od początku

niedziela, 29 października 2017

każdy rok jest coraz krótszy

i to, co kiedyś było jego treścią, zaczyna mieścić się w jednym wpisie.
And you run, and you run to catch up with the sun, but it's sinking.
Niezupełnie mi to pasuje, więc chociaż podsumowanie.
Dawno nie byliście w Moherii i jej alter ego, w moich dzikich ogrodach.
To co? to chodźcie, zapraszam do przeszłości...

Jakoś tak się złożyło, że kwiaty miewałam głównie na stole.
Majowe lewkonie. 
Czerwcowe surmie, z cięcia. Jakie to piękne kwiaty!
Pachnące i trwałe, i storczykowe.
Róże na początek wakacji.
Lipcowe z Langenbielau.
Moheria zaskakuje mnie co roku. Przezierna i świetlista w kwietniu- w maju wygląda tak:
(i wszystkie posadzone radośnie bylinki szlag trafia)
A to już lipiec.
 Za bardzo się nie wyjeżdżało, ale śniadania na bruku były w porządku.
Uwierzycie, że w sierpniu i wrześniu nie zrobiłam w Moherii ani jednego zdjęcia?
Pewnie nie.
W październiku trochę tak.
Bo słońce.
 Bo światło.
Bo kolory.
Stewarcja.
Klon siakiś.
Trzmielina oskrzydlona.
Tawuła van Houtte'a.
Dereń kousa.
Kwiatowe następstwo w Moherii kształtowało się następująco:
Majowe tulipsy. Tulipany w tym roku kwitły tak długo i wytrwale!
Rodki szalały- tu Biały Cunninghama
a to Łososiowozłoty.
I Calsap, który żyje uparcie, mimo że mu nie ułatwiam.
Oraz Elegancki Różowy.
Kalina japońska miałaby się lepiej w większej wilgotności i przestrzeni
ale i tak me gusta.
Koralowa liściem szerokim kompost zakrywa, bardzo jej się tam podoba.
Lilaki- teraz mi się przypomniało, że w tych czasach sypiałam na balkonie. Lilaki i słowiki, a później robinie, jaśminowce i lipy, sowy i nietoperze, kosy i jerzyki, obłożenie kotami i chłodne poranki... ojej.
Płatki tawuły na Boże Ciało.
Kochane bodzichy.
Cieszę się, że miodownik wciąż ma się dobrze.
Telimę kocham za zapach i umiejętność wypełniania miejsc.
Kokorycz żółtą- za spontaniczność i wiecznotrwałość.
Od maja do teraz.
Przed imieninami zakwita mój ulubiony krzak ever.
I już dopada weltschmerz letniego przesilenia. Kwiaty stewarcji kameliowatej.
Lipcowe tropiki.
Gadżetowo nie zmieniło się nic,
bo owszem- miałam ptaszki, ale to już przeszłość. I tylko częściowo za sprawą Mryśka.
Kocio.
Dokładnie trzy lata temu zaginął i zginął Puszkin, dzień po tym wpisie, który przypomina, jak kruche są dobre rzeczy.
Gdyby nie zginął Puszkin, nie poznałabym Mrysława. Króla zwierząt i króla życia, od którego każdy mógłby się uczyć radości, umiejętności życia chwilą i odwagi. Mrysław boi się tylko odkurzacza i śmieciary i chętnie bym się z nim zamieniła na moje uogólnione lęki.
 
Mrysław na gorącym dachu w taki, pamiętam, naprawdę upalny dzień.
Ponieważ jednak zamienić się trudno, czuję więź z naszym kotkiem lękowym, Udolfem Anuszkinem zwanym Udusiem.
Udusiek śpiący słodko, robiący zwij- rozwij przy dotknięciu budzi tyle czułości.
Bo Udolfik na trzeźwo najczęściej jest spięty. Nerwowy. Przestraszony. Pasywnie agresywny. Reagujący nadmiarowo.
Nie wiem, co wydarzyło się w życiu tego małego kotka.
Tu jeszcze letnio- chudy, z wyrudziałym futerkiem. Teraz bardzo się poprawił.
W okresie lęgowym ptaków chłopcy nosili dzwoneczki, bo jak nie nosili, to codziennie ratowałam podlota kosa lub drozda.
Kompulsywne wylizywanie jest bardzo Udusiowe.
Podobnie jak czujność przy zasypianiu.
Mrysław wszystkich traktuje jak treningowe zabaweczki, a Udolf zasadniczo się nie bawi. Trochę to potrwało, zanim zasnęli koło siebie. 
(w moim barłogu balkonowym)
I była sielanka, aż tu wtem.

Kot Bambosz, zwany też rasistowsko Bambusem lub Czarniakiem, pojawił się na dzielni zimą jako dzikus i łobuz.
W czerwcu był tak wykończony trybem życia, poraniony, tracący równowagę przez świerzbowca w uszach (lub na skutek urazu), że dał się odłowić.
Przez trzy tygodnie mieszkania w klatce bytowej i leczenia oswoił się i został naszym najbardziej domowym i proludzkim kotkiem. Niestety nie prokocim- jest zazdrosny i zaborczy, w dodatku nie był wykastrowany, i jego męsko- terytorialne zapędy skupiły się na najsłabszym ogniwie.
Uduś przestał przychodzić do domu.
Czas i wakacyjny wyjazd wszystkich, kiedy koty musiały przetasować relacje przystosowując się do nowej Opiekunki i nie mając wsparcia mame i babe, naprawiły sytuację.
Udolf nadal pozostaje mazgajem, skarżypytą i chłopcem do bicia, ale dorasta i dzielnieje.
Bambus odnalazł wspólną pasję z Mrysławem- ogrodowe przewalanki.
Uduś śpi.
Zwij.
Rozwij.
Pónia czuwa.
Aż tu wtem.
Zapomniałam dodać, że Bambosz ma pół ogonka.
???
Najczęściej wygląda to tak- Bambi na stałym posterunku na winklu domu, w turzycach. Bambusy niskie już niemodne.
Po świerzbowcu (lub urazie) zostało mu przekrzywienie główki.
Każdy przechodzący kot staje się ofiarą.
Zniszczyły mi turzyce. Bodziszki, telimy, pragnie. Wszystko.
I tak wkoło 😆
 Poza tym jeszcze tak.
Uduś ma tylko jedną różową poduszeczkę 💙
I wciąż jest malutki.

Nori.
***
Moheriowe alter ego znajduje się w Obornikach. Więcej słońca, przyjemnie piaszczysta gleba, zapach sosnowego lasu. Rosną rośliny, które u mnie nigdy nie. Jest warzywnik. Lubię.
I tu już tylko zdjęcia zdjęcia zdjęcia, od maja do dziś.
Kosaćce jak motyle. Nie to, co na Muchowskich łąkach, gdzie szafirowe morze, ale niech będzie i ta namiastka niedościgłego wzoru.
W majowym warzywniku.
W tle za 'Polar Ice' kawałek prania dla M.
Wieczornik damski.
Krzewuszka 'Polka', bardzo polecam- duży krzew, kwiaty jednocześnie od białych do czerwonych.
Pstre odmiany- jeżeli krzewuszki, to tak.
No i właśnie. To też lubię, że tak jest 😊
Kolkwicja chińska, świetnie radzi sobie na piasku.
Kielichowiec wonny- jeżeli szukacie oryginalnego i niezawodnego krzewu na piaszczystą glebę, to właśnie znaleźliście.
Dziewanna fioletowa, nasiewa się od lat.
Szałwia lekarska, ot w rabacie.
Obfity ten maj, tymczasem w czerwcu:
 
Złocień maruna.
Taką rabatkę raz tu założyłam.
Hortensjowe początki.
Coś czuję, teraz, wklejając zdjęcia, że w Obornikach bym się zaogrodowała na nowo.
W tej chwili rządzi Ciocia, wpadamy na doroczne cięcie, najładniejsze rzeczy dzieją się same (te ostróżki, ślazówki, maruny, naparstnice i maki!). Czasem coś dosadzam.
Muszę przesadzić jedną kalinę.
Docelowo wycięłabym dużo iglaków, dosadziła więcej róż, lilaków, hortensji, nowe drzewa owocowe, bo stare już niestety. Więcej wszystkiego. Więcej bylin, wszystko bym zabylinowała, a nie, zostawiłabym jednak miejsce na jednoroczne łączki.
(Powyższe wydaje się być uniwersalnym przepisem na Ogród- mniej iglaków, więcej lilaków. Więcej kurwa wszystkiego.)
Może z tymi krzakami i drzewami to zacznę już. Listę zrobię. Bo każdy rok...
Lipiec jest fioletowy.
Ta 'Bluebird' (bo to chyba ona) jest zupełnie nieprawdopodobna.
Neonowo zmienna.
Randomowo rozświecają się rudbekiowe słoneczka.
Słonecznie w warzywniku.
Moja rabatka zaczyna wyglądać.
Muchy tę tojeść orszelinowatą bardzo lubieją.
Rutewka Delavay'a.
No to jeszcze wrzesień.
 
Hortensje ogrodowe i piłkowane stają się akwarelowe
a bukietowe 'Kyushu' całkiem rześko kwitną.
Owocująca kłokoczka południowa.
I październik
 z jego owocami
(dławisz okrągłolistny)
(głogownik Dawida)
 kwiatami,
(różne formy złocienia maruny)
 
('Mozart')
(świecznica)
kolorami
(kalina koralowa)
 i przemijaniem.
 I tak zostajemy na ładnych kilka miesięcy.
Bez specjalnych nadziei na ładne widoki i przyjemne podróże, z jakimś smutkiem, ale i dystansem do uczuć.
Następnym razem pokluczymy po ogrodzie, to nas jeszcze bardziej od uczuć oddzieli i pozwoli przetrwać.
Właśnie minęła pożyczona godzina.
Pozdrówka, Megi.
(co by na to powiedziała M.?)