poniedziałek, 12 grudnia 2011

Nie ma już dzikiej dziczy...

Z wywiadu z amerykańskim architektem Fritzem Haegiem, autorem projektów "jadalnych ogródków" i "nieruchomości dla zwierząt":


Mówisz, że dzika przyroda już nie istnieje. 
Jeśli dzikie jest to, na co nie ma wpływu człowiek, to nie ma już nic naprawdę dzikiego. Nawet to, co wydaje się jeszcze dzikie, reaguje na to, co zmieniają ludzie - powietrze, woda, gleba, hałas, światło, migracje. Nie ma już naprawdę dzikiej dziczy... czytaj dalej...


Chyba że nie chcesz czytać dalej- poczytaj więc wybrane przeze mnie cytaty z komentarzem:
"Wszyscy mieszkańcy miast - czyli w tej chwili ponad połowa ludzkości - powinni zacząć myśleć nad przywróceniem w miastach elementów dzikości, którą wcześniej z nich wymazali. Powinniśmy się skupić na wprojektowaniu przyrody w miasto i sprawdzić, co się stanie, gdy poluzujemy swój żelazny uścisk."
"Zatracam się w pracy w ogrodzie i daje mi to taki rodzaj przyjemności, który chyba zagubiliśmy we współczesnym społeczeństwie, w którym przyjemność zaspokaja się głównie przez kupowanie... A mnie interesują przyjemności dostępne poza systemem kupna i sprzedaży."- jako i was, drodzy czytelnicy... jako i mnie, chociaż kupowaniem nie gardzę...


 "Idea amerykańskiego przedmieścia oparta jest na złudzeniu, że można mieć to, co najlepsze w miejskim życiu, i to, co najlepsze w wiejskim życiu, bez żadnych poświęceń. Co oczywiście kończy się jednym wielkim kompromisem, rozcieńczoną, żałosną wersją i miasta, i wsi. To nie jest już wieś, ale nie jest to też prawdziwe, witalne miasto. Zaczęło się od marzenia o kontroli, o dominacji, o niezależności, a skończyło się bladym cieniem amerykańskiego snu." (to było o Bielanach?)


"Na przykład kiedy w środku miasta robimy domek dla dzikiego gatunku, który jest na wyginięciu. Niektórzy ludzie ekscytują się: co za fantastyczny, pełen nadziei projekt o ratowaniu planety! Ale prawdą jest też, że jest coś beznadziejnie smutnego w małej drewnianej skrzynce dla zwierzęcia, które być może wcale nie będzie w wielkim mieście szczęśliwe i umrze tam w samotności."
"W miastach zwierzęta dzielimy tylko na dwie kategorie - albo udomowione maleństwa, które traktujemy prawie jak ludzi, albo szkodniki, które należy wybić. Pomiędzy nie ma prawie nic. Ale okazuje się, że Animal Estates działają ludziom na wyobraźnię, ponieważ uświadamiają, jak wyglądał świat, zanim rozrosły się miasta." Tak to działa. Pustułki (sokoły!;-p) z ratuszowej wieży obserwowane przez internetową kamerę, prześladowane piwniczne koty i ich prześladowani dokarmiacze, utylitarne psy w służbie celnej, eutanazja psów na Ukrainie, lisy i borsuki karmiące się w śmietnikach, mewy brudzące skrzydła na wysypiskach, dzicze watahy zagubione w mieście, krety ryjące trawniki, szczurzy trup na krawężniku- to my wkroczyliśmy na ich terytorium, to przez nas cierpią, oswojone i porzucone. Powiedzcie, czy EDUKACJA jest drogą wyjścia? Czy lepiej od dziecka uczyć EMPATII? Działać na wyobraźnię, uświadamiając, jak wyglądał świat...
Wczoraj odwiedziła nas karmicielka kotów w poszukiwaniu Nory. Zapomniałam bowiem napisać, że Noriko zjawiła się po miesiącu, powiedziawszy swoje głębokie "łoł" i oddaliła się, śniadaniem wzgardziwszy. Mieszka na terenie byłego schroniska dla zwierząt, Pani ją karmi, a że nie jest bardzo zimno, to domku nie szuka... i dobrze, jest szczęśliwym, zdrowym kotem wolnobytującym. Ma prawo do takiego życia. Wbrew życzeniu "inwestora", zwiedzającego teren, który zapowiedział "tych kotów to ma nie być!"
Swoją drogą dziwna sprawa- 2 ha terenu miejskiego (do niedawna zbożowe pole) i terenu byłego schroniska było w planie zagospodarowania przeznaczone pod park, jakże potrzebny w dzielnicy, która staje się powoli slumserską sypialnią... po kilku latach teren miejski został z planu wyłączony i podzielony na działki budowlane. W kolejnym sezonie jedynym planowanym terenem zielonym jest bunkier sprzed 1918 roku na terenie byłego schroniska (bo trudny do wyburzenia i pod opieką konserwatora)... czyli "park" skurczył się do 1/4.
To także JEDNA  z przyczyn mojej frustracji i samotności- to już nie jest moje miasto, miasto, które ulega deweloperom, które rozrasta się na dziko... przyjdzie się wyprowadzić z ulubionego domku...
Na razie ciągle o zwierzątkach... jako ilustracja szczęśliwe kury z naszej wynajętej wsi... lubię kury:-]




"Ekonomia architektury jest dość brutalna. Opiera się na rozwiązywaniu zadań, które tylko 1 proc. społeczeństwa uważa za istotne, a 99 proc. niekoniecznie. Oczywiście generalizuję, ale zwykle jest to prawda. Budynki kosztują taką fortunę, że nie pozostaje wiele miejsca na eksperymenty, na radykalne myśli albo na to, by dać głos szerszemu gronu ludzi, by poczuli, że mają wpływ na to, jakie miasto powstaje dla nich. A projekty, które teraz robię, mają być może skandalicznie małą skalę, ale przynajmniej każdy może sobie wyobrazić, że też zrobi jutro coś takiego i zacznie jakoś uczestniczyć w tworzeniu miasta."
"Dociera do ciebie, że budynki nie muszą być najważniejsze na świecie. Przeważnie są, bo kosztują. Ale gdy spojrzysz na stertę gałęzi i zdasz sobie sprawę, że dla zwierzęcia jest ona tak samo ważna jak dla ciebie budynek, wchodzisz na nowy poziom wyrafinowania." poziom świadomości raczej może...
W trakcie negocjacji (cenowych) z deweloperem dociera do mnie jaśniej, że to ekonomia architektury jest odpowiedzialna za całe zło. Że pozaklasowe iglaki, żałosne, tanie, smutne nasadzenia na osiedlach biorą się ze źle pojętej oszczędności, ale i z braku społecznej odpowiedzialności, obywatelskiego sumienia, które podpowiadałoby, że to, co robi się źle, można by zrobić dobrze w cenie takiej samej lub tylko nieco wyższej, przy rezygnacji z okruszka zysku...
Rany boskie, chcielibyście tu kupić mieszkanie?!


Oczywiście potrafię wymyślić x sposobów na zasłonięcie tej ściany naprzeciw okien albo udawanie, że jej nie ma... ale wszystkie są za drogie.
Kilka przydatnych i aktywnych stron fejsbukowych, w temacie dzikości, miasta itd.:
Dzień RybyEmpatia, Koteria, Szanuję zwierzęta, Drogi Dla Natury, Nie kupuję zwierząt na prezent, Nie solę, chronię drzewa, Fundacja EkoRozwoju, Fundacja Viva!, ulicaekologiczna.pl, Poland-WILD-LIFE, ReUseConnection.
A wy jakie lubicie?
A w temacie roślinek: zostałam wkręcona/ wkręciłam się w projekt społeczny, do realizacji w marcu. Społeczny, bo dla społeczności i jako praca społeczna (reklama? przyszłe profity? ... wie). Projekt polega na mobilizacji wspólnoty mieszkaniowej do działań upiększających otoczenie, tzn. sadzenia roślinek wg projektu, który wykonają "pod przewodem", wszystko w stylu "ogrodowej partyzantki" i "czynu społecznego" (brygady, nagrody, uścisk dłoni prezesa, gryl...). Decyduję o roślinkach, tyle mojego. I temu coś tam podczytuję- jadalne ogrody? ogród dla owadów? dla ptaków? ogród zapachów z dzieciństwa? sentymentalny, nostalgiczny, wiejski? dziki, ziołowy, roślin rodzimych? Powinny być 4 tematy. Jak myślicie?
Ja mam nadzieję, że te międzyblokowe ogródki będą chociaż trochę wyglądać taaaak...













... bo to jeden z moich ulubionych szwedzkich publiczno- prywatnych ogródków, o którym wkrótce napiszę, kontynuując temat...
Mogą tez wyglądać trochę tak, jak tu opisane.
... a nastęnym razem, mam nadzieję, o tym, że jednak SĄ jeszcze dzikie miejsca...


Pozdrówka, Megi.

9 komentarzy:

  1. Nawet na takich niby zadupiach, jak moje, dzikość pokornie ustępuje miejsca, nowemu. Ten proces toczy się dzień po dniu. Bez walki, bez krzyków i jęków. Że zielona i niebieska krew? Eee tam, cichajcie oszołomy! Z cichym szelestem banknotów, czyściutko i ogólnie cacy.
    Tak sobie myślę, że pozostaje nam jeszcze dzikość serca, a tej Ci nie brakuje, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  2. p.s. osobiste podziękowanie za zauważenie kur!

    OdpowiedzUsuń
  3. Za kury i ja dziękuję i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga Megi, od razu na myśl przyszła mi TAPIOLA. Czy robimy szybki come back to Scandinavia. Otóż... Tapiola to dzielnica w Helsinkach. Dzielnica ta powstała w latach 60-tych chyba jako projekt miasto-ogród. Zamysł był taki, żeby wybudować osiedle dla mieszkańców miasta w lesie ale w taki sposób żeby jak najmniej ingerować w przyrodę. Fundamenty budynków dostosowano do podłoża. Nie wyburzono ponoć żadnej skały i nie wycięto żadnego drzewa. Budynki są tak ustawione względem siebie i terenu, że każdy z nich wydaje się być samotnie stojącym. Uliczki to w zasadzie dróżki i ścieżynki.
    Szczerze powiedziawszy szukając tej dzielnicy łatwo można ją zwyczajnie pominąć bo ... jej po prostu nie widać. Z łatwością natomiast można spotkać tam sarnę, jelenia, lisa czy innego zająca... ale tych to akurat w Helsinkach raczej nie brak.
    Generalnie Finowie, jak i reszta Skandynawów, mają ogromny szacunek dla przyrody, natury, ekologii, czystości, recyclingu etc. Nie tylko mieszkańcy ale to się zaczyna na poziomie władz a kończy na każdym przedszkolaku /lub odwrotnie/. To akurat Megi zapewne wiesz, i nie muszę Ciebie w tym uświadamiać. My mamy tego mało i nie umiemy o to zadbać a oni mają TAK DUŻO i pielęgnują jak największy SKARB.

    OdpowiedzUsuń
  5. brak świadomości Megi, jak we wszystkim w naszym kraju...brak świadomości w odżywianiu,rodzeniu, wychowywaniu, odpoczywaniu, życiu po prostu...edukacja to jedyne co możemy zrobić dla naszych dzieci i ich dzieci...buziaki ps. lalki nie kupiłam:))zbyt wygórowana kwota jak na moje świadome macierzyństwo:))

    OdpowiedzUsuń
  6. ..taaaa ja w ogóle nie lubie mieszkań na nowych osiedlach....oprócz samych pomieszczeń bez historii,bez duszy...to jeszcze te wstrętne otoczenie...a tak na marginesie...no i tu sie narażęęęęęę... nie lubię od dziecka kur:)))))

    OdpowiedzUsuń
  7. właśnie, tak dzieje się wszędzie, miasto czy wieś, bez różnicy...
    Dzikość serca, o tak. Pozostaje nam i nie brakuje mi:-) a tak w ogóle to bliska mi książka i film.
    Kury są jedwabiste (pamiętam z dzieciństwa popołudnia w kurniku, zakurzony- każdym znaczeniu- zapach, wirowanie kurzu w słońcu, kurze kokoko pogaduszki, ich moszczenie się w piasku i kurzenie wokoło. Zanim zostałam kocią mamą, byłam mamą kurzą, wtuloną nosem w kurze pierze), mają świdrujące spojrzenie i drapieżność w sobie.
    Tak że Qro- narażasz się! I zdradzasz rodzinę! Popatrz im w oczy...
    polanko, to prawda- mają i dbają; mają, bo dbają. Tylko: często kosztem innych (np. Niemcy nie eksploatują swoich torfowisk, tylko litewskie i estońskie), no i ciągle, w skali globalnej, dobre przykłady są wyjątkami. Jak Tapiola.
    flo, tak, brak świadomości. To bywa czasem rozbrajające, czasem żenujące, ale zawsze nieusprawiedliwione.

    OdpowiedzUsuń
  8. Myślałem nad czymś pokrewnym. Mam już nawet przygotowany artykuł, któregoś dnia go zamieszczę u siebie. Martwi mnie "kolonizacja" obszarów wiejskich. Ma ona dwie twarze: zabudowa mieszkaniowa - najmniejsze działki jak się da, otoczone solidnym płotem (mówię na to "syndrom człowieka z bloku") - dochodzi do sytuacji, że jedną ręką dotykam ścianę domu, a drugą uzbrojoną w parasolkę dotkam płotu. Druga to rozbudowa infrastruktury, u mnie droga S8 i kolej dużych prędkości. Bezlitośnie dzielą one ziemię, powodując zablokowanie przemieszczania się zwierząt po terenie. Dochodzi do tego, że dowolna ilość złotówek wpompowana w ochronę środowiska nie daje absolutnie żadnych rezultatów...

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedyś mieszkając w mieście myślałam, że jeszcze jakaś "dzikość" jest na wsi.
    Teraz mieszkam na wsi i co ... nic zupełnie nic z tej wsi prawdziwej już nie ma.
    Więcej kur uświadczysz u tych "z miasta".
    Kozy, owce też są u nich.
    Oni sadzą kwiaty, krzewy, które nierozerwalnie kojarzą się z wsią, z tym co było u babci w ogródku.
    A rodowici mieszkańcy koszą łąki, zakładają trawniki, obsadzają je iglakami !!!
    Nic się im nie opłaca, nic nie szanują, bo po co, i tak tu nie będą mieszkać... marzą o mieście.
    Od małego uświadamiać, uświadamiać i jeszcze raz uświadamiać, może za jakiś czas odniesie to jakiś skutek.
    A w te piękne międzyblokowe ogrody to ja nie wierzę, nie przy naszej mentalności.
    Kto by o to dbał, przecież wiemy ile pracy wymaga ładny, zielony zakątek.
    Uważam, że tam gdzie jest jakaś wspólna własność to tak naprawdę nikt nie poczuwa się by o to dbać .... może ktoś inny podleje, wypieli.
    Chyba, że jakieś specjalne firmy, a loatorzy by się na to składali, nie wiem.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

komentarze cieszą autorkę :-)
(moderuję komentarze do starszych postów :-)