piątek, 19 grudnia 2014

zwierzęta i ludzie

temat ten, "świąteczny", chadza za mną od lat. Nie tylko za mną, bo wciąż czytam wynurzenia/osobiste przemyślenia na temat rytualnego/nierytualnego uboju zwierząt, jedzenia i niejedzenia mięsa, kupowania i adopcji zwierząt, ratowania koni od rzeźni/pracy ponad siły i rzeźni, sterylizacji, półżywych karpi i kupowaniu zwierzaków na prezent.

Znaczy coś jest na rzeczy, nie tylko za mną ciąga się to, co można wrzucić do wspólnego wora zwanego Animal Studies.
Gender Studies już jakoś przełknęliśmy, czas na "braci mniejszych", animal rights.

Nie mam zamiaru się mądrzyć, cytować etyków, bo nie byłby to wpis, ino cały blog, i to byłoby za mało.
Z racji codziennego obcowania z VegAństwem temat mam obcykany.
(oni myślą, że nie wiem, ale i tak się wypowiem)

Są różne poziomy, na każdym można dyskutować szafując słowem hipokryzja.

Ideałem byłoby niewykorzystywanie zwierząt w żaden sposób. Nieużywanie jakichkolwiek produktów pochodzenia zwierzęcego (tak, mleka, wełny i miodu też), niekorzystanie z pracy zwierząt, tak zwanego ich "wolontariatu" (zwierzęta w służbie człowieka, np. te, na których testuje się leki), niezaspokajanie swoich potrzeb za pomocą zwierząt (np. towarzyszących).

Idealny świat nie istnieje, pewnie nikt nie może o sobie powiedzieć, że choćby nieświadomie nie używa tych żyjących obok nas istot, osób zwierząt.
(podobnie jak chyba każdy używa ludzi)
Są tacy, którzy się starają- dla spokoju swojego sumienia.
Są tacy, którzy robią różne rzeczy i mówią o tym.
Że ubój rytualny jest straszny.
Lub że ubój rytualny jest humanitarny.
Że regularnie wpłacają na konto fundacji.
Że nie jedzą mięsa. Ani mleka, ani jajek.
Ani nie używają skórzanych produktów.
Że jedzą mięso, ale nie z chowu przemysłowego, a jajka tylko od szczęśliwych kur.
Że ludzie, co wykorzystują konie, to nie ludzie.
Że jednych zjadamy, drugich kochamy.
Że krowy i kury są głupie jak krowy i kury.
Że adoptowali najnieszczęśliwszego psa/kota z najbardziej zapadłego schronu.
Dorabiają do tego nadbudowę.

Ale
to tylko nadbudowa. Dla zwierząt, które traktujemy źle, nie ma znaczenia.
Tak jest urządzony ten świat, że zjadamy innych. Czasem komuś nie jest z tym dobrze.
Można po swojemu minimalizować zło.
Nie używać, nie nadużywać, reagować, ratować.
Ile jednak byśmy nie zrobili, i tak będzie to za mało.
(chociaż oczywiście- kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat, świat tego życia, dotyczy zwierząt i ludzi)
Nie zmienimy świata, nie ogarniemy zła.
Możemy próbować.
Próbować rozwiązywać nasze dylematy:
- nie kupować, tylko adoptować,
- zmniejszać bezdomność przez sterylizacje- sterylka to faszyzm, ale mniejsze zło, w tych czasach wojny,
- nie rozmnażać zwierząt gospodarskich. Wiadomo, że jeżeli je będziemy rozmnażać, to urodzi się mniej więcej tyle samo "pożytecznych" samic co "bezużytecznych" samców. Wiadomo, że nadadzą się tylko do zjedzenia, jak nie my, to ktoś. Wiadomo, że często nie musimy tych zwierząt rozmnażać- sa nam potrzebne np. po to, żeby dostać dopłaty, bez których możemy się obejść, albo żeby jeść zdrowy rosół czy pyszny ser.
Taki level hipokryzji.

Spróbujmy jednak nie zapętlić się w tym.
Wiele rzeczy robimy tak naprawdę dla siebie, zgodnie zresztą z instynktem samozachowawczym i strategią ewolucyjną.
Współczujemy kotom- faktem jest, że współczują głównie osoby, które wyskoczyły z kieratu życia wczesnorodzinnego (np. tego schematu pracującej mamy z małymi dziećmi, co ma po kokardę i nie w głowie jej koty).
Nie dlatego wzięłam małego kota, że chciałam uratować małego kota. Wzięłam go, bo chciałam mieć małego słodkiego kota.
(gdybym wzięła burego ślepego starego kota, wyszłoby na jedno, tylko byłabym bardziej zajebista)
VegAnka pomaga gryzoniom, bo są traktowane jak tanie, jednorazowe, zastępowalne zabawki. Nie mogą uciec, są całkowicie od nas zależne.
Co kryje się za tym, że pomaga tym najsłabszym?
Klikamy w pomocowe linki często dla lepszego samopoczucia.
Ten najnieszczęśliwszy pies z zapadłego schronu, którego zdecydowaliśmy się zaadoptować, być może po prostu poruszył w nas strunę wspomnień lub wyobraźni bardziej niż inny, też potrzebujący, z sąsiedztwa.
Hodujemy rasowe psy- to jest dopiero faszyzm, w dodatku szkodliwy dla zdrowia tych psów.
A ja nie chcę już czytać, jak ktoś się spuszcza (określenie dziecka, bardzo adekwatne) w kółku wzajemnej adoracji, ociekając zajebistością pisze o czyjejś hipokryzji.
(to nie czytaj. dobra.)

Bardzo łatwo się wkręcić.
Ilustracja.
Dawno dawno temu byłam w odległej galaktyce zwanej Danią, zwiedzaliśmy tam m. in. bajkowy ogród.
W tym ogrodzie był też zwierzyniec, taki ZWIERZYNIEC, jak w średniowieczu- bez żadnej nadbudowy, że niby tu oto chronimy gatunki i prowadzimy badania.
Wystrój taki naturalnie estetyczny, roślinny
(swoją drogą fajny bród)
z atrakcjami
ptaszęcy
(ary wkręcały się we włosy)
 Wszystko to takie słodkie, szczęśliwe zwierzęta w prawie- naturalnym środowisku
 prawie- oswojone
(Megi zajarana)
  we wspólnym prawie- raju.
Zdrowe, bezpieczne, zaopiekowane.
Tylko jak sobie uświadomimy, że to wszystko li i jedynie dla komercyjnej rozrywki, to zaczyna nie- grać.
Na zewnątrz budynku w ciasnej klatce nieprzystosowawczy mrówkojad z rozpaczą hebluje deskę.
W zwierzyńcu było także motylarium.
(sommerfugle= letnie ptaki?)
 Tropikalne, wilgotne, kolorowe, trzepoczące.
(samce są na "prawej stronie" metalicznie niebieskie, niefotografowalne)
(samice mniej barwne, jak malowany jedwab)
 I znowu się wkręciłam w zachwyt.
Pytania pojawiły się później, sfornułowałam je przy okazji.
Takiej, że na dwóch "firmowych" blogach z lewego paska pojawiły się opisy motylariów, które powstały przy wsparciu unijnym jako projekty edukacyjne i ochroniarskie (chodziło o hodowlę rodzimych gatunków). Co najmniej jeden z nich wiązał się z próbą zebrania funduszy w "Polak potrafi".
Zadałam pytania w komentarzach, otóż:

- skąd się bierze motyle do motylarni i w jakiej postaci życiowej? Czy pozyskuje się te postaci z natury, czy z hodowli? Jeżeli z hodowli, to gdzie i jak te hodowle są prowadzone?
- w jaki sposób motylarnia ma chronić motyle? Czy np. rozmnożone w niej okazy są wypuszczane do natury? Czy cykle życiowe zamykają się w motylarni? Czy motylarnia ma wpływ na liczebność motyli w naturze? Jaki?
- czy motyle z motylarni są ewentualną bazą genetyczną populacji?
- czy w motylarni będą hodowane rośliny karmowe dla gąsienic? Jeżeli tak, to skąd i jak pozyskiwane?
- to samo pytanie, ale w odniesieniu do roślin nektarowych? Jakie to konkretnie będą gatunki?
- jaka jest osłona naukowa projektu? Kto jest jego autorem i konsultantem? (chodzi mi o uczelnię i nazwiska, a jeżeli projekt nie wymaga osłony, to czy były prowadzone konsultacje ze specjalistą?)
 - jaki jest cel prowadzenia motylarni (poza oczywistym- uatrakcyjnieniem oferty miejsca)?

Pytania, przyznacie, zasadne.
Odpowiedzi były zdawkowe i niekoniecznie na temat.

Podsumowanie i wnioski: wszyscy jesteśmy hipokrytami, przestańmy się tym jarać, postarajmy się bardziej.
Zamiast się spuszczać i licytować, postarajmy się rozmawiać i edukować.
Jednakowoż mimochodem i w dobrej wierze nadal czyńmy dobro, nikomu nie odmawiam zasług na tym polu. W końcu kto ratuje jedno życie, ratuje cały świat, niezależnie od pobudek.
Może wtedy osiągniemy level up, czego i sobie życzę w te święta, kiedy zwierzęta mówią do nas (chociaż nasze prujo mordy cały czas).
Jutro Vegilia, fajna impreza, ja chyba nie zdążę.
Pozdrówka, Megi.
PS. jeżeli chodzi o rozmnażanie zwierząt, to wiecie. Myślę, że dotyczy to również zwierząt gospodarskich, które tylko "chcemy mieć".
(pojawiło się w tylu miejscach, że trudno podać źródło)
PS. tekst redagowany przez VegAnkę, uzyskał certyfikat poprawności;-)


52 komentarze:

  1. Ale nawaliłaś tematów.... na 6 postów by starczyło :)
    - Czy zjadanie z głodu innego stworzenia to zło?
    - Chcesz mieć słodkiego kociaka, bo jest słodki, a piszesz, że posiadanie ładnego rasowca to zło.
    - A może zjadanie rozwiązałoby problem plagi kotów?
    - Czy robienie dobrych uczynków dla przyjemności pomniejsza ich dobry wymiar?
    - Czy ważne są motywy naszego postępowania, czy może jego efekty?
    - Mój pies jest rasowy. Cierpi z tego powodu. Gdybym go nie kupił, to by go nie było?
    - Mój kot jest nierasowy. Gdyby go ktoś nie rozmnożył, to by go nie było, a jest bardzo zajebiście potrzebny i kochany.
    Chwalmy Pana, że nie mamy konia. To dopiero byłby temat.
    Pozdrawiam serdecznie i cieszę się, że taki fajny post napisałaś :)
    S.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to ja ten, po kolei:
      - zło i niezło. Dla tego stworzenia na pewno zło, dla sumienia... nie wszystkie sumienia to wytrzymują, ja jem, nawet, pewnie, jakbym miała sama zabić. Bo wiadomo, że z głodu bym to zrobiła.
      - bo jestę hipokrytką. Oczywiście to bardzo wygodne tak o sobie powiedzieć.
      - może tak;-) jednakowoż powszechna sterylka wydaje się mniej hardkorowym rozwiązaniem.
      - nie, nie pomniejsza. Ostatecznie liczy się efekt, a nie nasza bania.
      - jw.
      - może jakbyś wiedział, że bedzie cierpiał, to by go nie było i może tak byłoby lepiej, chociaż hu nołs. Może by był, może nawet cierpiałby bardziej.
      - tak, wam jest potrzebny i kochany. Gdyby nie on, byłby inny, którego też byście kochali. Nie odmawiam nikomu prawa do kochania kotów, tylko jest ich za dużo, dla nich lepiej byłoby, gdybyśmy się o nie starali.
      pozdrawiam i cieszę się, że się odezwałeś:-)

      Usuń
  2. Zasadne pytania podaobaja mi sie. Tak to sa zasadnicze pytania na temat, przed nawet zaczeciem takiej motylarni. Ale to trzeba pomyslec. Co raz mniej jest ludzi, ze mysli czy tez przemysli cokolwiek. Ot, co taki ladny pomysl i mozna zbierac tez pieniadze od ludzi a wybudowac z unijne fundusze. Zauwazylam, ze bardzo czesto jak sie zadaje jakiekolwiek zasadnicze pytania to nie tylko pozostaja bez odpowiedzi ale czesto osoba, ktora je zadaje jest krytykowana. Jestesmy za madrzy z wiekiem. Trzeba nas zaszufladkowac, ze nie idziemy z postepem czasu, ze krytykujemy, ze tak naprawde to jakie sa nasze kwalifikacje aby takie pytania zadawac, albo ile lat w danej dziedzinie pracowalismy, itp, itd. Watka Krolik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pytania przyszły mi do głowy głównie dlatego, że uczestniczyliśmy w programie ochrony motyla.
      Gdybym nie była w środku, może łyknęłabym tę słodką otoczkę, jak większość. Większość nie pyta. A jak już, to tak, pytania pozostają bez odpowiedzi lub odpowiedzi są zdawkowe i autorytarne.

      Usuń
    2. nie puszczyk, tylko Megi;-) już się przelogowuję.

      Usuń
  3. Mam konia. Kupiliśmy z wiedzą, że miał ochwat ( choroba, bolesna bardzo, w swojej czynnej formie ) i że ten ochwat może wrócić. Ochwat wrócił. Koń cierpiał. Teraz znowu wyszedł na prostą. Dopasowaliśmy mu środowisko naturalne, żeby choroba się nie wracała. W dużym skrócie przyczyną ochwatu jest nadmiar żarcia. Choroba cywilizacyjna, można powiedzieć. Koń żyje, ale co to za życie. I co mam zrobić? Dać mu żyć, czy może uśpić? Tutaj nie ma wielu dobrych rozwiązań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiem, że oswoiliśmy i jesteśmy odpowiedzialni, ale nie jesteśmy szafarzami życia i śmierci.
      Kot mojej cioci zachorował bardzo, wet chciałby uśpić. Powiedziałam nie, uważam, że stan nie kwalifikuje się pod określenie "skrócić cierpienie". Tak samo w przypadku konia- starałabym się o jego komfort życia, jak to robicie, jak najdłużej.

      Usuń
  4. Czasem daję się wkręcić w takie dyskusje i zawsze niemal zaczynam od tego, że jestem hipokrytą (bo to prawda szybko odkryta przez Maleństwo, które wówczas miało naście lat, ale bliżej dziesięciu niż dwudziestu) bo nie da się żyć idealnie nie szkodząc żadnemu innemu istnieniu. Jakby tak się nakręcić na maksa to takim co to myślą, że pozjadali wszystkie rozumy i są tacy etyczni w stosunku do świata to zadałabym jedno pytanie: w czym chodzisz ubrany? Jeśli bawełna to uprawy, środki uprawy roślin, nawozy sztuczne a przede wszystkim zmiana naturalnych ekosystemów na te rolnicze monokultury - szkodzi zwierzętom? szkodzi
    jeśli poliestry czy inne chemiczne paskudztwo to dopiero szkodzimy naturze i innym istotom, nie tylko samym sobie.
    Zatem nie wiem w czym należałoby np chodzić ubranym aby być cool i nikomu nie wadzić.
    Dlatego jak w każdej takiej dyskusji a raczej w rozwiązaniu każdego tak wielkiego zasadniczego problemu nie dajmy się zwariować, starajmy się minimalizować negatywne skutki i szanujmy naszych braci mniejszych. Oszołomstwo do niczego dobrego nigdy nie doprowadziło a jedynie wzbudza często agresję, złość i wielką niechęć.
    Jestem hipokrytką, która jada mięso, nosi skórzane buty ale koniny za skarby świata świadomie do ust bym nie wzięła, burzę się na ubój rytualny jako na barbarzyństwo równocześnie zjadając jajka od kur z ferm, nie ważne że wolnowybiegowych ale jednak ferm. I mogłabym długo i długo.
    Na Vegilię nie dotrę bo nie miałabym za bardzo co tam zjeść i to nie dlatego, że tam mięsa nie ma ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słusznie czy nie poczułam się wywołana do tablicy, więc odpowiem na zadane pytania. Nie w ramach licytacji nad swoją zajebistością, ale dlatego, żeby wytłumaczyć sposób rozumowania mo i jakiejś tam grupy ludzi. Weganizm jest to "sposób życia dążący do rzeczywistej minimalizacji uczestnictwa w eksploatacji zwierząt" (za Stowarzyszenie Empatia). "Ekologia" jest do weganizmu miłym dodatkiem, dla niektóych bardzo ważnym argumentem "za",dla innych mniej ważnym. Tak jak pisze w poście ciężko jest całkowicie uniknąć wykorzystywania zwierząt, czasem stajemy przed wyborami typu mniejsze zło (każdy mierzy tutaj swoją miarą), często uczestniczymy w wykorzystywaniu zwierząt zupełnie nieświadomie (wiele przedmiotów użytku bardziej lub mniej codziennego może zawierać skałdniki odzwierzęce, często nawet do głowy nam to nie przyjdzie, np. farby i lakiery, opony, klisze filmowe, prezerwatywy i pewnie wiele innych o których nawet bym nie pomyślała). Najlepszym sposobem na niewykorzystywanie nikogo byłoby chyba po prostu się zabić, no ale nie o to chodzi przecież... Świadomie unikam produktów przy produkcji, których w sposób oczywisty celowo wykorzystano zwierzęta i co do tego wątpliwości nie ma. Tam, gdzie mam wątpliwości też staram się unikać, ale pewnie nie zawsze mi się udaje.
      Co do samej bawełny - owszem opryski upraw roślin (wszystkich, w tym oczywiście tych, które jemy) są oczywiście problemem. Ale jeszcze większym zagrożeniem dla środowiska są zanieczyszczenia z przemysłowej hodowli zwierząt (gazy cieplarniane, ścieki, itd.). Tak samo z monokulturowymi uprawami wielkopowierzchniowymi - to wciąż ogromne hale hodowalne są większym zagrożeniem... Jakakolwiek uprawa roślin zawsze będzie bardziej "ekologiczna" od hodowli zwierząt z prostej przyczyny, że ta ostatnia zawsze potrzebuje większych nakładów energii, generuje większe zużycie wody, itd. Można też kupować ciuch z organicznej bawełny, lnu czy konopii, trochę trzeba się nalatać, trochę zapłacić, ale i na tym polu jest coraz lepiej. Kolorowo nie jest, ale dla mnie liczy się tutaj i tak najbardziej aspekt etyczny (a ekologiczny i tak wygrywa), bo nie będę nosić skór, futer, wełny i chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego (no pewnie dla wielu osób z tą wełną nie zawsze do końca jest jasne, ale to jest temat rzeka, więć może kiedy indziej, jakby sobie ktoś zażyczył ;) ).
      Co do poliestrów i innych to osobiście też za nimi nie przepadam (no chyba, że polarki i "miśki", stosuję w pracy w warzywniaku i w terenie :)), ale o dziwo są obecnie uważane za bardzo "eko". Ich produkcja jest coraz bardziej przyjazna środowisku, można do ich produkcji użyć tworzyw sztucznych z recyklingu. Są materiałymi trwalszymi od naturalnych, więc teoretycznie przynajmniej nosimy je dłużej. Co prawda rozkład trwa długo, ale można je ponownie zrecyklingować. To są oczywiście idealne założenia poliestrowe, ale może kiedyś faktycznie to będzie rozwiązanie...

      Usuń
    2. Puszczyku miły :) nie wywoływałam Cię do tablicy ale i tak bardzo chętnie przeczytałam co osoba mocno zaangażowana w świadome życie minimalizujące uczestnictwo w eksploatacji zwierząt (cytując za Tobą) ma w temacie do powiedzenia. Szanuję poglądy i inny styl życia, jednak nie ukrywam, że mnie bliższa ekologia (wiem, oczywiście, że jedzenie mięsa ekologiczne nie jest, mycie się mydłem również) ale również ze zdroworozsądkowym podejściem do tematu. Jestem wielką zwolenniczką tzw. złotego środka, żadna ideologia w skrajnej odsłonie nie jest w stanie mnie porwać za sobą bo najnormalniej w świecie się jej boję.

      Usuń
    3. ja tylko dodam, że oszołomstwu mówimy nie i boimy się go, ale powinniśmy starać się bywać tolerancyjnymi. Bo czasem mi się wydaje, że dla niektórych czyjś osobisty, nieagresywny styl życia to już oszołomstwo.
      Nic osobistego;-p

      Usuń
  5. Czyli co? "A ja nie chcę już czytać, jak ktoś się spuszcza w kółku wzajemnej adoracji, ociekając zajebistością pisze o czyjejś hipokryzji." Bo ja chce czytać. Chcę czytać Sumińską, chcę czytać Filipa Łobodzińskiego, chcę czytać Magodę, chcę czytać komentarze ludzi, którzy nie są idealni i nie będą, ale współczują i robią COŚ zamiast NIC. Bo hipokryzja jest wspaniałą wymówką, aby nic nie robić. Wszyscy jesteśmy hipokrytami, ogromnymi, ale jednak można przykładać swój malutki kamyczek do tego, aby było lepiej zwierzętom wokół nas. Jeśli skutkiem ubocznym jest czyjaś zajebistość, lub raczej takie poczucie to trudno. Oczywiście, że pomagając komuś, czy zwierzętom czy ludziom robimy to też dla siebie. Może przede wszystkim dla siebie. Nie ma w tym nic złego. Warto coś robić, bo tak jak piszesz, można zmienić jakiejś istocie cały świat. Tego się trzymam, choć z wielu powodów jestem hipokrytką.
    (dziś przyjeżdżają te czy od Ciebie) Miłego! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no nie chcę. Przelatuję wzrokiem, żeby mieć o czym plotkować;-p
      Przepraszam, że nie wyartykułowałam tego dobitnie w poście- jak napisałam powyżej, intencje mnie nie interesują, jeżeli w efekcie czynimy dobro, ratujemy świat.
      Poprawianie sobie samopoczucia obcowaniem z pięknymi, budującymi historiami jest w porządku, wg mnie.
      Co mi zgrzyta- nie tyle te zbiorowe orgazmy, ile drobny lansik przy okazji, pouczanie innych, niewyrażona wprost krytyka inności, zawoalowany przekaz o własnej lepszości i wyższości.

      Usuń
    2. Dobrze, dobrze, rozumiem,ale tego pouczania to by się przydało jeszcze więcej i więcej, bo niektórzy to... sama wiesz. Ile razy, kurna, milczę, bo nie chcę pouczać, "wywyższać się", a potem cierpi na tym zwierzak. I choć oczywiście moje rady ktoś może o tak mieć w d,..uszy, to przynajmniej sumienie miałabym czystsze, że mówiłam!

      Są trzy. Fajne! :)

      Usuń
    3. z tym pouczaniem to wiesz. Nie trafia, bo nie ma jak trafić, jeżeli występujesz z pozycji lepiejwiedzącej.

      Usuń
  6. Ciekawy post Megalio. Czy wszyscy jesteśmy hipokrytami - niekoniecznie. Jak piszesz możemy i robimy na co nas stać, co jest w naszym zasięgu, ale nie będę kupowała sztucznych skór, bo to wcale nie są eko skóry ze względu na swoje trujące właściwości.
    Może ten ogród to wizja przyszłego świata ? Nie daj Boże ! Tygrysy z powyrywanymi pazurami....
    Motyle w klatce-wszak to wolne stworzenia - cudne.
    Myślę, że edukacja bezwzględnie- tylko, że lekcje przyrody zredukowano..... Masz rację- świat jest do nosa i jest coraz gorzej..., może minimalizm byłby tu pomocny ? Mniej zużuwać, mniej marnować, mniej potrzebować ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tu tylko chcę się wtrącić w temacie skór, nie w ramach wymądrzania, tylko w celach "edukacyjnych", bo siedzę trochę w temacie :) Nikogo nie zamierzam zmuszać do noszenia skór sztucznych. Często spotykam się z azrzutami, że skóry sztuczne takie "fe", a ja jestem skończoną hipokrytką, Ale prawdą jest, że ich produkcja poszła do przodu. Coraz częściej są to materiały trwalsze i odporniejsze niz przed kilkoma laty, a co za tym idzie nie trzeba się ich pozbywać co sezon, bo uległy zniszczeniu. Również sposoby produkcji są coraz bardziej przyjazne środowisku.
      A druga strona medalu jest taka, że hodowla zwierząt na skóry generuje ogromne zanieczyszczenia środowiska. Często są to zwierzęta hodowane ze względu na skóry, skóry, które widzimy w sklepach niekoniecznie są produktem ubocznym przemysłu mięsnego, jak wiele osób myśli. W garbarniach wykorzystywane są silne chemikalia, trujące właściwości tych skór nie są wcale mniejsze od tworzyw sztucznych. Proces produkcji odzieży skórzanej odbywa się głównie w krajach rozwijajaących się, gdzie o bezpieczeństwo środowiska i pracowników, dba się raczej kijowo...
      Brzmi to trochę jakbym gloryfikowała sztuczne skóry. Ja wybrałam wg. mnie mniejsze zło . Chciałam po prostu pokazać, że "naturalne" też niekoniecznie znaczy "eko". A każdy musi sobie sam zadecydować co jest dla niego słuszne :)

      Usuń
    2. ha, sami nie wiemy, na co nas stać, a zwykle stać nas na więcej;-) wg mnie właśnie na tym polega hipokryzja, że nam się wydaje, że... już dużo robimy, już może nawet wystarczy, i wydaje nam się, że możemy "w tym temacie" pouczać innych.
      Minimlaizmu też trzeba by gdzieś uczyć, jak i przyrody. Tym bardziej, że na lekcjach przyrody- ani na żadnych innych- nie uczy się empatii i szacunku dla przyrody, wszystko podaje się z antropocentrycznego punktu widzenia.

      Usuń
    3. Sztuczną skórę można zastąpić materiałami np.: z konopi, ale to już zupełnie odrębny temat i to miałam na myśli, a nie lansowanie prawdziwych skór, a tym bardziej sztucznych. Chów zwierząt w klatkach jest sposobem barbarzyńskim i szkodliwym dla planety, każdy chów przemysłowy, także przemysłowa hodowla roślin jej szkodzi.

      Tak, jak piszesz Megi empatia i szacunek dla przyrody ! Tego bardzo nam brakuje, a pieniądze na różne, czasem bzdurne projekty, czego też doświadczam w swojej pracy, brak wiedzy i ignorancja, niejednokrotnie wypaczają ich sens.
      Rozbuchany ponad wszystko konsumpcjonizm i coraz większa swoboda obyczajowa w różnych dziedzinach życia z pewnością nie sprzyjają empatii.
      Ja wiem na co mnie stać, ale ludzie szanujący przyrodę są w mniejszości. Mnie nie musicie przekonywać, bo ja staram się szanować przyrodę, ale jak przekonacie innych, że jest taka potrzeba, skoro oni uważają inaczej ? ?
      Wielki przemysł nie jest zainteresowany zmniejszeniem produkcji, wręcz przeciwnie wychowuje sobie konsumentów.
      Zgodzę się z Twoja zasadą- po pierwsze nie szkodzić.

      Usuń
    4. nikt nie przekona kogoś do czegoś, jeżeli ten ktoś nie będzie na to otwarty. Więc tylko sposobem lub drążeniem;-) a i tak świata nie zmienimy.

      Usuń
  7. Ostatnio oglądam TV , Animal Planet i takie tam...
    I tak sobie oglądając świat przyrody , gdzie mordowanie odbywa się na okrągło,
    to doszliśmy z A. do wniosku ,że i tak człowiek jest okropny
    i jest najgorszym drapieżnikiem...

    OdpowiedzUsuń
  8. Po przeczytaniu Twoich słów czuję się skołowana. Chyba nie zrozumiałam do końca treści a wydawało mi się zawsze, że umiem czytać ze zrozumieniem. Nie znoszę hipokryzji i nigdy nie pomyślałabym o sobie jako o hipokrytce bo mam trzy adoptowane znajdy kocie ale nie unikam konsumpcji mięsa, czy mleka. Wybacz mi to co teraz napiszę bo nie odnosi się do Ciebie konkretnie ale zawsze mając do czynienia z wegetarianami, weganami czy inną jeszcze odmianą czuje się traktowana jako gorszy człowiek przez kogoś takiego. I zawsze się zastanawiam co daje takiej osobie prawo osądzania mnie po zawartości mojego talerza. Nie lubię gatunku homo sapiens, za to jak zdominował planetę i jak ją niszczy. Ale tak po prawdzie to żeby było dobrze to należałoby nas - ludzi usunąć z tej planety. Bo tak, złe jest noszenie naturalnych włókien (uprawy, plantacje chemia, niszczenie naturalnych siedlisk, monokultury) , złe są ubrania ze skór - tu nie muszę pisać czemu, Złe są sztuczne materiały bo to chemia i nie rozkładają się przez tysiące lat. Źli jesteśmy My - ludzie ale co zrobić skoro już tu jesteśmy na tej ziemi. Nie wiem czy lepiej być hipokrytką która daje dom i godne życie kilku zaniedbanym kotom ale je mięso, jajka i pije mleko czy w zgodzie ze swoim ego olać biedne zwierzę w schronisku, kupić sztuczne futro i buty z miękkiej skórki znanego projektanta bo się podobają. Ale nie zasłaniać się miłością do środowiska, bo ma je gdzieś. Sama nie wiem, namieszałaś mi w głowie.
    Z drugiej strony w sumie masz rację, można zrezygnować z mięsa z chowu zwierząt i nawet posiadania pupili, tak samo jak zrezygnować z prądu, gazu, mediów i samochodów (całego petro biznesu) i najlepiej wrócić do epoki kiedy biegaliśmy nago po drzewach i zbieraliśmy korzonki. Na tym etapie powinna się zatrzymać nasza ewolucja, nie powinniśmy nigdy zasmakować w białku zwierzęcym dzięki któremu rozrósł się nasz mózg i zaczęliśmy rozwój. Bo jak się mówi A to trzeba a przynajmniej powinno się powiedzieć B. Są na Ziemi plemiona żyjące wzorowo, czemu do nich nie jedziemy? Czemu nie zasypiamy kiedy zapada zmrok z obawą że lampart nas zeżre tylko siedzimy przed komputerem w wygodnych ogrzewanych mieszkankach. Sądzę, że każdy powinien zgodnie z własnym sumieniem i na ile potrafi czynić swoje małe dobro.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro, że natrafili się sami tacy osądzający wegetarianie i weganie, faktycznie sporo takich jest. Zwłaszcza młodzi stażem wege są nieznośni, bo nie jedzą mięsa miesiąc, dwa i już pozjadali wszystkie rozumy. Zresztą atakują nie tylko "wszystkożernych", ale wszystkim mówią "jak żyć" ;) W środowisku wege pojawiło się nawet ostatnio powiedzonko "największymi hejterami wegan są sami weganie" :)
      Ale jest też druga strona medalu. Ja na przykład nie czuję się lepsza, a uważam, że moja decyzja jest dobra. Nikogo na siłę nawracać nie chcę, chyba, że sobie tego życzy, ma pytania, chce porozmawiać... A niestety często spotykam się z agresją jak tylko w rozmowie padnie "jestem weganką". Wiem, że czasmi zmęczona setkami identycznych docinek, tępych żarciszków reaguję czasem nadmiarowo, no ale... wku*wić się idzie czasami ;) Czasem mam wrażenie, że jak mówię "weganizm" to kogoś gdzieś coś zaboło, że ten ktoś sam się ze sobą i swoimi decyzjami dobrze nie czuje... Albo prostu "inność rodzi złość"...
      Najważniejsze to umieć się szanować i rozmawiać, a jak ktoś nie potrafi to niech lepiej nie rozmawia ;)

      Usuń
    2. Luno, poczułaś się skołowana zgodnie z moją intencją, bo ten post to typowe "konfundowanie kota". Przede wszystkim chodziło mi o to, żebyśmy zdawali sobie sprawę z naszych prawdziwych intencji i próbowali poznać czyjeś prawdziwe motywacje.
      Bo sprawa jest skomplikowana, tak skomplikowana, że w istocie pozostaje nam czynienie naszego małego dobra w naszym zakątku świata, robieniu tego, w czym jesteśmy dobrzy, do czego mamy serce i tak dalej, bez licytowania się i krytykowania innych. Jak napisałam powyżej, mniejsza o intencje (chociaż dobrze zdawać sobie z nich sprawę;-)), jeżeli efekt jest dobry i pożyteczny.
      Ludzi oczywiście JEST za dużo i nic na to nie poradzimy (pani pierwsza?), zepsuliśmy ten świat tak, że rzeczywiście spieprzyliśmy życie naszym dzieciom i wnukom. Nieodwracalnie. Możemy próbować odwlec w czasie i minimalizować skutki przez zmniejszenie konsumpcji, bo jakby tak każdy...
      Plemiona, o których wspominasz, nie są wzorowe pod względem dbałości o środowisko, ale są nieliczne i działają lokalnie. Gdyby pozostałe 7 mld przyjęło ich styl życia, nic by to nie zmieniło w kwestii wydolności planety.

      Usuń
  9. No...ja mam 3 zwierzaki przygarnięte. Ruda i pannice kocicie. Garip- z papierami. Z rasy generalnie zdrowej, jeszcze mało spapranej, a jednak... Chory na chorobę autoimmunologiczną.
    ...
    Te hodowle owadów zawsze mnie interesowały pod kątem pytań jakie zadałaś. I też nie uzyskałam odpowiedzi. kiedyś nawet osadzono mnie słowami- " To jest projekt doświadczalny!" To znaczy co? Wyłapać dziką populację, spróbować utrzymać w niewoli, a jak nie pójdzie to- "nic się nie stało....!"? Grant przyznany, cel zrealizowany, ktoś się na przykład obronił na doktora tudzież inszego tam...
    Zawsze uważałam, że człowiek do wrzód na tyłku Ziemi. A będzie jeszcze gorzej, bo jest nas niestety za dużo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może wyginiemy, jak te dinozaury.

      Usuń
    2. a jednak. Garip.
      Bo nie uzyskasz odpowiedzi, z powodów, o których niedługo porozmawiamy, właśnie dlatego chcę się spotkać;-) bo to temat na priv.
      Ochrona przyrody to interes, w którym nie chodzi o ochronę przyrody. I jak chcesz coś w tym zrobić i zarobić, to musisz sama, z własną ekipą, w nowym rozdaniu przebijać się w przetargach i przez procedury, inaczej będzie trudno.
      Agniecha, pani pierwsza;-)

      Usuń
    3. "Zawsze uważałam, że człowiek do wrzód na tyłku Ziemi."- podpisuję się pod tym i ja.I może, o ile sami swojego gatunku nie wyniszczymy, to zginiemy inaczej. W porównaniu do ery wielkich gadów, żyjemy jako gatunek krótko na Ziemi i przekonanie o naszej-gatunkowej- zajebistości, "lepszości "od innych gatunków, to pewna głupota. Nie sądzę,że damy radę przeżyć jako gatunek choćby milion lat.Wykorzystywanie zwierząt to jedna bajka,a druga to to, co sami sobie robimy, ech.
      A wracając do ogrodów ze zwierzakami-w Szwajcarii są podobne Natur Parki.

      Usuń
  10. Aaaa...przeczytałam jeszcze u Joli, że ubój rytualny jest jednak humanitarny, z tradycją i "wogle"...Polecam, co niektórym sapiensom...(ubój- nie czytanie)...;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Męczyło mnie to straszliwie jako nastolatkę, że nie potrafię niczego dobrego, pożytecznego zrobić bezinteresownie. Cholerna przyjemność i satysfakcja mi wszystko psuły. Ciężka nerwica stała u drzwi :) Jakoś mi na szczęście przeszło i przyjemności mnie cieszą zamiast martwić :)
    Jestem tu jakiś odmieńcem w Waszym towarzystwie, bo tylko jeden raz w życiu pomogłam?, uratowałam ?zwierza. Nie licząc tysięcy wydobytych z wody topiących się owadów i zdjętych z drogi ślimaków. Zrobiłam to z wielką niechęcią, bez żadnej przyjemności i jest to Klaus Mittwoch.
    Przez resztę życia barterowałam z różnymi zwierzami, wymieniając schronienie, wyżywienie, opiekę i miłość na wspólpracę (konie) , toż samo za mleko,(kozy) itp. Zawsze wydawało mi się to uczciwe i nie naruszające godności zwierzęcia. Konie ( nie zajechane do upadu i zmanierowane szkółkowce) chętnie i z wielką ciekawością pracowały, uwielbiały się uczyć nowych rzeczy. Jeżeli któryś z nich wykazywał niechęć i niezadowolenie na widok siodła, pasa do hipoterapii, czy innej uprzęży, robił uniki i paskudne miny, to znaczyło, że coś mu dolega. Zdrowy i stabilny psychicznie, ufny koń traktował pracę jako normalny punkt programu dnia.
    Kozy, nie pokryte i nie "zasuszone" na siłę przeze mnie, produkują mleko przez dwa do trzech lat. Dzieje się to w sposób całkowicie naturalny, bez jakiejkolwiek ingerencji z mojej strony. Przez zimę doję je co trzy dni, żeby produkcja mleczna się sama zminimalizowała, a i tak mleczność nie ustaje. Te, które są w ciąży, tracą mleko mniej więcej w drugim miesiącu. Tak więc moje kozuchy mogą być kryte co drugi, trzeci rok. Udaje mi się dzięki temu nieco zmanipulować populację i powołać na świat mniejszą ilość koziołków. W kwestii koziołków nie mam nic na usprawiedliwienie i w tym temacie jest paskudnie. Tylko kilku udało mi się "załatwić" życie.
    Piszę oczywiście o zwierzętach udomowionych, urodzonych wśród ludzi i nie umiejących przetrwać zimy lub w ogóle żyć, bez opieki człowieka.
    To wnioski z moich wieloletnich relacji ze zwierzami. Na ile są obiektywne, a na ile "mi się wydaje" - nie wiem. Są bardzo wygodne, więc ... ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś mimowolnie nasuwa mi się myśl, że taki rodzaj hodowli zwierząt, jaki jest u Ciebie, w Twoim małym gospodarstwie, to jest jednak mniejsze zło, a może nawet jest to w porządku.
      Zwierzęta towarzyszyły człowiekowi od zarania dziejów. Jeden lubi zwierzęta szanuje je, nie zajeżdża, pieści, poddaje smakołyki, leczy, a drugi traktuje je, jak rzecz- bez uczucia, bez empatii, bezdusznie i bezwzględnie.
      Od razu widać różnicę.
      Z resztą takie traktowanie dotyczy również ludzi....- ludzie ludziom itd.
      Nie wyeliminujemy hodowli zwierząt - patrzmy realistycznie, ale możemy kupować mniej mięsa - jesteśmy konsumentami, możemy protestować przeciwko przemysłowej hodowli zwierząt, możemy nie kupować zwierząt rasowych i nie rozmnażać ich, a brać ze schroniska- to możemy, jak i wiele innych rzeczy, ale świata nie zatrzymamy.
      Po prostu mało kto się nad tym zastanawia..... i ma to w nosie....
      Ciekawa jestem co na Twój komentarz odpowiedzą Puszczyk i Megi ?

      Usuń
    2. Bardziej mi chodziło o to, czy w ogóle, korzystanie z siły, inteligencji i "naturalnych wytworów" zwierząt jest w porządku. Bo moim zdaniem to może być współpraca i wymiana, a nie wykorzystywanie.

      Usuń
    3. Moim zdaniem barter jest w porzo.
      Zdrowych wesołych, pogodnych Świąt, jednym słowem wspaniale przeżytego Świątecznego Czasu .

      Usuń
    4. Magdo, tak zostaliśmy wychowani, "najpierw obowiązek, później przyjemność" kładło się ciężkim cieniem na moim dzieciństwie.
      Tymczasem altruizm odwzajemniony to ważna strategia ewolucyjna, promowana przez dobór naturalny. Żeby to działało, potrzebna jest gratyfikacja w formie przyjemności odczuwanej, gdy zrobimy komuś coś dobrego (a ktoś kiedyś zrobi z przyjemnością coś dobrego dla nas, i dzięki temu nasze geny przetrwają;-)) w tym sensie także wszystko, co robimy "dobrego", robimy dla siebie.
      (to tak jak z seksem- komu by się chciało rozmnażać...)
      I, Magdo, Zofijanno, oczywiście codziennie "pomagacie" zwierzętom, a one wam. Można to też nazwać barterem, ale tu wszystko zależy od indywidualnego przypadku- konie, które świadczą pracę nie ponad siły- i chyba się nią cieszą- barterują z nami za dobrostan do naturalnej śmierci, tak to postrzegam.
      No ale sztuczne zapładnianie, odbieranie dzieci, zabijanie nie mieści się w pojęciu wymiany. Zresztą sterylizacja też.
      Można tu sobie oczywiście dywagować, że żyją u nas dobrze do śmierci, że tych dzieci nie zabieramy od cycka i tak dalej, ale jednak.
      Myślę, że korzystanie ze zwierząt może mieć charakter współpracy, ale pod warunkiem, że to rzeczywiście jest "partnerstwo". Czyli w konkretnych przypadkach i do końca życia.

      Usuń
    5. a Puszczyk powiedział, że ma święta i na razie nie będzie się strzępić. Chociaż ja sama jestem ciekawa i będą ją namawiać, żeby coć napisała;-))

      Usuń
    6. Aaa... to sobie przypomniałam jeszcze jeden grzech... wysterylizowałam Rupercika. Ale gdyby nie to, nie mógłby chodzić z Agnieszkom. I gdyby nie trafił do nas, jako jej towarzysz, na pewno skończyłby na grillu. Znowu mniejsze zło...

      Usuń
    7. tak, mniejsze zło.
      Puszczyk mówi, że nie żadna współpraca, tylko niewolnictwo.

      Usuń
    8. Jednak sądzę, że wspólpraca jest możliwa. Ale nie na warunkach partnerskich. System zależności jednych od drugich, jest nie do uniknięcia. Zupełnie tak samo jak u ludzi. Te społeczności zwierząt, z jakimi ja spędzam życie, są silnie zhierarchizowane i nie ma zmiłuj, bo zaraz rogi , kopyta, zęby w robocie. Nie mogę być partnerem, w większości sytuacji muszę być szefem. Oby mądrym i dobrym .......
      Co do odbierania matkom dzieci, to idealnym rozwiązaniem byłoby, zrobić to w momencie naturalnego odrzucenia dziecka przez matkę. U moich kóz wygląda to tak, że bar mleczny zamyka się definitywnie po osiągnięciu przez dziecię dojrzałości płciowej, czyli ok. 6 miesiąca życia. Niektóre matki robią to wcześniej, niektóre trochę później. Cyc jest niedostępny, ale można wciąż chodzić z mamą, jeść z nią siano z jednej kupki i spać przytulając się do niej. Taka córa, która już randkowała z kozłem, traci wszelkie dziecięce prawa. Eee, tak sobie piszę, nie przejmujcie się.

      Usuń
  12. Niby przegadałyśmy temat, kochana Megi... a dalej nie wiem, co napisać. Bardzo niełatwe to wszystko. Dla mnie niełatwe, bo choć nie staram się być "zajebista", to chciałabym czuć się 'w porządku', przynajmniej w miarę. Bo oczywiście, że różne fajne rzeczy robimy, żeby poczuć się dobrze (a czasami dla pochwały czy wdzięczności). Wstydzę się - sama przed sobą - że jem mięso, choć wolałabym nie jeść. No więc dla lepszego samopoczucia nie jem dużo, nie kupuję go z chowu przemysłowego... jajka tylko od szczęśliwych kurek, mleko - od szczęśliwych krów. Oczywiście wiem, Puszczyku, że żeby było to mleko, te jajka, muszą się rodzić cielaczki, które są zjadane, że muszą ginąć kogutki... Ale nie czuję się na tyle silna, żeby zrezygnować z mleka, serów, jajek, no i tego nieszczęśnego mięsa.
    Grzech następny: mam owce, bo "chcę mieć" i w dodatku pozwalam im się rozmnażać. Mam kozy, bo zawsze marzyłam - będą miały małe, bo chcę robić ser z ich mleka. Dbam o nie, opiekuję się, karmię i staram się, żeby były szczęśliwe - ale co zrobię, jak się urodzą koziołki czy baranki? Ano pewnie zostaną zjedzone (choć nie przeze mnie). Ale jeśli ktoś zamiast mięsa z chowu przemysłowego, który jest wielkim złem, zje mięso zwierzaczka, który miał kilka miesięcy szczęśliwgo życia - to czy to nie jest mniejsze zło?
    No i tak staram się wybierać "mniejsze zło", chociaż nie czuję się z tym do końca dobrze. Taki wybrałam sobie sposób na resztę życia, że - jak pięknie napisała Magda Spokostanka - muszę dokonywać wymiany z moimi zwierzętami. Żeby móc je utrzymywać, muszę dostać coś w zamian: wełnę, mleko. (co jest z tą wełną nie tak? przecież i tak trzeba je strzyc?)
    Właściwie pod argumentami Magdy mogłabym się podpisać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. och, moja zajebista I:-))) i kto tu jest Czerwonym Kapturkiem;-)
      Ja z tym mięsem to tak jak ty (wybieram opcję wege, staram się nie z chowu...), ale gorzej, bo ja się nie wstydzę, tylko tak... uważam za swój obowiązek ograniczać, tak jak segregację śmieci.
      Cała ta nasza pisanina przypomniała mi, jak w latach 70tych mało było tego mięsa, raczej trudno dostępne, nawet w epoce przedkartkowej. Mama pracowała w rolnictwie i często dostawaliśmy/kupowaliśmy kurczaki, indyki itd. (nawet jak fermowe, to one jakieś takie "szczęśliwe" wtedy były), poza tym były te kury, gołębie, nutrie!! od rodziny ze wsi, później baranki w Bielawie...
      zawsze się z nimi bawiłam, nosiłam, kiziałam wiedząc jednocześnie, że to pyszne jedzenie. Pewnego dnia mama je zabijała siekierką na pieńku, ja tym uczestniczyłam, jak również w sekcji, czyli patroszeniu, i nigdy nie miałam z tym problemu.
      Na studiach zabijaliśmy żaby, ryby... szczury chyba nie... i to też było normalne.
      Hm, chyba mentalnie zostałam w tych czasach;-)
      Jednakowoż nie jest dla mnie argumentem, że ubój rytualny ma 5 tys. lat. Czasy i wiedza o świecie i zwierzętach się zmieniły. I trudno, jak nas nie stać na coś więcej, to wybieramy mniejsze zło, już nie będę taka do końca zajebista.
      Albo będę. Kto to może wiedzieć.
      Zaraz o tej wełnie skończę:-)

      Usuń
    2. Och, wiele krwawych tradycji ma dużo lat... i co z tego? Nie krzyżujemy już przestępców. W Afryce trwa walka z tradycją obrzezywania małych dziewczynek. No i sorry, ale składanie ofiar ze zwierząt - w sensie dosłownym - przeraża mnie i oburza.
      Ja nigdy nie uczestniczyłam w uboju. Widywałam tylko w dzieciństwie, jak babcia zabijała siekierką kury... i nierzadko zdarzało się, że delikwentka biegała po podwórku bez głowy. To też mnie przerażało.
      Ale nie o to chodzi, że brzydzę się uboju. Tylko po prostu przywiązuję się do tych swoich bydlątek. I jakoś niełatwo mi się pogodzić z tym, że jedną z ich ról jest karmienie ludzi swoim mięsem. I wstydzę się, że nie robię z tym nic... albo niewiele.

      Usuń
    3. już jestem, zrobiłam lanczyk opcja wegańska: gotowana fasola jaś uduszona z przysmażonym na cebulce rodzynkami i żurawiną, przyprawiona czosnkiem i kminkiem. Pyszne.
      Ciebie kury bez głowy przerażały, a ja zbierałam te głowy i bawiłam się w polowanie;-) dzieci to hardkory. Pamiętam dużo gorszych rzeczy.
      Pewnie, że to chodzi o to, że się przywiązujemy i szkoda, że ten świat jest tak urządzony. Na swój rachunek, dla swojego sumienia będziesz starała się coś zmienić i to robisz, na tyle, na ile w tej chwili dajesz radę.
      Co z tą wełną- tych owiec "nie powinno być", istniejąc- zanieczyszczają i degradują środowisko i stwarzają pozostałe zasygnalizowane tu problemy. Bezpośrednie "krzywdzenie wełną" to: nadprodukcja baranków i rutyna obsługi dużych stad (złe traktowanie, kaleczenie przy strzyżeniu, przedmiotowe traktowanie zwierząt, zabiegi stosowane przy okzaji hodowli, jak usuwanie płatów skóry..., oraz to, że w rezultacie i tak wszystkie trafiają do rzeźni).

      Usuń
    4. Ale ta wełna, o której piszesz, to "zła wełna", jak każda hodowla przemysłowa /duże anonimowe stada, to przedmiotowe traktowanie zawsze jest złe. Bez względu, czy wełna, czy jajka, czy mleko.
      Myślałam raczej o "mojej" wełnie ;) ona chyba jest ok?
      A z tą degradacją to też nie do końca tak, bo przecież traktuje się owce jako żywe kosiarki, pasąc się ratują nieużytki tam, gdzie użycie sprzętu byłoby nieopłacalne czy trudne. Z tego, co wiem, używa się ich nawet w rezerwatach.
      Dawaj przepis na tą fasolkę, będę miała wege dziecko na święta. Już robię pasztet z selera i pastę z fasoli, ale ta Twoja wydaje mi się bardzo świąteczna ;) (no chyba, że to powyżej jest już przepisem ;-))

      Usuń
    5. nie wymyśliłam sama o tej wełnie, zapytałam Anuli, wiadomo, że u niej nie ma "małego" i "dużego" zła.
      Dla mnie mała, tfu, "produkcja zwierzęca" jest ok.
      Degradacja- chodzi o metan i globalne zmiany (nie nasze łąki, które muszą być wypasane, jeżeli nam na nich zależy, tylko wycinanie puszcz pod uprawę soi, w ogóle energochłonność produkcji zwierzęcej).
      Tak, to jest przepis:-) a dokładnie: kilogram jaśka moczysz, gotujesz w wodzie z kminkiem. Przysmażasz ze 4 cebule (czerwone ładniej w tej potrawie wyglądają), dodajesz do nich po 10 dag rodzynków i suszonej żurawiny, świątecznie może być kilka wędzonych śliwek, kilka ząbków czosnku, coś w stylu wegańskiego rosołku (kostki, "vegeta"), sól, fasolę, dusisz, wuala. Ja lubię z chlebkiem:-) tym kwaśnym:-)

      Usuń
    6. "Produkcja zwierzęca" brzmi fatalnie. I jest fatalna. Zdecydowanie wolę hodowlę.
      Ugotowałam już z cząbrem, trudno. Wielki gar, wystarczy na pastę i na świątecznie ;) Dzisiaj z kuchni prawie nie wychodzę ;-)

      Usuń
    7. a rzeczywiście, zapomniałam dodać cząbru;-) hmhmhm ja też POwinnam stać w kuchni, ale na razie siakieś takie przyjemniejsze rzeczy porobię. Chuinka, zapakować prezenty. Mieszam bigos.

      Usuń
    8. Nie mamy choinki w tym roku. W tym bałaganie?!
      Też mieszam bigos ;-) Będzie na Sylwestra ;-)
      A w kuchni lubię stać. Sprzątać za to nie lubię... coś za coś.

      Usuń
  13. Megi, ale dałaś czadu z tym hardcorem dziecięcym! To ja byłam wychowywana w kompletnym oderwaniu od rzeczywistości żywieniowej. Przez wiele lat w ogóle nie znałam pochodzenia mięsa. Nawet nie pamiętam kto mnie w tej kwestii uświadomił. Nigdy nie widziałam zadawania śmierci, nigdy nie widziałam patroszenia! Moja mama kupowała na Kleparzu już sprawione i nie pokazywała mi faz przejściowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno dzieci uczą się empatii do siódmego roku życia, wcześniej bywają psychopatyczne i to norma.
      Ponieważ miałam okazję... i dobrze to pamiętam, stosunkowo łatwo przychodzi mi rozumieć takie zachowania, jak zabijanie dla przyjemności albo bez specjalnych emocji.

      Usuń

komentarze cieszą autorkę :-)
(moderuję komentarze do starszych postów :-)