od początku

wtorek, 19 września 2017

projekt pobocze

Klucz wieszam na chwilę koło ogrodowej furtki, żeby napisać post, który przyda się jak znalazł przyszłą wiosną i wczesnym latem😜
(ale ustaliliśmy onegdaj, że aktualność nie jest zaletą. Od tego mamy fejsbuku, strimy i lajfy, na blogach możemy oddać się ekskluzywnej analizie i syntezie.)
🌼🌼🌼
Wiedziałam, że coś jest na rzeczy już wtedy, kiedy jechaliśmy z Wilkiem letnim podwieczorem szosą wijącą się wśród nieprawdopodobnych kwietnych wysp. Śpiewając do radia sommar sommar sommar
Wiedziałam, że muszę tam wrócić i zrobić zdjęcia.
Lipiec 2016.
 
 
Bo było co fotografować.
(a droga to fantastyczny motyw)
Przegorzany kuliste zwane pokeballs, miododajne i dekoracyjne.
Kolczaste szczecie, miododajne i podobno immunosupresyjne.
Wierzbówki kiprzyce, przejrzewający iwan- czaj, jak ktoś nie umie w gaurę w swoim ogrodzie, to na nie właśnie bym postawiła.
Pszeńce różowe, na DŚ niespotykane.
 
Wrotycze pospolite, stabilne, piękne, lecznicze i pożyteczne. Kolejna niedoceniana bylina, która powinna znaleźć swoje miejsce w ogrodach.
 Murawowe czosnki zielonawe.
Chabry- i driakiewniki, i łąkowe, fioletowe i albinosy.
Mydlnice lekarskie, których zapach, podobny do zapachu robinii, prowokuje mnie do infantylnych zachowań. Gdybym tylko mogła je utrzymać w Moherii, już by tu rosły, takie białe i takie pachnące.
Pokrzywy i ostrożenie lancetowate świecące w skośnym słońcu.
Farbowniki lekarskie w niebiańskim kolorze.
Wszechobecne lelije złotogłowe, w skupieniu wytwarzające nasiona.
Rózgi nawłoci pospolitej.
 Koronki przytulii poapolitej,
twarzyczki świetlików,
i poziewnika pstrego.
Subtelność dzięgli leśnych
 i punkciki czarcikęsów łąkowych
 przeplatane mylącą świerzbnicą łąkową.
 Najlepsze owoce ever (nieuczęszczane te drogi).
I bzu korale.
Fantastyczne, splątane bogactwo.
 
Nawet inwazorów w osobach niecierpków gruczołowatych nie zbrakło.
No i zwierzęta.
 
 No i od razu wiadomo, że to nie mogło być u nas, a sommar sommar i znaki drogowe
lokalizują nas w Szwecji.
Coś BYŁO na rzeczy, bo nawet w Szwecji takie bogate pobocza nie są bardzo częste ani oczywiste.
Wiele wyjaśniły inne znaki drogowe.
Artrik vägkant, takie... bogate w gatunki pobocze, chyba tak to można przetłumaczyć. Gatunkowy skraj drogi😍
W ten sposób oznacza się obszary drogowe zawierające zagrożone gatunki lub bogate w gatunki.
Oznaczenia są efektem krajowego projektu ochrony bogatych w gatunki muraw i zakrzewień wzdłuż infrastruktury transportowej, prowadzonego przez rządową agencję ochrony środowiska Naturvårdsverket.
Celem projektu jest monitorowanie i ochrona tych siedlisk, będących pozostałością różnorodności gatunkowej z czasów ekstensywnego rolnictwa. Obecnie pobocza, przydroża i miedze są często jedynymi enklawami bioróżnorodności w świecie, który spycha na nie "nieużyteczne" rośliny- wśród nich wiele rzadkich i zagrożonych. Pięć lat temu projekt obejmował 190 tys. ha muraw i 240 tys. ha zakrzewień wzdłuż dróg, linii energetycznych i lotnisk, nie wliczając powierzchni wzdłuż szlaków kolejowych.
Działania są proste i finansowane w dużej mierze ze środków lokalnych. Obejmują monitoring siedlisk, inwentaryzowanie gatunków, okresowe odkrzaczanie muraw i powstrzymanie się od koszenia do czasu, aż rośliny wydadzą nasiona (czyli do 15 sierpnia).
W dużej mierze jest to więc powstrzymanie się od działania. Zaniechanie. Ochrona bierna. 
Coś bardzo trudnego do zaakceptowania.
Między innymi dlatego, że przez kilka tygodni w roku takie pobocze wymaga od kierowców zwiększonej uwagi- wysokie trawy zasłaniają widoczność, co może stanowić zagrożenie lub prowokować do wykroczeń.
Te argumenty ograniczają utrzymywanie "gatunkowych poboczy" do mniej uczęszczanych dróg.
🌼🌼🌼
A jak to się ma do naszych realiów? Czy moglibyśmy sobie pozwolić na piękne pobocza?
Wiem, że koszenie to konieczność. Widziałam wypadki z udziałem zwierząt, kiedy kukurydza rosła za blisko, a trawa była za wysoka, żeby zauważyć na czas sarnę czy dziką kaczkę- i żeby one zauważyły samochód.
Ale przecież łoś nie ukryje się w trawie do kolan, a wykaszanie pasa szerokości dwudziestu metrów, obejmującego przydrożny rów i duży fragment za nim, mija się z jakimkolwiek celem, także ekonomicznym.
Tymczasem w naszym pięknym kraju od maja trwa masakra kosą spalinową. Padają żółte koszyczki mniszków, karmiące jeżowe mamy, małe sarenki, zające i bażanty, rzadkie szałwie łąkowe, mgiełka kolorów szczawiu, bodziszków i dzikich marchwi. Rośliny nie nadążają się wysiewać, nie zamykają się cykle życiowe owadów, ptaki nie mają co jeść. 
Po kosiarzach zostaje goła ziemia, nawet trawy, z natury dobrze znoszące przykaszanie, nie dają sobie rady z wycinaniem do korzenia. Następstwem jest degradacja "trawników", co samo w sobie nie byłoby niczym złym, bo miejsce traw zajęłyby rośliny spontaniczne- gdyby pozwolono im je zająć. Tymczasem "ludzie od zieleni" usiłują nakładem kolejnych środków utrzymać osłabione trawniki, zatrzymać erozję skarp...
Koszenie obejmuje zbyt duże powierzchnie, szczególnie w miastach i wzdłuż dróg, gdzie spontaniczne murawy nie przeszkadzają niczemu i miałyby szanse stać się enklawami bioróżnorodności. Odbywa się również zbyt często- w specyfikacjach niektórych przetargów na utrzymanie terenów zieleni wymaga się kilkunastu koszeń w sezonie! i nie chodzi o starannie utrzymane trawniki.
Z roku na rok kosi się więcej i częściej, i jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Jestem daleka (bardzo daleka!) od wszelkich nieracjonalnych teorii spiskowych, ale pomyślcie- tak bardzo lepiej byłoby pieniądze przeznaczone na wielokrotne wykaszanie przeznaczyć na zieleń w innym aspekcie, np. na założenie trwałych łąk kwietnych lub posadzenie i utrzymanie drzew. Ale wymaga to bardziej zaawansowanej logistyki niż koszenie, więc mniej się opłaca.
Chodzi też o to, co ludzie nazywają "estetyką", choć IMO poczucie estetyki mają mocno zryte. Gdy w stosownym czasie umieściłam na fb link do tego artykułu, komentarze dotyczyły właśnie kwestii, że ale jak to, porządek musi być.
Bo, jak wspomniałam wyżej, zaniechanie działania jest wbrew naturze człowieka. Dlatego- z innej beczki- narracja o sprzątaniu Puszczy z korników znajduje tak wielu zwolenników. Dlatego się tej narracji używa przecież.
(dla wzmocnienia dokładam teksty dot. Puszczy prof. Ludwika Tomiałojcia i Przemysława Chylareckiego. Jeżeli nie wierzycie lewakom, to może Noel Kingsbury? Za często słyszę, że to sprawa polityczna, że usuwa się tylko martwe drzewa, że ekolodzy nic nie robili za poprzedniego rządu, z którym byli ułożeni, żeby zostawić was w nieświadomości.)

Więc jak to powinno być z tym koszeniem?
Wystarczy raz w sezonie, właśnie po 15 sierpnia, kiedy większość bylin wysypała nasiona.
Wiem, że w miejskich warunkach to mało realne- więc może dwa razy? W lipcu i we wrześniu?
A jak już naprawdę nam się wydaje, że jesteśmy miastowi i mamy trawniki, to raz w miesiącu. Czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień i już.
Co jeszcze możemy zrobić dla przyrody? (tak, dla przyrody. Dla roślin, bezkręgowców, które się nimi żywią, ptaków żywiących się nasionami i bezkręgowcami, wszystkich zwierząt szukających schronienia)
Możemy zrobić sobie własny, prywatny projekt pobocze. Taki mały wyraz nieposłuszeństwa wobec wrednej rzeczywistości. Powinniśmy się z tym poczuć lepiej, bo poczujemy sprawczość, tę samą, którą czujemy maszerując z parasolką lub zniczem czy płacąc na GP.
Możemy o tym mówić i pisać. Wiem, że skoro to czytacie, to wydaje się wam, że nie ma takiej potrzeby, bo to oczywista oczywistość. Ale zapewniam- tak nie jest. Mam informacje z kwatery wroga. Takie pytania- pani Małgosiu, a co to się dzieje w naszym mieście? dlaczego tak się z koszeniem ociągają? 
A bardzo dobrze, panie Waldku, może kasiory wreszcie zabrakło albo ktoś zmądrzał, ale nie podejrzewam.
Mówić i pisać powinni wszyscy, którym zależy na krajobrazie i przyrodzie. Zmasowany atak z czasem przyniesie efekty i ludzie (zwani przez niektórych grażynami, karynami i januszami) zaczną wstydzić się wykoszonego pobocza, tak jak zaczynają mieć świadomość szkodliwości randapu i z ociąganiem, ale jednak, przestają się chwalić bezmyślnie rozmnożonymi kotkami.
Mam pewien problem z moim zawodem- z założenia robię kompletnie niepotrzebne rzeczy, schlebiające ludzkiej próżności. Między innymi stąd jest blog- żeby nadać tej podejrzanej działalności wymiar edukacyjny i społeczny, drugie dno, drugą stronę.
🌼🌼🌼
Mogłabym, a nawet powinnam na tym zakończyć, ale poza poboczami istnieje taki piękny krajobraz, polodowcowy i kulturowy:
 
 
Nie chciałabym przesadnie idealizować zagranicy, ale jakoś wszystko się zgadza w tym rolniczym pejzażu. Myśląc o tym, dlaczego tak, ustaliłam sobie, że:
- rzeźba terenu i typ pogody zwykle sprzyja malowniczości,
- domy są skromne i ładne same w sobie, a budownictwo i infrastruktura spokojne, spójne ze sobą, nieprzesadne,
- nie ma bałaganu, także tego w postaci przydrożnych reklam. Zwłaszcza takich, które budzą we mnie pragnienie pierdolnięcia w bilbord kondomem z keczupem. Ostatnio tak mam.
- wydaje się, że nikt nie boi się dużych drzew ani swobodnie rosnących krzewów,
- ogrodzenia są prawie nieobecne.
Wiem, że łatwo o tak banalne spostrzeżenia w kraju o ponad sto tysięcy km kwadratowych większym niż Polska, którego liczba ludności niedawno przekroczyła dziesięć milionów.
Ale wszystko to tworzy kontekst miejsca, który mieszkańcy potrafią wykorzystać między innymi w swoich ogrodach. Patrząc na nie odpoczywam prawie tak, jak odpoczywam na łące czy bogatym poboczu.
Klasyka- wszystko jest dobre, dopóki działa.
Klasyka- dom ubrany w kwiaty i gładki trawnik, który pewnie w poprzednim wcieleniu i pokoleniu był ogrodem użytkowym.
Klasyka- płotek tzw. smalandzki.
Zasuszone wianki z midsommar.
Niekonwencjonalny zielniczek.
Zielniczek- pierdolniczek.
Z lubczykiem i trybulą leśną. Trybulę (oraz marchewnik anyżowy, dzięgiel leśny i arcydzięgiel) posadziłam w tym roku u siebie, coby antycypować nowe mody i zaspokoić kaprysy, ale ślimaki kochają je bardziej, niż one kochają życie.
Klasyka- kamienny murek (zapewne oddzielający niegdysiejsze pastwisko, bo po co oddzielać trawnik od trawnika) i skała w ogrodzie. Ach, jakbym chciała mieć taką skałę, bezobsługową, wspaniałą skałę.
 
Klasyka- drzewo wrośnięte w resztki muru, świadczące o jego wieku.

Klasyka- dom wśród lasu.
Klasyka- rośliny, które same rosną.
Klasyka- drzewa (często jesiony) u furtki, szpaler lilaków wzdłuż drogi.
Klasyka- flaga na maszt.
Klasyka- lekko zaznaczona granica.
Klasyka- śliczne skrzyneczki.
Jeżeli żywopłot, to zwykle liściasty.
A to malyna, malina pachnąca. Nieco inwazorem, ale lubię.
Pewnie, że bywa też bardziej miastowo i tujowo. Ale przeważnie bywa właśnie tak. Mam w zapasie gigabajty takich zdjęć.
Chciałabym, żeby stały się dla was inspiracją w poszukiwaniach kontekstu miejsca.
🌼🌼🌼
Wracając okrężną drogą do wykaszanych (lub nie) poboczy- wydaje mi się, że zaniechanie wykaszania musi być dla Szweda ogromnym wyzwaniem😁
Bo Szwed wykasza od zawsze, wszelkimi dostępnymi metodami.
 Obecnie najczęściej wygląda to tak:
Uroczy domek,
klimatyczny murek
i koszone/niekoszone,
a to niekoszone takie piękne!
A to koszone takie gładkie, bo koszone wciąż i wciąż.
Efekt często bywa zabawnie przypadkowy. Oczywiście do takiego krótkiego koszenia to trzeba mieć warunki: stosunkowo niskie temperatury, wysoką sumę opadów i psychiczną odporność na mchy.
I co, mówiłam, że temat nieaktualny? Nietrafnie. Bo wczoraj do moich apartamentów południowych dotarł od północnych (jeszcze jeden argument przeciw wykaszaniu: zanieczyszczenie hałasem) odgłos kosy spalinowej w pobliskiej zieleni nieurządzonej. I tak się obudziłam.
Kole południa zastosowano dmuchawy na łosiedlu (liście liście).
Ale peace.
Pozdrówka, Megi.