wtorek, 24 listopada 2015

post bez zdjęć :-)

no ja nie wiem.
To się chyba raz dotąd zdarzyło.
I co tu potem w komentarzu napisać?
Inna sprawa, że mam nadzieję, że nasz pozycjoner mi tego nie robi :-D muszę zapytać.

Fajna zabawa się trafiła pod poprzednim postem, ale tak zawiła, że trudno ją podsumować i skomentować, któż przebrnie przez te wątki.
Jako ta... adminka jednak podsumować powinnam. Jako gospodyni bloga powinnam być miła.

I będę, bo
... w pomroce dziejów, na jednej z pierwszych lekcji historii w liceum, odpowiadałam z siakiejś starożytności czy co. Pani prof, a raczej Prof., skomentowała mnie tak:
- bardzo ładnie posługujesz się językiem polskim, Małgosiu...
ALE FAKTOGRAFII ZABRAKŁO!

i ten stan utrzymuje się do dziś. Nie znam się.
W szanownym gronie historyków, historyków sztuki i dyplomowanych artystów konstatuję jedynie z niejaką przyjemnością, że szorstka przyjaźń nie jest domeną architektów landszafta, ufam autorytetom i przepuszczam ich wiedzę przez siebie.

Kilka wypowiedzi jest bliskich memu sercu, z kilkoma się nie zgadzam.

Nie jestem pewna, czy mamy rację, mieszając do sprawy sztukę i mówiąc o sztuce kształtowania przestrzeni.
Może po prostu mam alergię na twórców krajobrazu, artystów pejzażu, a głównie na arogancję i pewność, z jaką w ten sposób o sobie mówią, na ich jedynie słuszne sposoby postępowania z tym krajobrazem.
Dystansując się nazywam siebie rzemieślnikiem i przyrodnikiem.
Może to, że przez długi czas krajobraz (kulturowy) był kształtowany nieświadomie, przy okazji, w wyniku potrzeb. W dużej mierze do tej pory tak jest- tuje są przede wszystkim funkcjonalne, ich sadzenie najczęściej nie jest podyktowane estetyczną potrzebą. Tak wynika z moich osobistych doświadczeń, więc w tym przypadku- się znam.
(w tym momencie objawiło mi się sexparty we wspomnianym tujowym labiryncie. Mała zbitka potrzeb z funkcjonalnością.)
Funkcjonalizm leży u podstaw miast- ogrodów, parków krajobrazowych i nasadzeń granicznych, tych kresek w krajobrazie. 
Domieszka ludzkich uczuć (sentymentalizm, przywiązanie do tradycji, pycha) i kreowanie potrzeb (zbieractwo, moda) inspiruje ludzi do "upiększania" otaczającej przestrzeni.
"Czasem właśnie brak ogrodu jest o wiele lepszym rozwiązaniem dla ogólnej harmonii."- napisała Ewa i trudno się nie zgodzić. Jednak moim zdaniem nie wynika to z faktu, że jakieś miejsce jest tak doskonałe, że nie da się go poprawić (jeżeli już, jak sugeruje cytowane zdanie, dążymy do ideału- harmonii), tylko że potrafimy, zwłaszcza jako artyści- pejzażyści, koncertowo go spieprzyć.
Taka specyfika zawodu.
(mówiłam coś o szorstkiej przyjaźni?)
A może spojrzenie człowieka potrafi nie tylko znaleźć piękno, ale zmienić zwyczajność w sztukę? 

"jedna z ról architekta (w pojęciu ogólnym) jest kształtowanie społecznego gustu, który niezależnie od szerokości i długości geograficznej jest raczej przaśny. inaczej wole nie myśleć jaki krajobraz by nas otaczał. każde działanie człowieka jest ingerencja w naturę, zadaniem profesjonalisty jest zminimalizowanie strat ;)"- napisała leloop i nie tylko się z nią zgadzam, ale tak jakbym sama tych słów kiedyś użyła.

W jednym z kolejnych komentarzy Ewa odniosła się do poprzedzających wypowiedzi i coś mi to nie daje spokoju.
"W naszym kraju" praktycznie nie funkcjonują architekci krajobrazu. Tak się nazywają z racji wykształcenia, ale co to za wykształcenie, umówmy się. Zasięgnęłam języka, jak to jest w ogrodniczej Brytanii (fajnie mieć byłych pracowników, którzy chcą z tobą gadać, we świecie):
"... tutaj zawody wszystkie, ktore kreca sie wokol krajobrazu sa zrzeszone w Landscape Institute. Landscape architect projektuje przestrzen publiczna - parki, przestrzen miejska itp. (...) sa to glownie wizjonerzy ze slaba znajomoscia roslin i wszystkiego co z nimi zwiazane (wymagania siedliskowe, wielkosc po uplywie czasu, dobor w zaleznosci od strefy klimatycznej itp.). Firmy maja zazwyczaj specjaliste od doboru roslin, a oni projektuja hard landscape, czyli wszystkie elementy ktore sie buduje (soft landscape to rosliny). 
Landscape designer projektuje w mniejszej skali (osiedla, niewielkie tereny rekreacyjne przy osiedlach, ogrody) i wymaga sie od niego pojecia o 'zywej' czesci projektowania. Jest jeszcze landscape manager, planner i scientist... 
Wszyscy moga nalezec do Landscape Institute.
Jezeli firma chce [zatrudnić] niezaleznego projektanta, to wymaga od niego wlasnie uprawnien, zdobytych na kursach- dla projektantow ogrodow jest Garden Designer Association, dla ogrodnikow Royal Horticulture Society, dla budowniczych 'landscaperow' LANTRA.
takie rzeczy tu w jukeju".
Czy to nie lepsze, niż produkowanie rzeszy "specjalistów" od wszystkiego i niczego, za to o rozbuchanych ambicjach?
Pozdrawiam Eve :-)

"W naszym kraju" da się jednak żyć z robienia ogrodów. 
Zwłaszcza jak się nie ma wyjścia, bo kto cię zatrudni w pewnym wieku, przyzwyczaiłaś się do sprawczości, której doświadczasz w robocie, a mąż nie chce cię utrzymywać, bo robi to samo co ty i go nie stać ani na jedną utrzymankę.
Da się żyć nawet bez zbytnich kompromisów ze sobą, darcia szat i codziennych myśli, że jest się stworzonym do wyższego landskapingu.
Ewo, to nic personalnego, jakby co ;-) nie od ciebie jednej słyszałam, że się nie da i nie ma sensu.

Ewa dość autorytarnie wypowiada się o dobrej praktyce, naukowym opracowaniu, sosnach, kulistych drzewach, tujach i tak dalej.
Dalej mi nie gra.
Przeczytałam ulotkę o "dobrych praktykach dla wsi izerskiej" dosyć dawno temu.
Nikt mnie, czytelnika, w niej nie przekonuje, że powinnam postępować w określony sposób, bo to ma sens, wyniknie z tego to i owo. 
Ktoś mnie, czytelnikowi, mówi z katedry, że powinnam coś tam, bo taka jest tradycja.
Czyja tradycja? moja, którego przodkowie dwa pokolenia temu przybyli ze Wschodu? moja, osiedleńca z miasta?
nie powinno się coś tam, bo zaburza się ład i harmonia? chuj z ładem i harmonią, mnie, czytelnika, potomka zabużan aspirującego do miejskiego stajla, osiedleńca z kasą nie przekonuje taka gadka.
Mnie- architekta krajobrazu nie przekonuje, że ktoś uważa, że kuliste drzewa są nie halo. Z sentymentem wspominam głogi 'Paul's Scarlet' sadzone rządkiem wzdłuż legnickich ulic. Z sentymentem, ale nie tylko. Niby powinny groteskowo kontrastować z ceglanymi pierzejami kamienic, a jednak jednak- zawieszone tuż nad głowami przechodniów delikatnie siatkowane kule (dygresja: dobór materiału ma kluczowe znaczenie. Kuliste klony czy robinie to zupełnie inna bajka, nie ta bajka.) sprowadzały przestrzeń do ludzkiego wymiaru.
Nie przekonuje mnie niechęć do geometrycznych form w przedogródkach. Niezależnie od "tradycji" bukszpanowy czy cisowy topiar porządkuje radosny chaos kfiatków, nobilituje wiejski ogródek stosownie do zrozumiałych aspiracji.
Formalnie- w wiejskich ogrodach używa się (używano) roślin określanych jako "naturalistyczne", bardzo rzadko rodzimych. Kto by w ogrodzie sadził chwasty.
Sosny nie pojawiły się w poprzednim poście w kontekście Izerii, występują naturalnie od czwartorzędu na całym niżu (czyli również w Krainie Wód, gdzie leży pokazywany "nie mój" ogród).
Różaneczniki to górskie rośliny, gdzie mają się czuć dobrze, jak nie w łagodnym, wilgotnym klimacie Pogórza Izerskiego? Dużo mniejszy sens ma ich sadzenie we Wrocławiu. I czy te stupięćdziesięcioletnie okazy rosnące przy wielu domach są zbyt mało tradycyjne?
Tuje akuratnie są przyjazne dla fauny. Lubią je ptaki, jeże, bo stanowią dobre, suche schronienie.
Przychodzi mi do głowy takie pytanie. Czy ta "tradycja" nas, twórców ogrodów (wiecie, że świadomie używam tych określeń na wyrost. I tej kursywy.) aby nie pęta? czy nie jest tak, że pierwszą koncepcję ogrodu robicie "po bożemu" i pod klienta, a w tej drugiej macie ochotę wszystko odwrócić i czy tego nie robicie? i czy klient zawsze wybiera tę pierwszą?
Pojawiły się nawet słowa, że szkoda czasu... na rozmowę? na dyskusję o gustach?
To może nie mówmy, że nie da się żyć, skoro tak traktujemy potencjalnych klientów...
Jedno jest pewne. I smutne. Na sto pro nie doczekamy się "dobrej praktyki" bez dobrych przepisów. Niemcy i Francuzi też by się nie doczekali.
Nawet sugerowane celebrowanie skansenu (Ania :-)) się bez nich nie uda.

Jeszcze detal, który nie tylko mnie zaintrygował. Ewa sugeruje, że materiał miejscowy, naturalny (kamień, drewno), z recyklingu. To jest bardzo w porządku- dla świadomego odbiorcy, którego stać (także mentalnie i czasowo) na poniesienie kosztów pracy włożonej w ten recykling i odnawianie starych domów. Dla niewielkiej garstki ludzi, do której np. ja nie należę, bo życie mam jedno.
Więc nowy kamień, pozyskiwany w kamieniołomach. Czy to jest ok- rozbieranie kolejnych gór (często jedynych enklaw bioróżnorodności w danym terenie, ale mniejsza o obuwiki) po to, żeby sobie wybrukować parking?
Ale to: "Od produkcji obecnej formy betonu w wielu krajach się odchodzi. Jest to tak kolosalna degradacja i zanieczyszczenie środowiska, że strach. Dlaczego więc ten eurosyf do nas trafia (?), w postaci całych firm i parku maszyn dając pracę itd, znów błędne koło. Przyjął się i rozszerza, bo tam nie ma już na niego zbytu?"
Czy chodzi o produkcję cementu?
W miejskich, a nawet podmiejskich ogrodach projektuję od jakiegoś czasu kostkę, płyty i inne betonowe elementy, bo przy nowoczesnej formie i plastikowym wykończeniu budynków to właśnie beton, i to w możliwie nietradycyjnych formach, wydaje się naturalnym dla tego środowiska materiałem.

Mam nadzieję, że nie byłam bardzo niemiła.
W tej sytuacji... zacytuję Anię podsumowującą rozmowę pod poprzednim postem:
"(...) koncepcja natury jako niedoścignionego ideału (choć jeszcze nie sztuki)
byłaby bliska myślicielom średniowiecza i renesansu: Bóg był wówczas
najdoskonalszym kreatorem i nie musiał się przeglądać w oczach zachwyconych
odbiorców. Teraz, jak widać w tej rozmowie, trudniej o zgodę, czym jest
doskonałość lub chociażby sztuka. Potrzebny jest kontekst i uwarunkowania,
potrzebny jest odbiorca i to odbiorca nie byle jaki - i tylko dlatego
giebułtowska rogacizna nie pasie się w zadziwieniu nad czerwoną wstęgą
Kongjian Yu.
 Ale czyż to nie optymistyczna konstatacja? :)))"

Dodam jeszcze, że ja to widzę. Czerwoną wstęgę. Rząd ceramicznych owiec w rzędzie jedna za drugą, przez te zielone pagórki. Kobietę w jasnej sukience prostującą się od plewienia i patrzącą w dal, na wstęgę i owce. Mężczyznę strzygącego stożek tui w przedogódku.
To wszystko mogłoby być.
***
Ale jak to tak bez zdjęć?
Chociaż to, w temacie.
Pozdrówka, Megi.
PS. Barbara zwróciła mi uwagę, że z punktu widzenia przeciętnego zjadacza roślin, obsadzającego swój ogród, problemem jest dostępność roślin i uboga oferta szkółek. Wszędzie tuje i tuje (oraz berberysy), to skąd wziąć co innego na żywopłot. Będzie post, jak sobie to nieco rozkminię.
Wydaje mi się ponadto, że krajobraz, przyroda, natura, jak zwał, jest z jednej strony nadmiernie celebrowany, z drugiej- nie cenimy w nim tego, co naprawdę powinniśmy cenić. Będzie post o bioróżnorodności.
Chciałabym też wrócić do kojącego krajobrazu Szwecji czy Bretanii, gdzie większości ludzi nie przychodzi do głowy buraczkowa czy limonkowa elewacja (może i przychodzi, ale nie wolno, i jakoś- chyba- nikt nie drze szat z powodu wolności utraconej wraz z ograniczeniami na rzecz społeczeństwa).
I w ogóle proszę się wypowiadać, jak komuś się jeszcze chce :-) Ania pierwsza, kopiuj wklej.

81 komentarzy:

  1. Megi, powołujesz się na Wielkie Projekty (tytuł oryginału ang. Grand Designs), w których już w 2006 roku obwieszano światu o niedobrym betonie. Piszę to, bo w poprzednim poście, ktoś prosił o więcej na ten temat. Znajdę być może te odcinki, to puszczę dalej, bo ładne :)
    Co do opracowania, to na moim blogu nie ma części tekstowej, która oczywiście jest i zachęca. Ulotki są (pewnie jeszcze są) u Sołtysa, muszę zapytać. Były finansowane z funduszu Odnowy wsi i pewnie znów trzeba by pisać projekt, żeby dodrukować. Na blogu, to tylko wzmianka i część rysunkowa. No i żeby nie urażać a tylko sugerować delikatnie, tak radzono nam po doświadczeniach w innych wsiach. Była wojna, żeby w ogóle wydrukowane zostały a Mirsk robił problemy, z powodów chyba zazdrości?
    Co do różaneczników, to możne i byłoby im w rozległej Izerii dobrze, ale póki co ich tam nie ma. Chyba, że ja w innej Izerii bywam. W Międzygórzy na przykład są, w sposób naturalny, w lesie. Dużo.
    Ja się tam nie obrażam. Co komu z tego przyjdzie? :)
    A, i ja nie mówię, że się nie da z projektowania żyć, choć zależy kto jakiego "życia" oczekuje!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tutaj sobie pomarudzę, biorąc przykład z własnej okolicy.
    Otóż, istnieją drogi różne, duże i małe, proste i kręte. i od ładnych paru wieków wzdłuż dróg ludzie sadzą drzewa. Nie jest to naturalne.
    Ale jest ładne, i praktyczna. Odwodnienie, regulacja stosunków wodnych, cień dla użytkownika drogi, itd..
    Mnie bardzo męczy, że drzewa wzdłuż dróg się wycina tak niemiłosiernie, ale się ich nie sadzi. Dlaczego?
    Tak sobie wołam na puszczy, i może nie do końca na temat posta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bo ludzie potrzebują drewna? i nie myślą, że ich wnuki może też będą potrzebować? I racjonalizują to na różne sposoby, np. że drzewa zabijają kierowców?

      Usuń
    2. A samochodem jedzie się zbyt szybko, żeby docenić cień?
      Nie rozmawiajmy proszę o drzewach zabijających kierowców. Dobrze wiemy, że drzewa nie mogą się przemieścić.

      Usuń
    3. jak to nie mogą? rzucają się na drogę, wprost pod koła, chyba u ciebie o tym czytałam (apel o aleje. A może u ciebie był o państwowe lasy, był na pewno, a o aleje gdzie indziej).
      Czytałam niedawno (nie ma się czym chwalić, że tak późno) "Edukację ogrodnika". Poświęcił pół rozdziału na analizę, jakie drzewa, w jakiej odległości od siebie, żeby jadąc z określoną prędkością docenić ich walory.

      Usuń
    4. Ciekawi mnie poważnie, z jaką prędkością. I jakie drzewa. Daj chociaż jeden przykład i niech to nie będzie tuja.:-D
      "Edukacja ogrodnika" - sam tytuł skłania do zawiłych rozmyślań na temat kondycji współczesnego społeczeństwa. Bo ogrodnik powinien oświecić społeczeństwo. A ono...ziuuu i rozmazana zielona mgła. I jeszcze dobrze, że nie zakończona czerwoną wstęgą. I w dupie ma wszelkie walory dendrologiczne.

      Usuń
    5. Agniecha - ja całuję ręce Twoje obie za te słowa o drzewach przy drogach...... to jeden z moich bólów serdecznych.....
      Barbara

      Usuń
    6. A co do odległości i jakie - to ja oczywiście się nie znam, ale mam w sobie takie piękne wspomnienie sprzed wielu lat, jak to jadę sobie przez czeski kraj, w stronę Pragi, drogą obsadzoną (po obu stronach ) czereśniami, dość starymi, dużymi.......
      Ale to se uż chyba ne vrati.... to tylko pohadka mladi.....
      Barbara

      Usuń
    7. Mój sąsiad, chwała mu za to, chce swoją drogę wzdłuż pastwiska obsadzić czereśniami. I nie zgadniecie dlaczego. Ale możecie próbować.
      Barbaro rąk moich nie całuj proszę, bo inaczej będę całować twoje. :-)

      Usuń
    8. :-D spokojnie... to tylko wirtualnie przecie ;))). Nie wiem, może sąsiad lubi czereśnie...... Ja lubię, nawet sobie w początkach życia na wsi radośnie i z nadzieją nasadziłam wedle idei żeby mieć i mieć, czyli od najwcześniejszych majowych do tych prawie czarnych z przełomu lipca i sierpnia. Nie mam już żadnej. W moim terenie żyć nie chcą. Myślę, że to dlatego że w składach ogrodniczych były tylko takie handlowe odmiany.
      Barbara

      Usuń
    9. Nie zgadłaś! Poczekam jeszcze, może komuś się uda.

      Usuń
    10. Aga, nie wołasz na puszczy!!!Wiem, że Ci to leży na sercu:) Fundacja EkoRozwoju od lat zajmuje się kształceniem głównie urzędników i osób odpowiedzialnych za drzewa, bo to niestety oni decydują o tym jak zastosować obowiązujące przepisy. Drogi do Natury, to program, który realizują. Przez ostatnie dwa stulecia drzewa przydrożne na terenach ziem polskich były po ochroną państwa i cieszyły się szacunkiem miejscowej ludności. Przez minione dwie dekady aleje wiele ucierpiały, ale od kilku lat jest im przywracana należna ranga. Oczywiście w różnych częściach kraju jest różnie. Jest tu do wykonania ogromna praca w świadomości urzędniczej i ludzkiej. Nie drzewa powodują wypadki tylko ludzie!

      Usuń
    11. Agniecha - czekam :) ciekawość mnie skręca ;)).
      Jeszcze o drzewach przy drogach - od wielu lat, (z powodów rodzinnych) jeżdżę trasą Kraków-Kielce- Warszawa, powiedzieć, że rosnące tam lasy i aleje wiele ucierpiały to baaardzo lajtowy eufemizm. Zapewne to spustoszenie ma uzasadnienie, ważne nawet, ale JEST to spustoszenie .
      Barbara

      Usuń
    12. Ewa, buahaha, tyle.mam do powiedzenia o drogach dla natury widujac efekty w terenie.

      Usuń
    13. Ja spróbuję odpowiedzieć na temat czereśni. Żeby krowy (i pastuszek) miały gdzie się schować w upały?
      :-)

      Usuń
    14. Na fajki z drewna czeresniowego? Robaki z czereśni nadają się na ryby? Dla ptaków, bo to czereśnie ptasie? Żeby ekstrahowac z pestek kwas pruski?

      Usuń
    15. Izabelko! Trafiony! Żeby krowy miały cień. Uważam, że to naprawdę piękna motywacja. Pastwisko, co prawda, jest ogrodzone nieromantycznym pastuchem elektrycznym bez kijaszka i fujarki.

      Usuń
    16. Piękna !
      Barbara

      Usuń
    17. U nas wycinają przydrożne drzewa z jeszcze jednego powodu. Bo liście zrzucają i trzeba sprzątać. Sąsiad usiłował przeprowadzić wycinkę starego klonu, bo sypie jesienią liśćmi. Nawet nie na drogę, tylko na trawnik. I to jest w naszej gminie dość powszechna psychoza, ten strach przed liśćmi. Ania

      Usuń
    18. Bo jak czyta i słyszy, że pod liśćmi trawnik gnije.... i na wiosnę wygląda fatalnie, bo ma wygnite placki.... i mech rośnie...
      no to jak - cały rok co tydzień kosi, żeby mieć angielski a tu liście mają mu zniszczyć ?
      Barbara

      Usuń
    19. Anglicy to pewnie w ogóle nie mają drzew w parkach, bo inaczej te ichnie trawniki nie byłyby takie zadbane.

      Usuń
    20. prawdopodobnie :-) nie mają drzew w parkach :-D :-D
      strach przed liśćmi- nie rozumiem, ale widzę to u ludzi bardzo powszechnie. Jesienne liście to nie wirujące płatki i złote kobierce, to ponury całun zagrożenia. Nie chodzi o to, że leżą na trawniku, przeszkadzają, można się poślizgnąć. Chodzi o sam fakt, że spadają, zachowują się w tak niekontrolowany sposób i złośliwie dostarczają okazji do pomachania miotłograbiami, a my jesteśmy stworzeni do poważniejszych zadań... chyba.
      Czasem ktoś, radosny jak świr, powie: a niech sobie lecą, to tylko kilka tygodni, posprzątam, ze słońcem się zobaczę...
      Drzewa dla Natury, żeby nie być gołosłowną hejterką: nie wiem, jak wygląda szkolenie urzędników, być może daje efekty. W ramach tego programu są też ogłaszane przetargi na nasadzenia w pasach zieleni przy drogach. W specyfikacji wszystko wygląda pięknie- wymiary drzew, sposób zabezpieczenia, dobór gatunków (rodzime, owocowe, wyhodowane lokalnie), opieka gwarancyjna. W praktyce wszystko zawodzi. Jedną z obserowanych przez mnie alei (pewnie Rogata myśli o tej samej) stopniowo wykoszono (takie pokaźne były te sadzonki... i tak opalikowane), druga wyschła tego lata, bo nikt jej nigdy nie podlał.
      Edukacja ogrodnika czeka na później :-)

      Usuń
    21. Chciałoby się być pacyfistą. Ale kiedy czytam, albo widzę, co się dzieje z posadzonymi drzewami, to miałbym ochotę poddusić kogoś. Wiedzieć jeszcze kogo...
      W szczególe, to w mieście Mirsk ( stolica mojej gminy ) dosadzili drzewa w mieście. Lipy, nawet nie takie małe, na miejsce starych, które z biegiem czasu zostały wycięte. I one nawet nie uschły w czasie naszej tegorocznej suszy. Więc czasem, gdzieś, coś się rusza.

      Usuń
    22. Jak dla mnie pasażera drzewa przy drogach są piękne szczególnie kiedy ich korona wznosi się nad drogą i łączy z koroną drzew rosnących po drugiej stronie :-)

      Usuń
    23. Zielone tunele... Z światłem ze skosu, albo z góry, albo nawet, niech już będzie, prosto w oczy.
      Jesienią złote, brązowe, czerwone.
      Zimą koronkowo japońskie, czarno, brązowe, na białym tle.

      Usuń
  3. A, no i chociaż nie ma zdjęć... Jakie pouczające filmiki.

    OdpowiedzUsuń
  4. O, to jeszcze coś dodam, bo poprzednia rozmowa się urwała w ciekawym momencie. Mam nadzieję, że nikogo z Was nie uraziłam, nie było to moją intencją. Po prostu dużą trudnością jest dla mnie - często, nie tylko w tej rozmowie - ustalenie, co mój rozmówca ma na myśli, kiedy mówi "kiedyś" czy "onegdaj", więc intuicyjnie skaczę do początków kultury europejskiej (czyli robię dwa założenia: że chodzi o dłuższe trwanie i że trzymamy się naszego kręgu kulturowego). Jest jeszcze jeden powód. Historycy starają się przyszpilić moment, kiedy dochodzi do przełomu w myśleniu o naturze i kiedy staje się ona krajobrazem. Jedna z teorii (Joachima Rittera) wskazuje nawet na konkretny dzień: 26 kwietnia 1335 roku, kiedy to Petrarka wyruszył na wspinaczkę na Mont Ventoux i spojrzał na przyrodę tak, jak nikt nigdy przed nim. Moim zdaniem trudno o piękniejszą metaforę artysty w rzece czasu, choć sprawa jest bardziej skomplikowana i nie jeden Petrarka czyni wiosnę.

    Tak czy inaczej, właśnie na krawędzi nowożytności coś ważnego się dzieje w naszym myśleniu o świecie, naturze, sztuce. Później, czyli po XVI wieku, sytuacja się jeszcze bardziej komplikuje, bo zachodzą dwa procesy, całkowicie zmieniające naszą kulturę: wchodzi druk, rewolucjonizując obieg informacji (druki docierają również do niepiśmiennych, bo czytanie jeszcze przez długi czas jest czynnością kolektywną, czyta się na głos i słuchaczom) i rodzi się nowożytne społeczeństwo. Dlatego kolejną trudnością jest dla mnie "przeciętny zjadacz chleba", ale jeśli chodzi o wschodnioeuropejskiego chłopa, to Leloop ma rację, że wzorował się na tym, co widział za oknem, choć może z tym zastrzeżeniem, że on jednak obrabiał pański ogród i tam widział nie tylko brzozy i jabłonie. Bo ludzie zawsze łaknęli cudowności i byli ciekawi, dlatego na arrasach wawelskich znajdziemy ananas, paprykę, fasolę czy kukurydzę. W czasach słynnych botaników-odkrywców, jak Joseph Banks, który towarzyszył Cookowi, ten trend przybrał na sile, ale i wcześniej zasysamy rośliny z Lewantu, Afryki i Wschodu. Najpierw docierają na dwory, potem toczą się w dół po drabinie społecznej przysłowiowym ziemniakiem, który wszak zaczął karierę jako egzotyk. Jest więc taki moment, kiedy ten przeciętny zjadacz chleba wygląda z chałupy i ze zdumieniem drapie się po głowie, bo widzi wokół... Kartoffeln. A powinna być rzepa.

    A potem... Cóż, rękopisy nie płoną (albo i tak), więc idee krążą, i jest taki niezwykły przepływ: starożytni, neoplatonicy, oświecenie, romantyzm itd. Postulaty Zielonej Metamorfozy, na ile je widzę przez pryzmat tej dyskusji, ładnie by się wpisały w myślenie sentymentalistów, kiedy miejskie wykształcone elity z podziwem marzyły o dzikiej, surowej przyrodzie, kontrastując ją z ludzkim, przetworzonym krajobrazem. W ogóle widzę dużo XVIII wieku we współczesnych wypowiedziach nurtu – powiedzmy – ekologicznego. Inni – też uważający się za obrońców przyrody – odpowiadają im, że teraz nie ma już nienaruszonych ekosystemów, więc współczesnej przyrody nie da się traktować jako niezależnego, samoistnego bytu. I widzą zagrożenie w prezerwacjonizmie, czyli celebrowaniu skansenu (niekiedy złośliwie zarzucając mu antropocentryzm, estetyczny).

    I ja Wam, kształtującym pejzaż, zupełnie nie zazdroszczę, bo to ogromna odpowiedzialność i żadna decyzja nie obywa się bez kosztów. Historyk nie podejmuje – zawodowo – decyzji, co piękne, a co brzydkie, co dobre, a co złe. Historyk tylko nieustannie pyta: „Dlaczego?”.

    PS. Barbaro, mam same historyczne odmiany drzew owocowych, często kupowane wysyłkowo (ostatnio dosadziłam sobie miodówkę jasną, chyba Ci jeszcze, Megi, nie zeznałam). Nie będę tu spamowała szkółkami, ale mogę Ci przekazać namiary przez Megi. Niestety, rdza lubi historyczne odmiany grusz, w tym klapsę i boską pana Bosca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ślij ! przez Megi :D!! Czasu już nie mam wiele ale póki życia póty nadziei :)) Mam klapsę i dwie konferencje (jedna to na pewno a druga to nazwy nie jestem pewna, bo choć czasowo jednakie, to trochę się różnią wyglądem i smakiem). DZIĘKI :)
      Barbara

      Usuń
    2. Piękny wywód:) Dziękuję. Wtrącę "trzy słowa", bo kto ma czas? Jak ma, to zazdroszczę:). Miło się czyta o Petrarce, starożytnych kulturach i wpływach na naszą. tylko czy kto na poczekaniu ma to w głowie, że pańszczyznę zniesiono w Królestwie Polskim nie tak znów dawno. Koniec XIX w. (1866r) Jak się ma starożytna kultura do naszej, której historię dodatkowo zakłamywano kiedy już można by było ją okłamać? Elity, ważna sprawa, a najbardziej ich świadomość, bo przykład idzie od góry. I tak wzorem dawnych elit dzisiejszy Kowalski dąży do posiadania mini ogrodu botanicznego, bo go już na to stać. Równocześnie istnieje drugi przeciwstawny trend. Pewna część elit, którą stać i może, wyprowadza się z miast i chce żyć w "zgodzie z naturą". Nie szkodząc jej zbytnio. Są to ludzie światli i świadomi, nie potrzebujący nikomu imponować. I może to oni wyznaczą nową modę:)

      Usuń
    3. Zielona Metamorfozo, ale teraz to mnie chyba brutalnie podpuszczasz...

      Nie ma niezakłamanej historii. W XIX-wieku był wielki postulat, żeby pisać historię „tak, jak było naprawdę”. Teraz jesteśmy bardziej pesymistyczni i uważamy, że nigdy osiągniemy tego ideału i nie zrekonstruujemy, jak było naprawdę. Bo historia z definicji kłamie. Nie dlatego, że historycy nią manipulują (choć niektórzy tak robią i będą robili), tylko dlatego, że nie jest przeszłością. Nie jest też wyliczeniem faktów. Jest narracją, opowieścią o przeszłości. Nie da się z niej wyciąć subiektywności, interpretacji. Dlatego szkoli się nas, żebyśmy byli bardzo podejrzliwi wobec siebie, bo nasze poglądy, uprzedzenia i doświadczenia wpływają na interpretację przeszłości. Jak widać, staram się być maksymalnie marudna i podejrzliwa, ale wobec siebie też (a może nawet: szczególnie).

      Teraz raczej przyjmuje się, że świadomość nie zawsze idzie z góry. Elity (tu potrzebna definicja) inspirują się kulturą popularną (tu też potrzebna definicja: w całym tym wpisie najwięcej czasu strawiłam na zastanawianiu się, czy tutaj napisać: lud, masy, illiteraci, kultura tradycyjna, niższe warstwy społeczne – żaden z tych terminów nie jest przezroczysty, do każdego można się czepić), a kultura popularna elitami. Jest wiele różnych teorii, jak one na siebie nawzajem wpływają, ale najważniejsze jest chyba to, że dopiero w XIX wieku te dwie warstwy kultury zaczynają się mocniej rozdzielać (mnie osobiście bliska jest taka teoria, że wcześniej elity są jakby dwujęzyczne, mają własną elitarną kulturę, ale nie dystansują się wobec ludu, nie budują swojej tożsamości w opozycji do warstw niższych). Niemniej zwykle przyjmuje się, że przepływ inspiracji i informacji idzie w obie strony, choć z różnym natężeniem, różnie w różnych epokach i miejscach. Oczywiście elity lubią myśleć, że „inspirują”. I inspirują, ale też są inspirowane, czasami nieświadomie. Bo chociażby...

      ...tak, ten lud, łącznie z pańszczyźnianym chłopem, żył w świecie ukształtowanym przez antyk. Są trzy wielkie źródła Europy: antyk, chrześcijaństwo i barbarzyńcy. Chłop pańszczyźniany nie musiał sobie z tego zdawać sprawy, ale co z tego? Szedł do kościoła, gdzie w prostych wskazówkach, jak żyć, dostawał powidoki antycznej etyki, bo Ojcowie Kościoła czerpali z niej pełną garścią. Nie, pleban też nie musiał znać źródeł św. Augustyna. Ale ileż osób wie, że imię matki Maryi nie pada w Biblii? Moją świętą patronkę, taką, jaką znamy, ukształtowały apokryfy. Starożytne :-)
      Ania

      Usuń
    4. A zatem co i dlaczego powinniśmy wybierać ? Na czym się oprzeć? Bo przecież COŚ robić musimy , wiosna za trzy miesiące :)
      Barbara

      Usuń
    5. Ty musisz udać się na odwyk. :-D
      Być może razem ze mną.

      Usuń
    6. Jak mówią u mnie na wsi - nie ma na kiedy ;D. No, chyba, że do Ciebie....ten zapach stajni..... %D
      Barbara

      Usuń
    7. Tak, może trochę faktycznie podpuszczam. To interesujące :) Teoretycznie ten chłop pańszczyźniany to mógł być pradziadek niejednego z nas. To nie tak daleko wstecz. "Frak dopiero w trzecim pokoleniu dobrze leży" tak mi się skojarzyło powiedzenie starszej pani. Wiem, że mnóstwo definicji i nie miejsce na to, by je tu precyzować Jedna tylko uwaga. Ojcowie Kościoła manipulowali w moim odczuciu biednym ludem jak chcieli. Im mniej wiedział tym lepiej.Tu oczywiście należy rozkminiać jakiego kościoła bardziej a jakiego mniej. Nie czas i miejsce.
      Dziękuję za wypowiedz :)

      Usuń
    8. nigdy nie przyszło mi do głowy, że ktoś kiedyś wymyślił pojęcia "natury", "krajobrazu", że konfrontował je ze sobą i zamykał jedno w drugim. A ktoś musiał przecież.
      Słowa są ważne i nie były nam dane na początku.
      Myśląc o danym momencie historii teleportujemy się tam z naszą współczesnością. Mamy to, o czym czasem marzymy- być młodym i mieć życiowy bagaż doświadczeń :-) Istotnym dylematem w rewaloryzacji ogrodów jest problem, do którego momentu się cofnąć, co odtworzyć. Jakbyśmy jednak tego nie zrobili- efekt pracy nie będzie miał wiele wspólnego z oryginałem, między innymi dlatego, że mamy zupełnie inną świadomość. Wiemy coś, czego "oni" nie wiedzieli, nie mamy dostępu do "ich" sposobu myślenia.
      Co robić? Siać kwiaty? na razie musimy poczekać, ale jest dobrze, myślę, że w maju nie mielibyśmy tu tylu zawziętych dyskutantów :-)

      Usuń
    9. Barnaro, zapach stajni na mnie jakoś nie działa. Pewnie się już przyzwyczaiłam.

      Usuń
    10. Znalazłam coś jeszcze - czego to człowiek nie zrobi, żeby nie robić tego, co powinien - a mianowicie artykuł Krystyny Wasylikowej o roślinności wzgórza wawelskiego w średniowieczu (gdyby ktoś chciał przeczytać, jest dostępny legalnie i cyfrowo, np. w bibliotece w Heidelbergu, Studia do Dziejów Wawelu, V). Bardzo to botanicznie napisane, więc dla mnie mordęga (pyłki, przekroje, statystyki), ale jest też potężna lista roślin. A we wnioskach - brak bławatków we wczesnym średniowieczu. I teraz serce mi krwawi, bo myślałam, że te bławatki były z nami od zawsze, a tu taki... pejzaż.
      Ania

      Usuń
  5. To ja czekam na rozkminę tego Barbarowego pe-esa, gdyż podobny wniosek mi się nasuwa. Tak - można sobie co-nieco przez neta zamówić, ale kuźwa - ja lubię pooglądać i powybierać osobiście. A w swojej okolicy nie mam takiej możliwości. Nawet tej dalszej okolicy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. polecę ci coś bardzo dobrego, trochę daleko, ale nie na końcu świata: http://www.bablin.pl/kontak

      Usuń
    2. O widzisz. I to wcale nie tak daleko - do przeżycia od kiedy obwodnica Poznania jest. A może jeszcze coś z bylinami znasz? Może być nawet daaaleko, ale jakby wybór z marzeń bym, to bym pojechała ;)

      Usuń
    3. oczywiście: http://www.dobrepole.pl/?id=1
      sama jeździłam, jak bliżej nas lawenda się skończyła. W Bąblinie jeszcze nie byłam, po każdej Gardenii obiecuję sobie, że wreszcie.

      Usuń
    4. ach, widzę, że nie sprzedają detalicznie tych bylin. Ale pewnie wystarczy zamówić pewne minimum logistyczne :-D tak na pół twojego ogródka, nie na cały.

      Usuń
    5. Megi, może dam radę. Minumium 12 sztuk z jednej pozycji i co najmniej 300zł... Na szczęście mama na wiosnę chałupę stawia i ogród od zera (nie licząc kilku brzózek) będzie robić - podczepię się do zamówienia :D

      Usuń
  6. Wszystkie komentarze tu i pod wcześniejszym postem czytałam po dwa razy, bo temat taki poniekąd mój. Moja przyroda, to przyroda taka zwyczajna, z jak najmniejszą ilością człowieczej ręki, a jednocześnie z widokiem na człowiecze dzieła :) kiedyś na pewnym, zaniedbanym nieco, blogu tak napisałam:

    "Póki co czas wskazać to, co mnie w czerwcu na bagna ciągnęło. Niemal dosłownie. Jakaż to jest siła, że mnie pochłania bez reszty! Obserwacja przelewającej się wody między kaloszami. Kojący chlupot wody rozdzierającej ciszę, hałasujące w tym dźwiękowym zestawie ptaki, zapach mokrego torfu i zbutwiałych drzew, zieleń, zieleń, zieleń traw i brąz wody. Jej toń, ukryta toń. A cywilizacja na wyciągnięcie ręki. Jakaż to magia, że mnie tak czaruje? Czy ktoś to jeszcze czuje?"

    a jeszcze w innym miejscu napisałam tak (tyci fragmencik większej całości, ale może jako podsumowanie?):

    "Moje pragnienie życia dotyczy całkowitego stopienia się z przyrodą. Jestem kropelką, co dba o dwadzieścia trzy drzewa zarówno te żywe, jak i rozcięte."

    i tak czytam, co właśnie napisałam i chyba wyszło średnio w temacie, ale na pewno było zainspirowane dyskusją....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja tam ten blog mam zasubskrybowany, to najlepiej wiem, jak zaniedbany on jest! widać, że albo autorkę bagno wciągnęło, albo wir innych spraw.
      Ale bagno wybacza, jest wieczne jak trawa. W ogóle przyroda jest dla nas zbyt pobłażliwa, potrzebni są jej tacy, jak ty.

      Usuń
  7. Ogród z nazwy już jest czymś "ogrodzonym" - czyli - w moim rozumieniu - zawiera i wyobrażenie użytkownika o swoim najbliższym otoczeniu, i działania architekta, i ogrodnika). I jednym zgrzyta, innym nie. Trudno mówić o kanonie sztuki ogrodowej w xxi wieku. Ale można mówić o "modach" i "trendach". Nie jest aż tak źle. Pszcz.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezeli mowa o modach i trendach, to faktycznie nie jest tak źle. Ale w xxi wieku powinnismy się ogarnąć na tyle, żeby nie myśleć tylko o swojej zagrodzie.

      Usuń
    2. Jezeli mowa o modach i trendach, to faktycznie nie jest tak źle. Ale w xxi wieku powinnismy się ogarnąć na tyle, żeby nie myśleć tylko o swojej zagrodzie.

      Usuń
  8. Czy nie brniecie w nazbyt akademickie dyskusje i odpowiedni dobór słów? Trzeba iść w pole / do ogrodu dawać dobry przykład (teoriami i ideami podszyty). To działa najlepiej na najbliższe otoczenie. Ew. kropla drąży skałę itd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brniemy :-) ale to trochę ciekawsze, niż zielona kasa, czyż nie?

      Usuń
  9. Generalnie Megi nie chcę się tu za dużo wypowiadać (ale w poprzednim poście też nie nie pasowało) bo wolę poczytać (posłuchać dyskusji), co mówią fachowcy na temat. Ale piszesz, żeby się wypowiadać więc daję znak, że czytam i analizuję. :-) ;-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Mnie również podoba się Twój sposób operowania językiem polskim.
    Zgadzam się z Tobą całkowicie: inaczej patrzy się na świat w kontekście przyrody- z jej poziomu, niż z poziomu architekta krajobrazu. Wydaje mi się, że architekt krajobrazu powinien pełnić służalczą rolę w stosunku do przyrody, której człowiek jest częścią.
    Po pierwsze Nie szkodzić !!!!
    Po drugie uzupełniać na zasadzie wkomponowywania się w nią- tworząc spójność- inaczej -włączać się na zasadach kompozycyjnej całości.
    Jeżeli nie mamy naturalnych odnośników, tylko budynki- jak to w mieście, wówczas możemy kreować pewną ograniczoną przestrzeń.
    Nawiązując tu do Twoich tui - te same tuje na tle lasu i te same tuje na tle budynków, będą wyglądały inaczej.
    W dobie mody, potrzeby na rośliny rodzime należałoby zamienić nierodzime tuje innymi rodzajami roślin - dla harmonii, jedności.
    Nie jestem architektem zieleni, chociaż korzystają z efektów mojej pracy, ale życzę im innego spojrzenia na przyrodę, bardziej wyważonego.
    Przejeżdżałam niedawno przez Czechy i ze zdumieniem stwierdziłam, że otoczenie czeskich domów bardzo mi się podoba. Panuje tam
    niewymuszony ład, przy dużej skromności wszelkich nasadzeń.

    Anna B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo ładnie i prosto. Jeszcze kilka punktów i byłby dekalog dobrych zasad :-)
      Ład, skromność i właśnie niewymuszenie (naturalność, luz, brak spinki)- to są cechy, których szczególnie polskim terenom zielonym brakuje. I jeszcze staranność w projektowaniu i wykonaniu.

      Usuń
  11. Nie mam styczności z architektami krajobrazu, ale ze "zwykłymi" i owszem. Niestety, już na studiach wmawia się im, że są wielkimi artystami, a świat czeka z niecierpliwością na ich wiekopomne dzieła. Tworzenie (tforzenie, jak kto woli) jest ich idee fix i wszystko starają się temu podporządkować. Również zastany krajobraz (w sensie urbanistyczno-ruralistycznym), którego najczęściej nie rozumieją, a zazwyczaj nie szanują. Podporządkowanie "dzieła" zastanemu porządkowi jest dla nich jak policzek.
    Czy architekci krajobrazu też tak mają? :)
    Aneta
    PS. Lubie bardzo ten blog :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo mi miło :-)
      tak, zdecydowanie tak mają.
      Niektórzy się uczą pokory, niektórym to zostaje (architektom od budynków zostaje częściej, bo częściej mają okazję pracować w zawodzie). Gdyby nie to, że ta pycha i buta jest dość przerażająca, bo zanim się ogarną, to kilka rzeczy spieprzą na pół wieku, to byłaby śmieszna.

      Usuń
  12. Bardzo dziękuję wszystkim, jak ładnie bawiliście się beze mnie!
    Zaskoczyło mnie, jak wiele emocji wywołał temat... no jaki temat... kształtowania krajobrazu, chyba.
    Wydawać by się mogło, że mamy "w tym kraju" większe problemy.
    Może to temat zastępczy, a może ważny? Może nie jest nam wszystko jedno, w jakim sztafażu umrzemy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w jakim będziem spoczywać? Tuje i bez dżew bo wycinają na smenatrzach bezlitośnie....

      Usuń
  13. Zdecydowanie nie jest mi wszystko jedno w jakim sztafażu spoczywać będą moje zwłoki. Wolałabym wśród drzew i ptasząt śpiewających. Najchętniej na własnej łące, ale ponoć nie można tak. Ciekawe dlaczego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie można, bo tak stanowi polskie prawo. Stosunkowo od niedawna możesz się dać skremować, ale i tak muszą Cię postawić w grobowcu, a nie na komodzie. Przynajmniej oficjalnie muszą.
      Ponoć można (nie u nas rzecz jasna) prochy swoje zastosować jako nawóz dla sadzonki jakiegoś drzewa i w ten sposób kontynuować swoją obecność w trójwymiarze ulubionym znaczy - w ogródku. Tylko trzeba się dobrze zastanowić nad gatunkiem, żeby nie naruszał lokalnego krajobrazu kulturowego i gustów wyrobionych sąsiadów przez swoją ewidentną ponadczasową kulistość.

      Usuń
    2. Wobec tego mogłabym sobą nawieźć sadzonkę jakiejś tui ewentualnie bukszpana, i zobowiązać spadkobierców do strzyżenia tego po uzyskaniu odpowiednich rozmiarów, w formie realistycznej rzeźby przedstawiającej mnię na galopującym kuniu.

      Usuń
    3. Jak się każesz wyrżnąć (goła na wierzchowcu) w prostackiej, chamskiej thui, karmionej Twymi prochy, to będzie mocny głos w dyskusji. A jak to postawisz od strony drogi, czy dziestam przy krzyżówce, to będzie dodatkowo sztuka w przestrzeni publicznej.

      Usuń
    4. Dokładnie, też mi się tak wydaje :)

      Usuń
    5. W grobowcu może stać wszak urna z popiołem z pieca chlebowego...A nas wiatr nad łąkami poniesie. Tuja mi zupełnie nie pasuje.
      Agniecha to może jeszcze wyrżnięta na koniku, a ja nijak na baranie. Prochy na wiatr tylko.

      Usuń
    6. Namawiasz do łamania prawa??? Świetnie Cie rozumiem. :-) w tym przypadku.

      A w sprawie tuj, to Ty byłabyś pastereczką ( 1 tuja), a baran stałby obok, wznosząc łeb i patrząc Ci wiernie w oczy ( 2 tuja ). Gdyby ktoś chciał więcej , to mógłby dookoła całe stado ( 127 tuj minimalnie ). I tu już by był mały park współczesny, imienia Rogatej Owcy.
      Ewentualnie owce w rządku, jedna za drugą. Zielona wstęga, że nawiążę. Ekologiczna. Wędrująca. Z założeniem, że co roku dodajemy następną tuję ( owcę ). Wstęga łącząca góry i morze. Albo wschód i zachód. Albo coś tam. Podbudowy ideologicznej dorabiać mi się nie chce. Jest rano a ja jeszcze nie wypiłam kawy.
      Wzdłuż autostrady. Dokładna lokacja jeszcze nie znana. I oby tak jak najdłużej.

      Usuń
    7. Sąsiedzie - kusisz. Tymi rozstajami dróg. Odkrywam w sobie skłonności ekshibicjonistyczne, szczęśliwie, post mortem.

      Usuń
    8. Mam taką myśl większą... a jakbyśmy tak sobie (po cichaczu) całą aleję pośmiertną obstalowali? Stanęlibyśmy setką pni, przez pole czy wieś...! Zanim by się policja i słudzy cmentarnych interesów pokapowali, już byśmy porośli w siłę. Który cham zetnie drzewo na prochach ludzkich wyhodowane?!! Kto przeniesie 100 drzew na cmentarz? Kto wchodzi ? Ja bym chciał się zasadzić za czereśnię :)

      Usuń
    9. Gałęzie by ci łamali, Sąsiedzie, żeby się do owoców twoich dobrać. Może lepiej zostań jesionem?

      Usuń
    10. A co mnie to... trochę więcej życia by było w tym interesie ;)

      Usuń
    11. piękne pomysły. Co jakiś czas mi tu skapuje kropla życia w komentarzu :-)
      ech, napisałoby się posta, ale:
      - choram, a co za tym idzie, bliżej mi do tuj niż do żywych,
      - koty chore, a co za tym idzie...
      - komputer chory, na kuracji,
      - ten też chory, ma małe brzydkie literki, a niektórych nie ma,
      - nie ma jak obrobić zdjęć,
      - mam internet szerokopasmowy, ale i długopasmowy. Tzn. siedzę na długim kablu. Postawię może jakąś serwerownię i założę mały portal społecznościowy, w razie wnuków zoptymalizuję koszty.
      - kraj chory i w ruinie.
      Najgorzej.
      Wobec powyższego sortuję zdjęcia z 2008. Najlepiej :-)

      Usuń
    12. Wobec tego życzę zdrowia wszystkim elementom z powyższej listy. Włącznie z naszym nieszczęśliwym krajem.;-)(

      Usuń
  14. Witam. Coś w tym jest co piszesz. Kształtowanie, tudzież ingerowanie w przyrodę nie jest rzeczą prostą, a margines błędu bardzo niewielki. Każdy kreuje na swój własny niepowtarzalny sposób. Niektórzy świadomie inni nieświadomie. Można próbować uczyć się planowania i projektowania, ale jeśli nie czujemy atmosfery, przestrzeni i niuansów to niewiele jesteśmy w stanie zdziałać. Ogród bowiem powinien odzwierciedlać wnętrze człowieka, a to trzeba po prostu poczuć. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Czytałaś może o tej sprawie: https://www.facebook.com/Fundacja.EkoRozwoju/photos/a.104762162891860.7726.104634259571317/1066278273406906/?type=3&theater
    Tak wygląda kształtowanie krajobrazu w polskiej praktyce, ale to doskonale wiesz. Z jednej strony "autorytety", o których piszesz z mniemaniem o sobie pod kosmos... z drugiej strony ciemnota tnąca co i gdzie się da. :/ Dramat. Jak patrzę na Twoje działania, to mam wrażenie, że jesteś taką perłą wśród tych wieprzy.

    OdpowiedzUsuń
  16. Megi!!!
    Gdzie się podziewasz???

    OdpowiedzUsuń
  17. Agniechaaa!
    po reinstalce zapomniałam, jak się wchodzi na bloga :-DDD
    i zawirusowałam sobie kompa tak, że nie mogę korzystać z poczty. Prawie. I tu też się źle pisze. Może to dzisiaj ogarnę, no może jutro.
    W każdym razie żyję, Inkwi, Rogata i Padre mnie widzieli ;-)

    OdpowiedzUsuń

komentarze cieszą autorkę :-)
(moderuję komentarze do starszych postów :-)