od początku

poniedziałek, 29 grudnia 2014

czwarty dzień świąt bożego narodzenia...

minął.
Zgodnie z kolędą powinnam już mieć kuropatwę na gruszy, dwie sierpówki, trzy francuskie kury, a dzień czwarty powinien przynieść śpiewające ptaki.
Jasne.
 (po raz pierwszy widziałam koło nas raniuszki*.*, a u Basika pojawił się krogulec. Brr, zapowiada się zima?)
Mógłby ten dzień przynieść więcej czasu na leżing, czytanie, pisanie bloga, ale nie.
Jak to się mówi, zalogowałam się do życia (bardzo modnie tak się do niego zalogować), codziennie od początku świąt zaraz po śniadaniu następuje wieczór, a my się spotykamy- z rodziną i takie tam.
A co tam.
Nasza wigilia 100% vegan.
Prawie 100%.
 Magda pytała o choinkę w domu z kotami.
No cóż, nasi mają lepsze drzewa na dworze, niekłujące i z wygodnym pniem.
Aczkolwiek pacnięcie bombki zawsze na propsie.
(ZOSTAW KROPKA- to słowa, które Mrysław słyszy najczęściej. Pobyt w łazience nie pomaga mu ich zrozumieć, a Kropson żyje w nieustającym LARPie.)
Taki nastrój.
Aparat mi się zepsuł, ubolewam. Widać? Ja widzę.
Niespodziankę dostałam pod choinkę^^:
 Takie dekory mamy w domku.
(letnie hortensje ładnie się ususzyły)
(i wcale nie przeszkadza, że są saute)
(hiacynty jednak wystawiłam do sieni)
(na Serbie świerskim imieniem Zenko nie da się powiesić zbyt wielu ozdób- ma delikatne, zwisłe gałązki. Nie szkodzi, a nawet lepiej.)
(bardzo lubię te świeczniki jak topniejące bryły lodu. To szwedzkie szkło Orrefors.)
 Takie na zewnątrz.
A takie w drugiej Moherii.
(świerk kaukaski, a pomponiki od Małgosi. Zawsze chciałam mieć takie coś.)
 Tego dnia świąt, co to kuropatwa na gruszy, prawie wiosna była i mogło tak zostać.
(kalina wonna)
 Zielono tak.
(zielona ściana)
(mech taki kudłaty... przez te wynoszące puszki, wygięte sety)
(a tu- jakie śliczne puszki z czapeczkami*.*)
 Kwitnąco.
 Komuś to jednak przeszkadzało i spadło białe dziadostwo.
Dzisiaj jest piąty dzień świąt bożego narodzenia, ten dzień, gdy miły przynosi pięć złotych pierścionków (i powtarza akcję z kuropatwą, i tak dalej).
Może i tak, w każdym razie za chwilę przyjedzie Nasza Polana z ONym, prześpią się z kotami pod choinką, a jutro pojedziemy do Inkwizycji i Padre.
(ciekawe, czy I najpierw przeczyta, czy się zbiorę i zadzwonię;-))
***
Coś fajnego jest w tym długim świętowaniu.
Miał być post o czym innym, jakieś podsumowanie roku i statystyk, ale.
Palimy świeczki, lepimy pierogi z soczewicą- chyba z dziesięć lat nie lepiłam pieroga.
Czytamy, wysypiamy się, pięknie nakrywamy stół.
Te wszystkie dekoracje- nagle mam na to czas i zależy mi, wieszam je i bawię się tym.
Świat nie odpuszcza, czai się za drzwiami- w Wigilię umarła kicia cioci, dzisiaj trzeba było uśpić szczura.
Nie jest to jednak najgorzej. VegAnka mogła naprawdę poważnie poparzyć się tą herbatą, szczur, którego zgubiła, mógł był wyprać się w pralce (tam go szukała;-))
Wszystko to mogło się zdarzyć i zmienić na złe w momencie.
Gdybym myślała, co może się zadziać w podróży Synka za ocean (oraz podczas jego pobytu w kraju forfiterów), to- wolę o tym nie myśleć.
Świat i tak zrobi swoje.
***
Co do poprzedniego posta- bardzo dziękuję za życzenia, odezwę się w sprawie wykaszania stepu:-)
Tak wygląda teraz trzmielina pnąca 'Radicans'- można jej używać jako rośliny okrywowej zamiennie z 'Vegetus'. Zresztą pewnie to, co kupuję jako V, często jest R (lub mieszańcem, lub zielonym sportem jakiejś innej odmiany):
A krzaczorek z poprzedniego posta to trzmielina japońska- zimozielona, ale niezupełnie mrozoodporna, dlatego stosowana raczej jako roślina kubłowa. Chociaż w gruncie daje u nas radę- do pierwszej naprawdę ostrej zimy...
(żaden tam... kaktus)
Pozdrówka, Megi.
PS. I jeszcze- SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!