kamienne rzeźby, zużyte manekiny, gipsowe aniołki, sarenki z tworzywa, grzyby z misek, ciekawe starocie. Wszystko na równi, bez wartościowania, za to w dużych ilościach. W pierwszej chwili się żachnęłam i zaczęłam krytykować w odniesieniu do całego tego kraju cebuli, od drugiej oglądałam zafascynowana, próbując znaleźć klucz (prowokacja? ogród chorobliwego zbieracza? boski plan?)
Dla Ani :-)
Dla Kasi :-) wolisz biały czy czarny?
Są rzeczy, o których nie śniło się filozofom.
I z tym was zostawię.
Nadmieniając, że w ogrodach, a zwłaszcza ich tworzeniu, ważne jest też osobnicze doświadczenie.
Tak mi się ten post pisze i pisze, mogłabym jeszcze :-)
(a projekt żaden jakoś się nie napisał. hm. A mógłby.)
Pozdrówka, Megi.