wtorek, 22 marca 2016

ogrody ambiwalentne

Popadłam w rozważania. Na tyle lat pracy, tyle projektów- niewiele ogrodów, które naprawdę mi się podobają. Kilkanaście? tych, z którymi mam kontakt, bo może jakieś piękne rzeczy dzieją się poza mną.
A to projekt niezrealizowany. Bo kasa, zdrowie, rozwód, śmierć, zmiana planów.
(co za ludzie ;-))
A to zaczęty i odłożony na kiedyś. Najgorzej.
A to brak wiary czy konsekwencji. Drugie najgorzej, dla mnie, bo nie mogę pozbyć się sprzed oczu kalki straconych szans.
Pisałam kiedyś o ogrodzie w K- że są tam ładne rzeczy, ale ogólnie to tak nie bałdzo (tu pisałam, a tu zdjęcia z wiosny 2015).
Problem polega na tym, że nikt nie widzi tak, jak ktoś inny. Niezupełnie chodzi tu o gusta, raczej o to, że to, co "się podoba" jest wypadkową naszej przeszłości, skojarzeń, wyobrażeń. Że ogrody to nie tylko ogrody.
Na przykład w K podobają się: duże kwiaty (piwonie, róże, irysy, hortensje ogrodowe), tradycyjne kwiaty wiejskich ogrodów (ostróżki, floksy) sadzone na rabatkach z "gołą ziemią" (taką wydrapaną pazurkami i haczką), gładkie trawniki, stokrotki, drzewa o dużych liściach, kępy wysokich traw, rabaty bujnie kwitnące przez cały sezon, jak z katalogu...
Powiecie- nic prostszego i dobrze, że nie tuje.
Ale
- po pierwsze: empatia (wciąż się jej uczę). Na hasło "wiejskie rabatki" nakłada się nasza własna kalka, nasza przeszłość, wyobrażenia, skojarzenia.
- po drugie: informacja (np. że róże tak, ale mają kwitnąć przez cały sezon, jak u... Że wiejskie kwiatki tak, ale drobne szałwie są już zbyt wiejskie, a wiązówki za wysokie).
- po trzecie: warunki siedliskowe. Byliny skalne pod orzechem i wieczniekwitnące różaneczniki to raczej abstrakcja.
W praktyce wygląda to tak- podobają się:
Derenie kousa. Kwitnące.
Budleja skrętolistna podczas kwitnienia.
Lilaki (tu amurski).
Świdośliwa, w każdej odsłonie, ale dopiero, gdy urosła.
Pnące róże przy altanie.
Hortensje bukietowe.
I ogrodowe.
Fontannowe kępy traw (tu miskant chiński 'Gracilimus' w części "przy firmie").
Wnętrza ogrodowe, które w planie ogólnym po kilku latach robią wrażenie przytulnych i klimatycznych.
Nie podobają się:
Róże histeryczne. Wybrałam je z premedytacją z powodu odporności na choroby, bujnego wzrostu, niezawodnego kwitnienia, bogatego ulistnienia, zapachu. Dla przedłużenia kwitnienia przeplotłam okrywowymi (no bo nie szałwią przecież). W zeszłym sezonie kwitły genialnie. Ale- za krótko ;-) i za duże wyrosły.
Róże puste.
(tak wyglądała różanka w czerwcu)
Rabata bylinowa- najpierw za niska, później za wysoka, zbyt dzika.
(gaura Lindheimera)
Rzec można- co zrobisz, jak nic nie zrobisz.
Co roku coś przerabiamy, dążąc do ideału. Co roku nagroda przychodzi jesienią, kiedy (jak nie lubię jesieni) ogród wygląda najpiękniej.
Wrzesień 2015.
Ja z kolei nie lubię katalpy i wtykania hortensji w byliny.
Trudno oderwać się od tej rabaty :-) astry krzaczaste, odętka wirginijska, baptysja, niesamowicie ozdobne liście piwonii, a w tle aster wrzosolistny.
Przekwitłe chwasty to krwawnica pospolita.
Dopiero na tych jesiennych zdjęciach widać, że po wszystkich fochach, nieporozumieniach, całosezonowej trudnej (zapewne dla obu stron ;-)) współpracy bilans jest dodatni, a efekt, choć kompromisowy- zadowalający. I o to w tym wszystkim chodzi, prawda? Żeby nie rozpraszać się na detalach, patrzeć syntetycznie.
A focham się, bo może mi zależy.
W październiku, razem z byłą kwiaciarnią Jarzębina, ubraliśmy ogród na ślub, po raz drugi zresztą. Było anegdotycznie, chcielibyście wiedzieć ;-p
 Wszystko ma swoją drugą stronę.
 A to, co widzimy, zależy też od światła ;-)
***
Z kolejnym ogrodem było tak: bardzo piękna koncepcja autorstwa pracującej wówczas z nami Dominiki- ogród na dwóch lekko zaznaczonych poziomach, dzielących go na wnętrza, rabaty wchodzące w te wnętrza półwyspami, na każdym takim cyplu punktujące go drzewo. Wybrałam wiśnie piłkowane 'Kanzan', zapalające się jak latarnie wiosną i jesienią. Klinowaty narożnik działki stał się pretekstem do zbudowania alei lilaków ze sztucznym zbiegiem perspektywicznym.
Straciliśmy ogród z oczu na kilka lat, później zajęliśmy się jego pielęgnacją. W międzyczasie urosły rośliny- brzozowy i sosnowy zagajnik, krzewy okrywowe, szpaler świerków serbskich- ale nie zastaliśmy już lilaków, a większość wiśni została wymieniona na inne drzewa (KAŻDA na inne).
Tego buka też nie było w planach.
Ani klona palmowego.
Ani pierisów.
Ani derenia skrętolistmego, upchniętego zresztą przy ogrodzeniu.
Hm, w zasadzie nie powinno być większości roślin na tym i poniższych zdjęciach.
Powinno być mniej więcej tak:
Trawa na pagórku to śmiałek darniowy. Maj 2015.
Śmiałek w sierpniu 2015. Pominąwszy szczelne obsadzenie tarasu- jest ok.
Drzewo w osi widokowej powinno być Kanzanem, modrzew po lewej stronie (przy ścianie budynku) jest niepotrzebny, w tej chwili wymaga już cięcia- odchyla się od domu i kładzie na świerkach.
Lepiej by to wyglądało, gdyby lewa strona kadru była pusta.
Co nie zażarło? Może klasyczny horror vacui. Może brak zaufania, że tak, urośnie, i za bardzo krótkie kilka lat będzie idealnie. Może bliskość punktu sprzedaży roślin, którego właściciel jest w pewnym sensie odpowiedzialny za to, że te wrocławskie przedmieścia wyglądają jak sen szalonego kolekcjonera, a mój koszmar. Tabazella miała rację, pisząc o niedobrych konsekwencjach nieopanowanego i spontanicznego szkółkingu. Kupowanie oczami, lekceważenie projektu i traktowanie roślin jak niezmienne, za to przestawialne meble to częste grzechy inwestorów.
Susza też nie przysłużyła się urodzie ogrodu.
Nie pomogło ubieranie w byliny, które podjęliśmy kilka lat temu- przy takiej różnorodności form nie spełniły roli scalającego wypełniacza. Należałoby znacznie powiększyć rabaty i pozbyć się części drzew i krzewów.
Także dlatego, że wkrótce trzeba będzie decydować- co zostawić.
Tu widać jasno, że trawy (hakonechloa) zbytnio nie pomogły- i że z całego iglakowiska tylko sosna mogłaby zostać bez szkody dla całości. Może jeszcze ta kula.
Zła wiadomość jest taka, że kiedy ucieszę się, że zdechła jakaś cud jodła, natychmiast na jej miejsce pojawia się np. ten przedziwny dąb. Dobra- że kiedy letni huragan (wspaniałe zjawisko!) złamał jedno z dziwnych drzew na półwyspach, wymienliśmy je na wiśnię 'Royal Burgundy' :-)
No i wiecie- to jest ogród, który ma potencjał. I bardzo przyjemnie w nim być. I złości mnie, że jest taki nadmiarowy, przekombinowany. Bo mi zależy :-)
(to był post o tym, że praca pejzażysty- ogrodnika jest trudna i niewdzięczna, i daje tylko tyle satysfakcji, ile weźmie się samemu)
Pozdrówka, Megi.

53 komentarze:

  1. Uwielbiam gołą, wydrapaną, wygrabioną ziemię. Wtedy jest ładnie, czysto i widać ogród, a nie pokruszone kamieniołomy. Nie lubię takich lamp - kulek, które mi do niczego nie pasują. Nie lubię kolekcji roślin przedziwnych, nie będących żadną kolekcją.
    Gęstwiny powstają, bo nikt, absolutnie nikt z radosnych posiadaczy pierwszych ogrodów nie wierzy, że rośliny jednak rosną, a chęć utknięcia kolejnej "nowości" odbiera rozum.
    Też nienawidzę jesieni, ale światło września jest cudowne.
    No i kocham brzozy w każdej postaci, może oprócz szczepionych kurdupelków, bo kurdupli nie lubię w ogóle. Żadnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkopolanka :-) ale to się leczy, też kiedyś lubiłam taką wylizaną ziemię. Przetłumaczyłam sobie, że jest lepiej jej i roślinom pod kołderką liści, tak przyjemnie włożyć rękę w wilgotne ciepło! zupełnie inaczej niż w sypki piach.
      Kulistych lamp rażących w oczy i przedziwnych roślinnych kurdupli nadal nie lubię.
      To prawda, że nikt nie wierzy :-) ja sama nie wierzę, że za chwilę cała powierzchnia gleby w Moherii będzie zarośnięta. Ale pamiętam, a jakbym nie pamiętała, to może bym uwierzyła komuś, kto wie.
      Światło września i bujność ogrodów o tej porze roku cudowne są. I brzozy.

      Usuń
  2. Kiedyś zamieszkałam na osiedlu powstałym w szczerym polu.
    Nie było tam nic, tylko domy i płoty (szczęściem drewniane).
    Wkrótce nowi właściciele postanowili stworzyć wymarzone ogrody.
    Po paru latach okazało się, że większość roślin trza wykarczować bo... się rozrosły!

    Megi, masz jakiś sposób na krety? Demolują mi wszystko tej zimy/wiosny :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zwykle przez jakiś czas da się je dopasowywać cięciem albo przeprojektować rabaty, ale w końcu dochodzi się do ściany.
      Ciesz się z tych kretów, znaczy, że twoja gleba żyje, mają w niej co jeść, zjadają niechciane w ogrodzie larwy. Za chwilę zacznie się wegetacja na polach i tam się przeniosą, one zawsze są w ogrodach od żniw do wiosny. No i w końcu to byłe "szczere pole" to ich teren. My cierpliwie rozgrabiamy kopczyki, w momencie, gdy trzeba będzie zająć się trawnikami, krety już się wyniosą.

      Usuń
  3. Witaj.
    W brzozowym zagajniku, jakie zaplanowałaś/posadziłaś brzozy? Uwielbiam je.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pożyteczne w odmianie 'Doorenbos'. Uwielbiam, i nawet ludzie, którzy nie lubią brzóz (bo śmieci, bo smutna, bo wysoka) zazwyczaj je tolerują.

      Usuń
    2. Dziękuję.

      Kiedyś posadzę w swoim ogrodzie :-)

      Usuń
    3. Brzozy są piękne o każdej porze roku.
      Przesadziłam parę dziczek z okolic piaskowni i teraz rosną jak na drożdżach.
      Lubię na nie patrzeć...

      Usuń
    4. Brzozy smutne i za wysokie? Brzozy? Co tak pięknie szeleszczą, a ich liście potrafią lecieć na ziemię niczym złoty deszcz - widziałam coś takiego na Mazurach, to było jak kadr z magicznego filmu. U mnie rosną już trzy :) Nie mogę się doczekać, aż urosną.

      Usuń
    5. tak, bardzo plastycznie to widzisz i opisujesz, już mam ten kadr przed oczami.
      Ludzie kochają brzozy albo ich nienawidzą. Głównie za drobne liście, które trudno wygrabić z rabat i trawnika i rozsypujące się nasienniki (uuu, nasiona przyklejają się do samochodów i wpadają przez okna do domu!) nienawidzą. A kochają za... drobne liście, niedające głębokiego cienia, tylko grę świateł, jasną korę, wysokie korony.
      Najlepszym drzewem jest katalpa. Duże liście, które spadają wszystkie naraz i łatwo je posprzątać.

      Usuń
    6. Hihih, choć to nieśmieszne...
      Barbara

      Usuń
    7. Kocham brzozy miłością wielką.
      Kiedy mnie odwiedzicie?

      Usuń
  4. Od trzech lat prowadze jeden z twoich ogrodów ,nic nie zmieniłam nie uległam namowom właścicieli.Prawde mówiąc zachwycam sie tym ogrodem każdej wiosny,lata i jesieni ,chyle czoło.Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorota P? wróciłaś z D? ciekawe, który to ogród :-)
      W tych, które pielęgnujemy, wolałabym nic nie zmieniać, ale nie jestem taka twarda. Jak ktoś chce trzmielinę 'Sunspot' i barwinek 'Illumination' zamiast 'Gertrude Jekyll' i jakiejś byliny, i widzę, że naprawdę mu zależy, to co ja będę naprzeciw. Są też oczywiście rzeczy, przy których się upieram.

      Usuń
    2. Hmm, a to taki zwykły niebieski barwinek to niemodny eee.... nietrendy jest?
      Barbara

      Usuń
    3. poniekąd. Niektórzy lubio rośliny w plamki :-D

      Usuń
  5. i widzisz Megi masz odpowiedz, trzeba postawić "nieczułego żandarma" ;)
    ponieważ generalnie mam kiepskie zdanie o ludziach to tak sobie myślę, ze spora część klientów sprowadza projektanta, żeby odwalił najczarniejsza robotę. wyciął, wykarczował, odgruzował, wymyślił, posadził, przyklepał. a potem ogród jest przecież "mój" wiec co, w swoim se nie posadzę tej pięknej, mrozoodpornej palmy ? miejsce niby jest, szkółka po sąsiedzku ma w ofercie coraz piękniejsze cuda na kiju, no to kto zabroni. taka chyba dola projektanta, każdego, no chyba, ze zastrzeże kopyrajty i takie tam.
    w moich okolicznościach jest podobnie, nowy dom, wypasiony ogród jak spod igły a za jakiś czas a to nowa palma, araukaria czy inna po modzie egzotyka. dochodzi życie czyli grill, batuta do skakania, plajstyczny basen i z ogrodu robi się pierdolnik (przepraszam delikatniejsze oczy)
    bo projekty to trochę sztuka dla sztuki, realizacje potem żyją swoim życiem, często dalekim od pierwowzoru, to bolączka artystów wszelakiej maści. nasłuchałam się i napaczyłam swego czasu :D
    jak to mawia koleżanka Zając oglądająca realizacje swojej przyjaciółki, architektki wnętrz "kfamać, strach szklankę z herbato postawić"
    dlatego tez ja, potencjalny klient wpuszczam projektanta tylko na ciasteczka i hierbatkie :D chętnie wysłucham fachowych rad, pociągnę za język w kwestii "to posadzić tutaj czy tutaj ?" ale nie potrafiłabym egzystować bez możliwości ruchu w otoczeniu, które może idealne ale nie moje.
    tak, ze Megi pogódź się z tym, ze jest jak jest, kup kawal pola, załóż tam ogród, który będzie "twój i tylko twój" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no ja się godzę :-) nie jestem też nieczułym żandarmem, a chodzącą delikatnością, jak wiadomo ;-)
      Twoje kiepskie zdanie o ludziach potwierdza się w licznych przypadkach. Rozumiem też, że projekty żyją w realizacji własnym życiem, ale miło, jak się je rozpoznaje. Akuratnie "moje" ogrody dopuszczają nie tylko szklankę, ale wiadro czy wannę z herbato.
      No jeszcze na rybkę i wino, dobra?

      Usuń
    2. wanna [wona] winna wanna :-D

      Usuń
    3. I dlatego nie zatrudnie projektantki, bo bardziej kocham moje dziecie i ich potrzeby popluskania się w plastikowym basenie i poskakania na trampolinie, niz wizje nawet najpiekniejszą projektantki. Ogród też musi być uzytkowy, dla rodziny i spędzania w nim czasu. Moja starsza (6 latka) ma swoją rabatkę, która by nie przeżyła waszej miażdzącej krytyki, bo niestety uprawia tam kolekcjonowanie, ale dzieki temu nie boi sie grzebać z matką w ziemii, używać grabek, haczki i sekatora.... Coś za coś - mnie też to nie przypadło do gusty (kształt rabarki i posadzone tam roslinki), ale korzyści chyba przeważają, więc poszłam na kompromis. I może to też jest sztuka - kompromis wizja artysty architekta obrazu vs ogrós uzytkowy?
      I muszę to w końcu powiedzieć - czytając blogi ogrodnicze czuję się jak ogrodnik drugiego sortu/ gatunku.... bo tuje też posadzę, ale za nią goroszek pachnący w tym roku i bluszcz, bo taką mam wizję. Ale też będzie miejsce na Doorenbosy i liliowce rdzawe, louisa odiera, abrahama darbyiego (czy jakoś tak się piszę)... a dodatkowo odgrodzę się serbami i chojna kanadysjską od wiatrów, pola kukurydzy i biegających dziko bezpańskich psów. I znowu nie wpiszę się w estetykę blogerów ogrodowych. No cóż spasowałam....
      Pozdrawiam.

      Usuń
    4. zdaje się, że mogłabym użyć klasycznej internetowej frazy "czytaj ze zrozumieniem", prawdaż.
      Tak, właśnie o tym napisałam- po pierwsze empatia, ogród nie jest/nie powinien być realizacją wizji "artystycznej", zresztą "wizji" też powinno być w cudzysłowie, no to jest.
      Zatrudnienie projektantki (a projektanta? bo jakoś osobiście to odebrałam, a nie czuję się częścią społeczności projektanckiej, wręcz przeciwnie, uważam, że wiele osób określających się jako "architekci krajobrazu", "profesjonaliści", "twórcy", "artyści" kaszanią swoją robotę jak mało kto) to nie gwałt na prywatności i działanie przeciw "inwestorowi", tylko normalna i logiczna droga. Zatrudniam elektryka, wnętrzarza, pana złotą rączkę- wszystko to fachowcy, którzy mają uprościć nam życie i pomóc rozsądnie wydać pieniądze (zaoszczędzić czas, zapobiec nieprzemyślanym zakupom). Tu nie ma konfliktu interesów- inwestor vs fachowiec, dzieci z basenem i trampoliną są częścią zastanego świata, chociaż czasem, jak napisano poniżej, plagą i dopustem bożym.
      Nie czuję się również częścią domniemanej społeczności blogerów ogrodniczych, która promuje określoną estetykę. Moja estetyka jest moja, jeżeli między nami iskrzy, to dobrze, jeżeli nie, to możemy wypracować kompromis lub, jak sobie powtarzam w trudnych przypadkach, "będą mieli brzydki ogród" ;-)

      Usuń
    5. Cóż, nie wiemy, po jakich blogach ogrodniczych wędrowała koleżanka powyżej. Może po tych, co napawają się własnym poczuciem wyższości wobec plebs, sadzącego tuje, posiadającego wrzaskliwe bachory na batucie (a to jest sprzęt ogrodowy pierwszej potrzeby, powiadam wszystkim tym, którzy nie mają dzieci w wieku przedszkolno-wczesnoszkolnym), sadzącego groszek pachnący, nie werbenę patagońską, a zamiast roślin prerii chcącego mieć piwonie po babci. W wielu blogach spod narzekań na gust ogrodowy rodaków przebija wilgotne marzenie o inwestorze, który ma opór mamony, mało czasu, więc się nie będzie wtrącał, chce mieć ogród reprezentacyjny i zgodny z najnowszymi trendami, zatrudni ogrodnika do stałej pielęgnacji i przede wszystkim przyjmie postawę należycie czołobitną wobec profesjonała. Bo jak inaczej zrozumieć tak negatywne przekazy, jak, powiedzmy, wytykanie amatorom tujozy, krasnali czy łabądków z opon (przy jednoczesnej pochwale analogicznego łabądka z cortenu)? I ten nieznośny brak pokory i przybieranie póz autorytetu przez naprawdę bardzo młode osoby? Wiesz zresztą, o czym piszę.

      Myślę, że blogi ogrodnicze – a to jest IMO uprawniona generalizacja, odkąd pojawiły się próby tworzenia środowiska i traktowania blogerów ogrodowych jako grupy wpływu – będą miały spory problem z takimi reakcjami, jak koleżanki powyżej. Nie jestem medioznawcą, ale Internet wydaje mi się wyjątkowo źle dobranym medium na niedemokratyczne przekazy. Zwykle na końcu okazuje się, że zamiast autorytetu mamy króla Juliana, a wkurzony plebs (ogrodnicy gorszego sortu) konstruuje maszynę do wymierzania klapsów.

      A o co chodzi z groszkiem pachnącym? Czemu jest be?

      Usuń
    6. Ej, nie podpisalas się :- D właśnie, co z tym groszkiem? Zapomnialam napisać o przekazie wykluczającym, spodobały mi się te mądre słowa.

      Usuń
  6. A bo ludziom to nie dogodzisz. I tak źle i tak niedobrze. Zawsze, wszędzie i ze wszystkim. Taki zawód, że mogą potem w Twoim dziele babrać...
    Natomiast w kwestii histerycznych, to chętnie adoptuję wszystkie jak leci!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też im to mówię, że je adoptuję jakby co ;-)

      Usuń
  7. Ogród to twór żywy tak samo jak my i z czasem się zmienia, zmienia "fryzurę" czy "kolor włosów" o czym decydują właściciele i nawet jeśli te zmiany nie są najlepsze to są nieuniknione, jak szaleństwo wiosenne u stylisty fryzur. Nawet najbardziej idealny ogród wymaga od czasu wprowadzenia do niego zmian, tak samo jak my czasem potrzebujemy poszaleć ze swoim wyglądem - jak długo projektant nie da tego prawa właścicielowi ogrodu, tak długo będzie cierpieć katusze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, ale ja nie o tym :-)
      sama te zmiany wprowadzam, na życzenie i bardzo chętnie. Z radością, bez cierpień. Jednakowoż nie lubię, jak się psowa to, co dobre.

      Usuń
    2. ale właściciele nie mają świadomości, że psują co dobre, po prostu sprawdzają, eksperymentują, idą za modą często nie robią tego umyślnie, a często przekonują się, że gust jednak mają inny niż początkowo w fazie projektowania myśleli. Tym sposobem ogrody nie tylko ewoluują ale i są psute niestety.

      Usuń
    3. to mogliby posłuchać dobrych rad, jak nie mają świadomości czy tam wiedzy :-)
      Bo są dwa rodzaje zmian, o których tu piszę: takie, które nie mają szans powodzenia, nie ma sensu ich wprowadzać nawet tytułem eksperymentu (jak sadzenie za gęsto albo zakładanie rabaty skalnej pod orzechem- wyrzucona kasa i strata czasu) i takie, które są fanaberią inwestora, efektem tego, że myślał, że się zmieniło, że sprawdza. Inwestor dopust boży, jak napisano poniżej, więc proszę bardzo. Nie dalej jak dziś rano zastanawiałam się na bieżąco, podczas rozmowy na działce, jak sprostać życzeniom J, której ogród nagle wydał się "zbyt formalny", "przestała lubić koła i kule" i "odchodzi od symetrii". Nic prostszego, prawda? a jakie fascynujące :-))

      Usuń
    4. ale żeby słuchać dobrych rad trzeba o nie poprosić i chcieć tych rad :) często ludziska myślą, że jak wyczytali w internetach to wszystko wiedzą i nie muszą słuchać rad. Szkoda popsutych ogrodów i ich potencjału, ale ludziska są najbardziej paskudnym z paskudnych gatunków - psują wszystko co dobre i wartościowe niestety

      Usuń
  8. Megi życie...Szpadel i sekator, sekator i szpadel niestety.
    Natomiast trafiła mi się klientka, która sprawdzała każdą roślinę (wstępny dobór na A0 wydrukowała na A4 i siedziała z lupą), zamieniałyśmy dopieszczałyśmy (ciągle coś jeszcze podmieniamy) - niezapłacona robota bo na środku dwie ogromne bylinowe rabaty, ale myślę że satysfakcja jej i moja będzie. Pierwsze nasadzenia już niebawem:)Siedzimy teraz, liczymy i trzymamy kciuki żeby na pierwszy etap budżetu starczyło:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oszalałabym i umarnęła. Ja jestem szybkodecyzyjna, nie lubię też dzielenia włosa na dziesięć. Satysfakcja byłaby niewystarczająca, whatever.
      Rozumiem jednak, że ludzie działają w różny sposób- np. podziwiam na fb pracę pewnego architekta, polegającą na wysublimowanym rysowaniu, chociaż uważam, że projektant może w ogóle nie umieć rysować, bo nie na tym polega projektowanie.

      Usuń
  9. Na fali mody dałam sobie wcisnąć brzozy Doorenbos i będę wymieniać na nasze zwykłe, o wiele delikatniejsze. Nie lubię tej dziwnie białej kory i ceratowych liści. To tak w nawiązaniu do dziwacznych gustów inwestorów. A Twoje ogrody kocham .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja lubię ich dziwnie białą korę, to, że szybko przyrastają na grubość i są na tyle małe (powoli rosnące), że da się je "wcisnąć" do małego ogrodu. Ale mają się nijak do brzóz brodawkowanych o zupełnie innym pokroju, sile wzrostu i wyrazie.
      Ceratowe liście :-) coś w tym jest :-)

      Usuń
    2. Właśnie, patrzyłam na nie w małym ogrodzie mojej bratowej i pomyślałam, że u niej są na miejscu a u mnie wyglądałyby jak sztuczne...
      Barbara

      Usuń
  10. Rosliny wybierane sa na zasadzie mebli, dodatkow, akcesoriow a nie zywych organizmow, ktore maja swoj charakter i widzimisie. Ludzie bardzo duzo rzeczy nie wiedza a pozatym wszystko albo prawie wszystko chca miec. Nie rozumieja tez ze na cos trzeba poczekac bo to musi byc teraz i zaraz - instant gratification. Zas z zakupami roslin to czesto jest jak i z kazdymi innymi zakupami- tez przynosza satysfakcje i choc chwilowe spelnienie. W niektorych wypadkach graniczy to prawie z kolekcja ewolucyjna - bo ja to chce, nie licze sie z niczym a jak przezyje czy tez nie to sprawa ewolucji i przetrwania u roslin i nie jest to moja wina. Ktos wyzej wspomnial, ze nie dogodzisz wszystkim i to tez jest bardzo czesty mianownik. Ogladalam kiedys film o Mozarcie. Staral sie kiedys o jakas nadworna prace, ktorej nie dostal. Jaki byl powod? Otoz zostalo to okreslone przez jedna osob w decydujacej komisji, ze muzyka Mozarta ma "za wiele nut". Od tego czasu nazywam kazdy taki syndrom u ludzi "Za wiele nut". Smialo z tego korzystaj. Watka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. insatant gratification (podobnie jak instant garden) przyswajam, podobnie jak "za wiele nut" :-)
      Podobno nadmierna konsumpcja jest uwarunkowana ewolucyjnie, muszę więcej na ten temat poczytać, to mnie uspokoi ;-)
      Ważne, do zapamiętania- ogrodnictwo to też konsumpcja.
      Mogłabym książkę napisać o różnych gustach w odniesieniu do roślin. Z tabelką, gdzie przy każdej roślinie były wady, zalety i cechy, które jedni uważają za wadę, a inni za zaletę.
      (nie, chyba jednak napiszę, że ta trzmielina 'Sunspot' to zły pomysł.)

      Usuń
  11. Piaszczyste, wypieszczone rabatki pamiętam z ogródka Babci:))) Ale nie wydawało się być dobrym pomysłem:))) Większość ogrodów to niestety wariacje "na temat", "bo u przyjaciółki takie rosło" , bo teraz taka moda, itp.. Samo życie:) A ogrody, które pokazałaś, mimo mankamentów i tak fajne:)
    Pozdrowienia serdeczne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w sumie fajne, Dorka Sz powiedziałaby, ze kokietuję ;-)

      Usuń
  12. I, Megi, bardzo mi się podoba "pejzażysta-ogrodnik" :)♥
    Barbara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mnie też, tak sobie odkopałam :-) temat wymaga chyba rozszerzenia, wpisuje mi się w następny wpis poniekąd.

      Usuń
    2. nawet oj! bardziej niż poniekąd ! ;)
      Barbara

      Usuń
  13. Praca artysty jest trudna. Praca artysty użytkowego jest z natury trudniejsza. Malarzowi nikt na obrazie nie domaluje jelenia, ale już architektowi wnętrz błękitne wnętrze przemalują na pomarańczowo, a ogrodnikowi wsadzą buka w sam środek ogrodu. A przecież i architekt, i ogrodnik to artyści, a to dzieło użytkowe to ich wizja, ich dziecko, wypieszczone, przemyślane, kompletne.
    To babranie w projekcie to pewnie wynik niezrozumienia, dowód niemożności spięcia ze sobą dwóch różnych wrażliwości, dwóch sposobów patrzenia. Najlepiej byłoby mieć klienta, który widzi świat podobnie, ale to pewnie trudne, bo jak tu powiedzieć: jest pan fajnym, sensownym klientem z ładną górką pieniędzy dla naszej firmy, ale chyba się nie dogadamy, bo pan woli dzielżany, a ja to raczej jeżówki.

    Odnotowuję więc skrzętnie: przyszły ogrodnik nadworny musi przejść szczegółową ankietę, unikniemy nieporozumień.

    I to prawda, że nie sposób wytłumaczyć czasem, dlaczego dla kogoś ogród powinien być taki albo inny. Dziwnymi, tajemnymi ścieżkami chadzają ludzkie upodobania. Ja na przykład brzydzę się roślinami zimozielonymi i chociaż doceniam ogrody z formalnymi obwódkami i ścianą cisów, to sama w życiu bym takiego mieć nie mogła. Umarłabym z niesmaku.

    Dlaczego? Nikt nie wie.

    Hania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że aż brzydzę, to nie ;) i pewnie niesmak by mnie nie udusił ale owszem ,takiego bym mieć nie mogła :)). W życiu !!
      Polecam ostatni numer "Działkowca", (Tobie Megi szczególnie) jednego z pism opiniotwórczych ;), strona 4.
      Barbara

      Usuń
    2. Wydaje mi się, że to nie jest kwestia rodzaju sztuki (zresztą ten podział na sztukę użytkową i sztukę-sztukę jest bardzo późny, jeszcze XVII wieku zdarzało się, że wielkie, zdobione zwierciadło w oprawie ze złota wyceniano wyżej niż obraz Rafaela). Golasom Michałowi Aniołowi domalowano gatki w Sykstynie (bo trafił się pobożny papież i go golasy gorszyły), a kiedy ten czy ów książę zamawiał Upadłą Madonnę z Wielkim Cycem, to chciał, żeby pacykarz dawał jej twarz aktualnej kochanicy, a cyc należycie eksponował. Przez bardzo długi czas Sztuka też była sztuką użytkową . Zresztą teraz również czasami bywa, bo to nie jest tak, że każdy Malarz czy Pisarz tworzy w oderwaniu od rynku. Bywa naprawdę bardzo różnie.

      Nie macie wrażenia, że ta rozmowa o projektancie-pejzażyście oraz odbiorcy-inwestorze sprowadza się do przestrzeni kompromisu, który ma w sobie i twórca, i odbiorca (nabywca) dzieła? Kompromisu z drugą stroną równania, ale też po prostu ze światem i z własnym perfekcjonizmem, bo dla niektórych ogród zapewne powinien być doskonały, a im innym wystarczy, że będzie wystarczająco dobry. Wielokrotnie czytałam tutaj, że być może obsesja kontroli natury jest błędem i należy pogodzić się z tym, że zielsko miewa własne plany. No cóż, inwestor również część natury, jak, nikomu nie uwłaczając, gradobicie albo plaga ślimaków. Swoją drogą, część dworskich ogrodników, posępnych profesjonałów, tak właśnie traktowała wielkie damy-pasjonatki, które im szalały po rabatkach, zamiast pić herbatę na tarasie.

      Może to już świąteczny nastrój przeze mnie przemawia, ale Megi napisała ważną rzecz. Estetyka, kompozycja etc. to zaledwie jedna warstwa ogrodu. Nie przepadam za magnoliami, ale dorastałam, patrząc z kuchennego okna domu moich rodziców na magnolię. Cherlak to był, łamał się pod śniegiem, trzeba było każdej wiosny ratować, jesienią zbierać liście z rabat, a w międzyczasie przeprowadzać zabiegi reanimacyjne. I wiecie co? We własnym ogrodzie bez namysłu posadziłam podobnego zdechlaka i to tak, żeby mieć na niego bardzo dobry widok! Moi chłopcy też pewnie będą go przeklinać, a potem posadzą we własnych ogrodach, na prawdziwy pejzaż nakładając zapamiętany i wyobrażony pejzaż dzieciństwa.

      Ale to wszystko jest do obejścia, jeżeli istnieje porozumienie między artystą a właścicielem ogrodu. Nie wierzę, że projektanci to są tacy, a inwestorzy to tacy. Prędzej w to, że niektórzy zupełnie nie pasują do siebie i nie ma sensu współpracować, inni muszą włożyć sporo pracy w ustalenie modelu współżycia, a jeszcze innym przychodzi to z łatwością.
      Ania

      Usuń
    3. ojoj, Działkowiec :-) to bym kupić musiała, a na razie mam do czytania (w wannie) kilka starych numerów KO, MPO i cośtam cośtam z targów. Uderzają mnie w nich kategoryczne sformułowania- powinno się... sadzi się... należy... i zaraz się buntuję, takie to niezgodne z linią bloga ;-) (patrz podtytuł). Powinnam robić notatki. W ogóle codziennie czytam, myślę, rozmawiam, piszę o ogrodach, pracoholik czy co. Wchodzę na fora, sama nie wiem, po co. Powinnam robić notatki. To wszystko jest czysta socjologia, socjotechnika, psychologia, a nie żadne ogrody, słabo łapię się w tych mechanizmach, jakiś kurs by się przydał, i to nie ogrodowy.
      Dobra, do brzegu. Haniu (a czy ty jesteś tą Hanią, o której myślę, że nią jesteś?), z tym byciem artystą to trudne sprawy i kruchy lód. Dlatego pejzażysta.
      Wspólne upodobania to jedno, profesjonalizm w moim rozumieniu to drugie. Jednym słowem, z tuj też można zrobić dobry ogród :-) zdarzało mi się powiedzieć, że się nie dogadamy, ale traktowałam to jako porażkę. Zwykle nie chodziło o rośliny. To prawda, że ścieżki są tajemne, intuicja gra tu dużą rolę.
      Ankieta- punkt dotyczący roślin jest najtrudniejszy. Zadaję to pytanie: jakie pan/pani lubi rośliny? i następuje taka konfuzja, że chętnie bym to wycofała. Bo przyszły właściciel ogrodu może znać kilka gatunków, niekoniecznie je lubić, dla mnie to normalne, dla niego bywa ujmą. Drążę: a jakie kolory pan lubi? we wnętrzach? a róże pani lubi? a trawy? a iglaki? (wymyśliłam sobie, że stosunek do róż bardzo wiele mówi o preferencjach w ogóle, bo one rzadko pozostawiają obojętnym).
      Więc jeżeli myślisz, że nadworny ogrodnik powinien przejść test zgodności z właścicielem dworu, to może tak, ale musiałaby to być ankieta dotycząca stosunku do... świata w ogóle, a nie do roślin :-)

      Usuń
    4. Ania, piąteczka :-) i po co ja to pisałam symultanicznie, jak właśnie to napisałaś :-)

      Usuń
    5. Ale pomyśl, co by było, gdyby się nam tak przyjemnie nie zgadzało, a i tak miałabyś perspektywę, że będę Ci włazić w rabatki, dziobać w nich i grzebać jak przysłowiowa kura oraz obs…, znaczy, upiększać Twoją kreację, he, he.
      Ania

      Usuń
    6. Nie chwal dnia przed zachodem... Jakby się przestało zgadzać, to na śmierć i życie, toteż uważam ;-p

      Usuń
    7. E nie, łagodnieję z wiekiem ;-) Właściwie to od Gardenii mniej mnie irytuje nurt blogów ogrodniczo-profesjonalnych. Zobaczyłam, jaki to jeszcze narybek i się uspokoiłam, że młode, więc szumi. Dorośnie i zmądrzeje.
      Ania

      Usuń
  14. Dla mnie pouczające są Twoje analizy zmian w ogrodach, co i dlaczego pasuje lub nie, staram się czegoś nauczyć. Jak ja bym chciała takiej analizy mojego ogrodu w Twoim wykonaniu... Chociaż pewnie bym umarła ze strachu.
    Jedno mnie zbulwersowało - że ogrodnictwo to konsumpcja. Krew się burzy, to brzmi jak oksymoron. Dla mnie ogrodnictwo to relacja.
    I mam pytanie - jak nazywa się ta pusta, pudrowa róża z pierwszego ogrodu?
    Tam też dostrzegłam metalowe krzesła - znasz może producenta (sklep)?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ojtam, dałabyś radę, i twój ogród też... poza tym jestem bardzo miła dla amatorów :-p
      Tak, ogrodnictwo to konsumpja. Jako amator pewnie tego nie rozumiesz, albo i w amatora przypadku dużo mniej (bo ogrodnictwo zaspokaja przede wszystkim inne twoje potrzeby), ale ja zobaczyłam to w pewnym momencie wyraźnie.
      Pusta pudrowa to Ballerina, a krzesła były kupowane we wrocławskim Almi Decor (nawet nie wiem, czy jeszcze istnieje), lata temu. Oni byli bezpośrednim importerem, mieli też produkcję na zamówienie o różnych wytwórców.

      Usuń

komentarze cieszą autorkę :-)
(moderuję komentarze do starszych postów :-)