To się chyba raz dotąd zdarzyło.
I co tu potem w komentarzu napisać?
Inna sprawa, że mam nadzieję, że nasz pozycjoner mi tego nie robi :-D muszę zapytać.
Fajna zabawa się trafiła pod poprzednim postem, ale tak zawiła, że trudno ją podsumować i skomentować, któż przebrnie przez te wątki.
Jako ta... adminka jednak podsumować powinnam. Jako gospodyni bloga powinnam być miła.
I będę, bo
... w pomroce dziejów, na jednej z pierwszych lekcji historii w liceum, odpowiadałam z siakiejś starożytności czy co. Pani prof, a raczej Prof., skomentowała mnie tak:
- bardzo ładnie posługujesz się językiem polskim, Małgosiu...
ALE FAKTOGRAFII ZABRAKŁO!
i ten stan utrzymuje się do dziś. Nie znam się.
W szanownym gronie historyków, historyków sztuki i dyplomowanych artystów konstatuję jedynie z niejaką przyjemnością, że szorstka przyjaźń nie jest domeną architektów landszafta, ufam autorytetom i przepuszczam ich wiedzę przez siebie.
Kilka wypowiedzi jest bliskich memu sercu, z kilkoma się nie zgadzam.
Nie jestem pewna, czy mamy rację, mieszając do sprawy sztukę i mówiąc o sztuce kształtowania przestrzeni.
Może po prostu mam alergię na twórców krajobrazu, artystów pejzażu, a głównie na arogancję i pewność, z jaką w ten sposób o sobie mówią, na ich jedynie słuszne sposoby postępowania z tym krajobrazem.
Dystansując się nazywam siebie rzemieślnikiem i przyrodnikiem.
Może to, że przez długi czas krajobraz (kulturowy) był kształtowany nieświadomie, przy okazji, w wyniku potrzeb. W dużej mierze do tej pory tak jest- tuje są przede wszystkim funkcjonalne, ich sadzenie najczęściej nie jest podyktowane estetyczną potrzebą. Tak wynika z moich osobistych doświadczeń, więc w tym przypadku- się znam.
(w tym momencie objawiło mi się sexparty we wspomnianym tujowym labiryncie. Mała zbitka potrzeb z funkcjonalnością.)
Funkcjonalizm leży u podstaw miast- ogrodów, parków krajobrazowych i nasadzeń granicznych, tych kresek w krajobrazie.
Domieszka ludzkich uczuć (sentymentalizm, przywiązanie do tradycji, pycha) i kreowanie potrzeb (zbieractwo, moda) inspiruje ludzi do "upiększania" otaczającej przestrzeni.
"Czasem właśnie brak ogrodu jest o wiele lepszym rozwiązaniem dla ogólnej harmonii."- napisała Ewa i trudno się nie zgodzić. Jednak moim zdaniem nie wynika to z faktu, że jakieś miejsce jest tak doskonałe, że nie da się go poprawić (jeżeli już, jak sugeruje cytowane zdanie, dążymy do ideału- harmonii), tylko że potrafimy, zwłaszcza jako artyści- pejzażyści, koncertowo go spieprzyć.
Taka specyfika zawodu.
(mówiłam coś o szorstkiej przyjaźni?)
A może spojrzenie człowieka potrafi nie tylko znaleźć piękno, ale zmienić zwyczajność w sztukę?
"jedna z ról architekta (w pojęciu ogólnym) jest kształtowanie społecznego gustu, który niezależnie od szerokości i długości geograficznej jest raczej przaśny. inaczej wole nie myśleć jaki krajobraz by nas otaczał. każde działanie człowieka jest ingerencja w naturę, zadaniem profesjonalisty jest zminimalizowanie strat ;)"- napisała leloop i nie tylko się z nią zgadzam, ale tak jakbym sama tych słów kiedyś użyła.
W jednym z kolejnych komentarzy Ewa odniosła się do poprzedzających wypowiedzi i coś mi to nie daje spokoju.
"W naszym kraju" praktycznie nie funkcjonują architekci krajobrazu. Tak się nazywają z racji wykształcenia, ale co to za wykształcenie, umówmy się. Zasięgnęłam języka, jak to jest w ogrodniczej Brytanii (fajnie mieć byłych pracowników, którzy chcą z tobą gadać, we świecie):
"... tutaj zawody wszystkie, ktore kreca sie wokol krajobrazu sa zrzeszone w Landscape Institute. Landscape architect projektuje przestrzen publiczna - parki, przestrzen miejska itp. (...) sa to glownie wizjonerzy ze slaba znajomoscia roslin i wszystkiego co z nimi zwiazane (wymagania siedliskowe, wielkosc po uplywie czasu, dobor w zaleznosci od strefy klimatycznej itp.). Firmy maja zazwyczaj specjaliste od doboru roslin, a oni projektuja hard landscape, czyli wszystkie elementy ktore sie buduje (soft landscape to rosliny).
Landscape designer projektuje w mniejszej skali (osiedla, niewielkie tereny rekreacyjne przy osiedlach, ogrody) i wymaga sie od niego pojecia o 'zywej' czesci projektowania. Jest jeszcze landscape manager, planner i scientist...
Wszyscy moga nalezec do Landscape Institute.
Jezeli firma chce [zatrudnić] niezaleznego projektanta, to wymaga od niego wlasnie uprawnien, zdobytych na kursach- dla projektantow ogrodow jest Garden Designer Association, dla ogrodnikow Royal Horticulture Society, dla budowniczych 'landscaperow' LANTRA.
takie rzeczy tu w jukeju".
Czy to nie lepsze, niż produkowanie rzeszy "specjalistów" od wszystkiego i niczego, za to o rozbuchanych ambicjach?
Pozdrawiam Eve :-)
"W naszym kraju" da się jednak żyć z robienia ogrodów.
Zwłaszcza jak się nie ma wyjścia, bo kto cię zatrudni w pewnym wieku, przyzwyczaiłaś się do sprawczości, której doświadczasz w robocie, a mąż nie chce cię utrzymywać, bo robi to samo co ty i go nie stać ani na jedną utrzymankę.
Da się żyć nawet bez zbytnich kompromisów ze sobą, darcia szat i codziennych myśli, że jest się stworzonym do wyższego landskapingu.
Ewo, to nic personalnego, jakby co ;-) nie od ciebie jednej słyszałam, że się nie da i nie ma sensu.
Ewa dość autorytarnie wypowiada się o dobrej praktyce, naukowym opracowaniu, sosnach, kulistych drzewach, tujach i tak dalej.
Dalej mi nie gra.
Przeczytałam ulotkę o "dobrych praktykach dla wsi izerskiej" dosyć dawno temu.
Nikt mnie, czytelnika, w niej nie przekonuje, że powinnam postępować w określony sposób, bo to ma sens, wyniknie z tego to i owo.
Ktoś mnie, czytelnikowi, mówi z katedry, że powinnam coś tam, bo taka jest tradycja.
Czyja tradycja? moja, którego przodkowie dwa pokolenia temu przybyli ze Wschodu? moja, osiedleńca z miasta?
nie powinno się coś tam, bo zaburza się ład i harmonia? chuj z ładem i harmonią, mnie, czytelnika, potomka zabużan aspirującego do miejskiego stajla, osiedleńca z kasą nie przekonuje taka gadka.
Mnie- architekta krajobrazu nie przekonuje, że ktoś uważa, że kuliste drzewa są nie halo. Z sentymentem wspominam głogi 'Paul's Scarlet' sadzone rządkiem wzdłuż legnickich ulic. Z sentymentem, ale nie tylko. Niby powinny groteskowo kontrastować z ceglanymi pierzejami kamienic, a jednak jednak- zawieszone tuż nad głowami przechodniów delikatnie siatkowane kule (dygresja: dobór materiału ma kluczowe znaczenie. Kuliste klony czy robinie to zupełnie inna bajka, nie ta bajka.) sprowadzały przestrzeń do ludzkiego wymiaru.
Nie przekonuje mnie niechęć do geometrycznych form w przedogródkach. Niezależnie od "tradycji" bukszpanowy czy cisowy topiar porządkuje radosny chaos kfiatków, nobilituje wiejski ogródek stosownie do zrozumiałych aspiracji.
Formalnie- w wiejskich ogrodach używa się (używano) roślin określanych jako "naturalistyczne", bardzo rzadko rodzimych. Kto by w ogrodzie sadził chwasty.
Sosny nie pojawiły się w poprzednim poście w kontekście Izerii, występują naturalnie od czwartorzędu na całym niżu (czyli również w Krainie Wód, gdzie leży pokazywany "nie mój" ogród).
Różaneczniki to górskie rośliny, gdzie mają się czuć dobrze, jak nie w łagodnym, wilgotnym klimacie Pogórza Izerskiego? Dużo mniejszy sens ma ich sadzenie we Wrocławiu. I czy te stupięćdziesięcioletnie okazy rosnące przy wielu domach są zbyt mało tradycyjne?
Tuje akuratnie są przyjazne dla fauny. Lubią je ptaki, jeże, bo stanowią dobre, suche schronienie.
Przychodzi mi do głowy takie pytanie. Czy ta "tradycja" nas, twórców ogrodów (wiecie, że świadomie używam tych określeń na wyrost. I tej kursywy.) aby nie pęta? czy nie jest tak, że pierwszą koncepcję ogrodu robicie "po bożemu" i pod klienta, a w tej drugiej macie ochotę wszystko odwrócić i czy tego nie robicie? i czy klient zawsze wybiera tę pierwszą?
Pojawiły się nawet słowa, że szkoda czasu... na rozmowę? na dyskusję o gustach?
To może nie mówmy, że nie da się żyć, skoro tak traktujemy potencjalnych klientów...
Jedno jest pewne. I smutne. Na sto pro nie doczekamy się "dobrej praktyki" bez dobrych przepisów. Niemcy i Francuzi też by się nie doczekali.
Nawet sugerowane celebrowanie skansenu (Ania :-)) się bez nich nie uda.
Jeszcze detal, który nie tylko mnie zaintrygował. Ewa sugeruje, że materiał miejscowy, naturalny (kamień, drewno), z recyklingu. To jest bardzo w porządku- dla świadomego odbiorcy, którego stać (także mentalnie i czasowo) na poniesienie kosztów pracy włożonej w ten recykling i odnawianie starych domów. Dla niewielkiej garstki ludzi, do której np. ja nie należę, bo życie mam jedno.
Więc nowy kamień, pozyskiwany w kamieniołomach. Czy to jest ok- rozbieranie kolejnych gór (często jedynych enklaw bioróżnorodności w danym terenie, ale mniejsza o obuwiki) po to, żeby sobie wybrukować parking?
Ale to: "Od produkcji obecnej formy betonu w wielu krajach się odchodzi. Jest to tak kolosalna degradacja i zanieczyszczenie środowiska, że strach. Dlaczego więc ten eurosyf do nas trafia (?), w postaci całych firm i parku maszyn dając pracę itd, znów błędne koło. Przyjął się i rozszerza, bo tam nie ma już na niego zbytu?"
Czy chodzi o produkcję cementu?
W miejskich, a nawet podmiejskich ogrodach projektuję od jakiegoś czasu kostkę, płyty i inne betonowe elementy, bo przy nowoczesnej formie i plastikowym wykończeniu budynków to właśnie beton, i to w możliwie nietradycyjnych formach, wydaje się naturalnym dla tego środowiska materiałem.
Mam nadzieję, że nie byłam bardzo niemiła.
W tej sytuacji... zacytuję Anię podsumowującą rozmowę pod poprzednim postem:
"(...) koncepcja natury jako niedoścignionego ideału (choć jeszcze nie sztuki)
byłaby bliska myślicielom średniowiecza i renesansu: Bóg był wówczas
najdoskonalszym kreatorem i nie musiał się przeglądać w oczach zachwyconych
odbiorców. Teraz, jak widać w tej rozmowie, trudniej o zgodę, czym jest
doskonałość lub chociażby sztuka. Potrzebny jest kontekst i uwarunkowania,
potrzebny jest odbiorca i to odbiorca nie byle jaki - i tylko dlatego
giebułtowska rogacizna nie pasie się w zadziwieniu nad czerwoną wstęgą
Kongjian Yu.
Ale czyż to nie optymistyczna konstatacja? :)))"
Dodam jeszcze, że ja to widzę. Czerwoną wstęgę. Rząd ceramicznych owiec w rzędzie jedna za drugą, przez te zielone pagórki. Kobietę w jasnej sukience prostującą się od plewienia i patrzącą w dal, na wstęgę i owce. Mężczyznę strzygącego stożek tui w przedogódku.
To wszystko mogłoby być.
***
Ale jak to tak bez zdjęć?Chociaż to, w temacie.
PS. Barbara zwróciła mi uwagę, że z punktu widzenia przeciętnego zjadacza roślin, obsadzającego swój ogród, problemem jest dostępność roślin i uboga oferta szkółek. Wszędzie tuje i tuje (oraz berberysy), to skąd wziąć co innego na żywopłot. Będzie post, jak sobie to nieco rozkminię.
Wydaje mi się ponadto, że krajobraz, przyroda, natura, jak zwał, jest z jednej strony nadmiernie celebrowany, z drugiej- nie cenimy w nim tego, co naprawdę powinniśmy cenić. Będzie post o bioróżnorodności.
Chciałabym też wrócić do kojącego krajobrazu Szwecji czy Bretanii, gdzie większości ludzi nie przychodzi do głowy buraczkowa czy limonkowa elewacja (może i przychodzi, ale nie wolno, i jakoś- chyba- nikt nie drze szat z powodu wolności utraconej wraz z ograniczeniami na rzecz społeczeństwa).
I w ogóle proszę się wypowiadać, jak komuś się jeszcze chce :-) Ania pierwsza, kopiuj wklej.