Przyszedł do nas jako podrośnięty kociak jesienią, sześć lat temu. Z domu, gdzie nieodpowiedzialnie rozmnażano koty, co miało wpływ na zdrowie Puszka, niestety.
Dla mnie miał być kocim synkiem, lekiem na antycypowany syndrom pustego gniazda (bo ludzki Synek właśnie się wyprowadził), dla VegAnki- utraconym prezentem maturalnym (malutki, karmiony butelką Maturek, który przytrafił się właśnie w czas matury, umarł na FIP- oczywiście to nie jest tak, że dajemy sobie zwierzakowe prezenty, po prostu tak się czasowo zbiegło i przytrafiło).
Był po prostu Puszkinem.
Jedynym w swoim rodzaju.
Przerażonym i histeryzującym, schowanym pod szafą w nowym domku.
Uważnie obserwującym ludzi i robiącym wszystko to, co oni, wkrótce potem. Puszek kopał łapkami w ogródku jak jego człowieki, jadł szpinak i siadał na stole, blacie, umywalce, żeby móc patrzeć im w oczy i rozmawiać z nimi.
Kotem niewidzialnym dla większości gości.
Kiedy miał mniej więcej rok, ujawniła się jego choroba- alergia oddechowa nasilająca się latem do duszności i brak odporności, objawiający się łapaniem wszelkich infekcji.
Miesiąc bez weta to był sukces. Od tej pory wiedzieliśmy, że Puszek nie dożyje starości, ciągłe kuracje sterydami, antybiotykami i lekami poprawiającymi odporność nie pozostaną bez konsekwencji.
I w pewnym sensie tak się stało.
Obawiam się, że jego problemy zdrowotne były uwarunkowane genetycznie, przez złą kombinację recesywnych genów w tej nieodpowiedzialnej rozmnażalni.
Jeszcze jeden argument za sterylizacją.
Puszek bawi się jak mały kociołek |
Nauczył się oddychać przez rurkę z języka. |
Trochę potrwało, zanim udało się na tyle ustabilizować zdrowie Puszka, żeby mógł zostać wykastrowany (tzn. żeby można mu było bezpiecznie podać narkozę). W tym czasie był prawdziwym hardkorem, znikał na kilka dni, przychodził z poranionymi łapkami, oczywiście zasmarkany, zaczynał leczenie od nowa i naprawdę przysparzał mi więcej emocji, niż Synek w nastoletnim wieku.
Nosił wtedy obrożę z adresatką, ale dostał z kolei alergii skórnej i wyłysiał na szyi;-) |
A później stał się słodkim, cudownym, pogodnym mimo dolegliwości kocurem o prawdziwie rudym charakterze.
Wracałam do domu, a on patrzył na mnie spod któregoś samochodu. Wyciągał się na asfalcie.
Zanim doszliśmy do drzwi, dawał radę zrobić kilka ósemek wokół, ugryźć w łydkę, podłożyć się pod nogi i zabić człowieka.Moheria była jego. Zawsze gdzieś wśród liści, pod bluszczem, na kompoście, pryzmie zrębek, w paprociach, patrolujący, ogarniający, z czujnym ogonem opuszczonym do połowy.
Uwielbiał gościć nas u siebie:-)
Ogon^^ |
Wychował Kminka, Fosska i Kropka.
Gdy któryś z młodych padawanów robił coś ryzykownego, oddalał się bez pozwolenia lub przechodził przez płot, Puszek szukał nas z głośnym miałłł??? mamaaa!!! pacz!!!!!, żebyśmy naprawili to, czego on nie umiał.
Był bardzo mądry.Jeżeli byliśmy w ogrodzie w crocsach, to ok. Butki oznaczały, że idziemy do wujka Tarko lub cioci Magdy;-)
Kiedy źle się czuł, regularnie wracał do domu o 19.05, pięć minut po zamknięciu gabinetu weta.
A jak już wracał, to był Kotem Pudlastym
Naruoterowym
a najczęściej Ogólnie Śpiącym.
I zawsze, zawsze najukochańszym oraz Tym, Któremu Wybaczano.
Coś do wybaczenia by się znalazło- ta porcelanowa duńska mewa...
... i to zachowanie tygrysa, obsikiwanie mebli, gryzienie nas i kotów, kiedy zwierza nie wypuszczano na dwór na życzenie...
... ale kiedy wracał, śmierdzący mokrym futrem, zasmarkany, ładujący się pod kołdrę i kłujący błotnistymi łapkami...
... to, Puszku, to nas stapiało.
I wieczory spędzaliśmy tak.
Więc tak, Puszku, śpiący w Moherii pod rododendronem,
czytałam dzisiaj, że nie jest nam źle, kiedy nas nie ma, bo się jeszcze nie urodziliśmy. I tak samo nie jest nam źle po śmierci, kiedy nas już nie ma.
Źle jest tym, którzy zostają.
Na zawsze zostaje dziura, którą po trochu zasypuje czas.
Nie wiem, ile jeszcze pożegnań przede mną.
Ale właśnie tak chciałam pożegnać, Puszku, ciebie.
Zapisać w obrazkach, w słowie i pamięci.
I ja, i VegAnka, i TP mamy złe, niewegańskie myśli. Nie wypowiem ich tutaj, wyedytuję poprzedni post i napiszę, ostatni raz.
Do zobaczenia, Puszku, albo i nie. W innym futerku, we wspólnej, nie- złej nicości.
Pozdrówka, Megi.
I bardzo wam dziękuję za komentarze pod poprzednim wpisem.
:( ściskam serdecznie
OdpowiedzUsuńBędę pamiętać :*
OdpowiedzUsuńSzkoda.
OdpowiedzUsuńzryczałam się jak bóbr. piękne i szczęśliwe miał życie Puszkin :)
OdpowiedzUsuń... i nie wiem co napisać... żal serce ściska...i ta bzezsilność...
OdpowiedzUsuńEch kocie życie, on miał przynajmniej przyjaznych ludzi koło siebie, cudowne wspomnienia, cudowny kot...
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu ostatnich Twoich dwóch postów, poszłam ucałować mojego rudzielca; kotkę, która skradła moje serce na zawsze. Podziękowałam jej, że to właśnie nas znalazła. W myślach ucałowałam Synka, też kota, który wybył na poranny spacer. Żaden pies nigdy nie skradnie mojego serca tak, jak skradły go koty. To wyjątkowe stworzenia. Twój Puszkin przypomniał mi mojego Pucka; też rudy, też umarł, też był chory. Żal...
OdpowiedzUsuńBył cudownym kotem, a Wy - wspaniałą rodziną dla niego.
OdpowiedzUsuńŻegnaj, Puszku...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDobrze miał z Wami...
OdpowiedzUsuńSpotka się pewnie z moim Iwankiem i Asani.
I całą resztą Kotów stąd...A Tam już się odnajdziemy...
Jaki Piękny Kot!
OdpowiedzUsuńOn wciąż jest!
Uściskowuję!
Przepięknie Go pożegnałaś, łezka się kręci w oku.
OdpowiedzUsuńPuszku żegnaj
I mam mokro pod powieką:(
OdpowiedzUsuńNapisane bardzo prawdziwie, Puszkin miał swój prywatny raj w Moherii. Uściski serdeczne.
Puszku, wyściskaj tam moją Mirabelkę :)
OdpowiedzUsuńDo zobaczenia rudzielcu...
....:)...
OdpowiedzUsuńPopłakałam się.....
OdpowiedzUsuńTak mi przykro i smutno... Współczuję Wam z całego serca...
Bardzo współczuję straty Puszka :((
OdpowiedzUsuńPięknie go wspominasz...Na pewno miał dobre i szczęśliwe życie z Wami .
Uściski <3
Bardzo wam współczuję :( Miałam nadzieję, że się znajdzie cały i zdrowy.
OdpowiedzUsuńPiękne i godne wspomnienie o Kocie, Megi, Niejeden Człowiek nie wart tylu dobrych słów.Ściskam!
TULAM,
OdpowiedzUsuńPuszku :(((((
OdpowiedzUsuńPiekne pozegnanie, to zdjecie z cieniem na koncu wpisu tak wymowne.
OdpowiedzUsuńPiekny kot, piekne zdjecia, piekne pozegnanie......
OdpowiedzUsuńNie wierze...utulam Cię Gosiu i śmiało mogę powiedzieć ze wiem co czujesz, bo strata kogoś kogo się kocha zawsze boli zbyt mocno...oswoj teraz te dziury i braki, dla siebie, dla niego i całej reszty...był cudownym kociakiem...
OdpowiedzUsuńDziękuję za opowieść.
OdpowiedzUsuńPa Puszku
Tulim :)
OdpowiedzUsuńCzytałam i oczy bolały zanim łzy popłynęły ..przypomniałaś wszystkie odejścia kotów ..napisałaś tak pięknie tak prosto ..tulisiuję ..
OdpowiedzUsuń:( :(
OdpowiedzUsuńteż się popłakałam....
Puszek jak inne koty, które odeszły, na zawsze pozostanie w sercu i pamięci
Napewno bawi się teraz z naszym Rudziem. My też niedawno pożegnaliśmy naszego przyjaciela.
OdpowiedzUsuńWyrazy współczucia :*
Dobry miał charakter, perła wśród kotów.
OdpowiedzUsuńżal mi i Was i jego...
OdpowiedzUsuńGdzie by nie trafił teraz, w Raju już Puszkin był. Kondolencje:(
OdpowiedzUsuńewa
Witam! Jesteśmy młodymi architektkami krajobrazu i niedawno założyłyśmy bloga. Chciałam serdecznie zachęcić do odwiedzenia go, być może pozostawienia komentarza lub jakiegoś śladu swojej obecności. Jeśli to też możliwe, chciałabym zaproponować wymianę linków.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Pióro
http://architektki-krajobrazu.blogspot.com/
po pierwsze nie spamuj
UsuńBardzo, bardzo, Wam współczuję... Szkoda Kyciaka... I Was.. Gdziekolwiek Puszek jest, wierzę, że jest szczęśliwy...
OdpowiedzUsuńKochane Kociątko .....
OdpowiedzUsuńmark-y