Tamta, a za chwilę kolejna.
.
.
.
Blogowanie stało się trudne, trudniejsze niż zwykle. Społeczna praca związana z wywalczeniem i wynegocjowaniem właściwych standardów pielęgnacji Parku Grabiszyńskiego i zamianą nieakceptowalnego masterplanu na osnowę dobrego projektu rewaloryzacji zieleni zabrała mi cały tzw. wolny czas i robi to nadal. Nie byłam w tym sama, więc czas zajęty był jednocześnie radosny i twórczy, a oglądając się wstecz, wracając do wydarzeń sprzed roku sami zadajemy sobie pytanie - jak myśmy to zrobili?
Nie tylko my pytamy, słyszę to często z różnych stron. Dlatego case jest wart opisania, co prawdopodobnie się stanie.
Czereśniowice aka Langenbielau, kwiecień 2018. |
Czereśniowice, maj 2018. |
Tak, jest smutny. Naznaczony zagładą, powiedziałabym, gdyby nie było to zbyt górnolotne i gdyby nie było tak banalne, bo wszystko jest naznaczone zagładą naszego świata, który chcemy tym pisaniem bezskutecznie zatrzymać.
Moja zagłada jest zupełnie rzeczywista. Kiedyś napisałam, że globalne ocieplenie to jedyny realny problem Ziemian. Trwało to gdzieś podziemnie, podskórnie, aż je zobaczyłam: "... pamiętam popołudnie w samochodzie w północnej Francji, ze słońcem oświetlającym zza pleców pomarańczowe ścierniska i cmentarze, kolejne cmentarze z pierwszej wojny światowej na szlaku maków, białe szkielety kaplic stylizowanych na antyk, krzyże jak białe kości, wąską tasiemkę drogi ułożoną na pagórkach, pojedyncze usychające drzewa i słońce, słońce, słońce.
Stan zawieszenia, wizję ucieczki, powidok świata po katastrofie.
Ziemia mówi sprawdzam. Co się wydarzy po kolejnej bezśnieżnej zimie, kolejnym gorącym lecie? Dokąd uciekniemy?
Takiego lata już nie będzie. Takiego świata..."
.
.
.
tylko tyle, ale ten widok i wrażenie zmieniło wiele.
I wiele razy zbierałam się, aby napisać o ludzkich sposobach na koniec świata.
O eskapizmie w formie ucieczki na wieś, wewnętrznej emigracji, wiecznej podróży; denializmie klimatycznym, wierze w pseudonauki, celebrowaniu hygge, uważności i codzienności; koncentracji na własnej osobie (nie mogę nic zrobić, więc robię swoje), przekonaniu, że uratuje nas tradycyjne rolnictwo i permakultura - jakby Ziemia była z gumy- ekomodernizmie, negacjonizmie i infantylizmie (to nie my, to oni, Niemcy, wulkany itp.).
Wiem, przytaczam stare teksty, ale może właśnie warto pochylić się nad nimi teraz, kiedy temat GO wszedł do mainstreamu i pisane jest dużo, i różnie.
I nie ma sensu pisać więcej, bo zawsze ktoś zrobi to lepiej ode mnie.
Jestem wyczulona na przejawy tych sposobów, badam je uważnie.
(tak, wiem, na czym polega cherry picking.)
Skutkiem tego, że żyję na wulkanie, jest zachwyt nad urodą świata. Na każdy zakwitający kwiat patrzę jak ze środka zimy, każdy kot jest swoim własnym wspomnieniem, płaczę w środku najpiękniejszego dnia wakacji.
To zmienia perspektywę jak poważna choroba.
Skutkiem jest także depresja klimatyczna. Robienie ogrodów jest w zaistniałej sytuacji tańcem na tonącym Titanicu. Ratowanie parku staje się wyłącznie działaniem przyzwoitościowym i wydarzeniem towarzyskim.
.
.
.
Pod koniec czerwca mama TP trafiła do szpitala.
To był gorący, przełomowy, burzowy dzień.
Czereśniowice, czerwiec 2018. |
Siedziałam w sadzie, było palące Słońcem przedpołudnie. Odrastała skoszona przytulia, ćwierkały koniki polne, pszczoły oblatywały rabaty, a nad Halimberkiem kołysały się modrzewie. Kiedyś tam pójdę.
Później, w dni przełamującego się Słońca, chodziłam z VegAnką na Łąkę, Na Której Się Rozmawia.
Czereśniowice, lipiec 2018. |
Przynosiłam z ogrodu miskę warzyw i zdjęcia. Gotowałam zupę.
Umarła kotka i zakwitły georginie.
Lato dojrzewało.
We wrześniu Antyłowcy się pobrali. VegAnka wyszła za mąż po angielsku.
Czereśniowice, wrzesień 2018. |
Czereśniowice, październik 2018. |
Przytulia odrosła. |
Modrzewie na Halimberku. |
W grudniu zaczęło padać. Dzięki bogom.
Sezon był męczący, chyba bardziej niż zwykle. Zamiast robić filmy o ogrodach, sama stałam się materiałem na film dokumentalny o wypaleniu, jak zauważyła Ania K.
Ja natomiast zauważyłam, że może nie brakuje mi blogowania - taka przerwa i dystans dobrze robi, w przeciwnym razie mogłabym się stoczyć w jakiś estetyzm, lajfstajl i wyimaginowane poczucie wpływu, wróć, infulencerstwa😁 - ale brakuje mi medium.
Chcę pisać o ogrodach i działaniach w "zieleni", które mają znaczenie dla przyrody.
Bo tylko one mają realny sens, tylko zachowanie enklaw bioróżnorodności w przerażająco pustynniejącym w każdym znaczeniu tego słowa świecie może prolongować nasze życie o kolejne kilka lat.
Dosłownie i poważnie. Nie mam już czasu na rzeczy nieważne.
Będę, wróć, mam zamiar kontynuować cykl #klucz do ogrodu, pisać o ochronie przyrody w mieście (np. jak wygląda park idealny, jak przerobić tzw. trawniki na łąki, dlaczego pogardzana i spychana na obrzeża zieleń nieurządzona to najcenniejsza zieleń w mieście), aktualnych projektach (projekty zgłoszone do budżetu obywatelskiego, odtwarzanie łąk i korytarzy ekologicznych), rozwijać wiedzę i umiejętności w zakresie projektowania zbiorowisk roślinnych dostosowanych do zmiany klimatycznej (ha, to nowość).
Roślinne Spacery też zasługują na zapisanie. Terapia śmiechem i dystans, jaki zapewniają, jest ważnym przyczynkiem do zachowania zdrowia psychicznego. Poza tym organizując je szukam w sieci optymalnych tras - i nie jest to łatwe, więc może warto się podzielić.
.
.
.
No tak.
Taka konkluzja, że człowiek realizuje się w działaniu, nawet jeśli jest ono pozbawione sensu. Ostatnia tuja zostanie posadzona na dzień przed ostateczną zagładą.
Nawet depresja klimatyczna kiedyś się kończy i nagle widzimy się, jak ratujemy przyrodę w dobrym towarzystwie.
Wy też jesteście dobrym towarzystwem, Czytelnicy, chociaż nie zauważyłam, żebyście tęsknili (Agniecha komentuje pierwsza).
W końcu tyle dobrego przyszło do mnie z tego bloga. Jestem za to równie wdzięczna, jak za ten miniony rok.
Dziękuję i zapraszam ponownie😂😂
Pozdrówka, Megi.
Wpadałam od czasu do czasu zobaczyć czy zachodzą zmiany. Wczoraj zauważyłam zmianę winiety....
OdpowiedzUsuńRozumiem to wypalenie. Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że blogowanie, a może nawet i projektowanie ogrodów muszę zostawić innym. I w pełni rozumiem skupienie się na działaniu w realu.
Moze i tak. Ja też porzuciłam blog bez zalu. Ale zatęskniłam, może i tobie się to zdarzy😊 ściskam 😘
UsuńTęsknimy, tęsknimy ;)
OdpowiedzUsuńA smutno to i mnie jest, z wielu powodów, z powodu przyrody tez
A zdjęcia cudne, tęsknię za latem
:*
Wolę już za niczym nie tęsknić, szkoda mi czasu 😉
UsuńMilo cię widzieć 😘
Wcale nie pierwsza, tylko trzecia.:-)
OdpowiedzUsuńPodejrzewałam wczoraj, że zbierasz się do czynu, gdy wlazłam raz, i nic, wlazłam drugi, a tam nowe zdjęcie. Trzeci raz nie wlazłam, bo poszłam spać.
Cieszę się, że wróciłaś.
Cieszę, się , że działasz.
Cieszę, się, że znowu nas czegoś nauczysz.
Ale się nie wysilaj. Carpe diem i te sprawy.
I przyjedź w Izery, jak na dzisiaj, jest dość brzydko.
Ale za to, poziom wody w gruncie w końcu się podniósł, czego mam dowód namacalny - wodę w piwnicy. :-D Nie myślałam, że będę się cieszyć z wody w piwnicy a jednak tak jest.
Cieszę się, że się cieszysz😊wiesz, to teraz bardzo rzadkie, że ktoś w ogóle komentuje czy napisze. Lajk i już.
UsuńA woda w piwnicy to jakieś mega wydarzenie 😂 czytałam, że niedawno w Krzewiu nie było jej i w kranach🤔
Nie mam FB, i mieć nie będę.
UsuńA komentować u mądrych ludzi - bardzo lubię.
Napisałaś, że komentarze cieszą autorkę, napiszę w takim razie.
OdpowiedzUsuńPiszesz mocno i wyraźnie, a zdjęcia są takie delikatne i magiczne, choć i w nich czuję Twoja melancholię. Ale nie da się nimi nie zachwycać.
Trochę rozumiem Twój nastrój smutny, ale postanowiłam, że się mu nie poddam. Bo ten koniec też i w nas sobie miejsce robi, a jak się mu poddamy, to ogarnie już wszystko. A przecież jest tyle początków, które chcą się dziać i rozwijać, warto dać im miejsce.
Mnie brakuje Twoich wpisów, właziłam tu chyba z 50 razy.
Pozdrawiam Marta/Magnolia
nie wiedziałaś, Marto Magnolio?
UsuńBlogerzy piszą dla sławy ;-)
Dziękuję za uznanie dla zdjęć. Często śni mi się, że je robię, i nie udaje się. Aparat nie działa lub coś. To jest tak jak z innym snem, w którym nie mogę chodzić. Chodzić i zapisywać widoki, dwie podstawowe potrzeby. I lęki.
Bardzo się cieszę. Piękne zdjęcia, wrażliwość na piękno, spokojny styl z nutą melancholii. Chyba umiejętność życia, czyli znalezienia sobie miejsca w tym trudnym świecie i silne poczucie życia. Piszę pewnie nieskładnie z wielkim katarem, ale cieszę się i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńtak. Rabarbara, z którą często rozmawiam, nazwała to ładnie - że okrzepłam.
UsuńPozdrawiam :-)
Cieszę się, że jesteś.
OdpowiedzUsuńDobrze, że jesteś.
Bo jesteś potrzebna.
To co robisz, jest potrzebne.
To co piszesz jest potrzebne.
Wśród różnych starych baśni dzieciństwa czytałam taką ważną na życie, miała tytuł "Wielkie na małym się wspiera"
A winieta ścisnęła mi serce....
Rabarbara
dziękuję, Basiu <3
UsuńEch, Megi...
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wróciłaś i że cały czas działasz.
Przyjedź w Izery zakrzyknę za Agniechą!
U nas też woda płynie z kamiennych ścian po kamiennych schodach piwnicznych.
no... w Izery :-D
UsuńImaginuję sobie, że płynie przepięknie. Jak kręty strumień.
Prawie tak...
Usuńweszłam na feedlu i nie widziałam, ze zrobiłaś remont, jest pięknie, świeżo, wreszcie zdjęcia ładują mi się ekspresem :)
OdpowiedzUsuńbardzo tęskniłam do Twoich rozmyślań ale wiedząc jak jesteś zalatana nie naciskałam, ciesze się bardzo z tego powrotu, to taki wiosenny promyczek w tym strasznie smutnym momencie.
do dziś byłam na 200% pewna, ze georginie to piwonie :0 a ławeczkę prosiłabym teleportować do Breatni
buziaczki i love, love, love
nic takiego nie zrobiłam, żeby się aż zdjęcia ładowały ;-)
UsuńCzemu smutnym?
Wiesz, jak się cieszę, że się kiedyś spotkałyśmy, właśnie tu? strasznie się cieszę.
Właśnie. Ławeczka nie zostanie tam sama.
smutnym, bo sercem ciągle jestem z 3miasta, Gdańsk to było ostatnie moje miejsce zamieszkania przed wyjazdem, z urodzenia tez jestem gdańszczanką.
Usuńno tak.
UsuńAle to kolejna odsłona zagłady
Oczywiście że tęskniłam ale się nie narzucałam ( i dobrze bo czuj nie zawiódł - to był dla Cię czas inszych spraw ). Meg przemijanie boli ale jest istotą świata, żebyśmy my pojawili się na świecie musiały umrzeć dwa słońca - z tej perspektywy GO jest po prostu etapem, czymś absolutnie normalnym i niemal przewidywalnym ( poza tym nie bojaj się, po prawdzie to opisujemy objawy i usiłujemy je dostosować do budowanych modeli - podkreślam modeli - zmian klimatu ). Wszyscy jesteśmy chodzącymi wspomnieniami, to jest że tak rzecz ujmę, naturalne. Pragnienie trwałości zakorzenione w ludziach religiami się objawia ale wszystko wokół sobie płynie, płynie, a czasem nawet nurkuje. Hym... jeszcze solidniejsze zwrócenie się w stronę natury zatem dobrze Ci zrobi. Czas to świetny wymiar, mój ulubiony fizyczny zagadek ( walić grawitację ), korzystaj na całego, tarzaj się w czasoprzestrzeni i nie miej żalu że cóś mija bezpowrotnie bo z tym bezpowrotnie to nie do końca wiadomo jak jest. Kto wie, może wszystko jeszcze przed nami, łącznie z tymi dwoma słońcami. Howgh!
OdpowiedzUsuńja wiem.
UsuńAle to jest właśnie jedna z pułapek narracji o GO - nie możemy udawać, że po prostu sobie wymieramy, i że tak jest lepiej dla Ziemi, i że nic nas to nie rusza.
Bo mamy ten osobisty punkt widzenia, dzieci i te wszystkie piękne istoty, które pociągamy za sobą.
Może kiedyś dojrzeję do... pogodzenia? obojętności? na razie nie umiem nawet tego nazwać.
Odczuwałam brak Twojej wirtualnej obecności (tak obecności). Ogród, który pokazałaś powyżej - tak będzie wyglądał mój ogród, jak dotrwam do końca i świat dotrwa do końca. Pszcz.
OdpowiedzUsuńjak już nie będziesz miała siły na glamour ;-)
Usuńprzepraszam, musiałam. Twój glamur jest niewymuszony.
Dokładnie tak, jak ten (dodam jednak, pozorowany) glamour obrośnie czasem.
UsuńMałgosiu, takie piękne zdjęcia, takie spokojne, melancholijne...Ale całość więcej niż melancholijna - smutna. Rozumiem Cię doskonale, bo sama mam w sobie ten smutek, ale -mimo wszystko - też coś tam jeszcze działam. Tyle, ile mogę i potrafię. W ostatnich dniach zaczęło się robić trochę optymistyczniej - pada i pada, a tu bum! Wydarzenia w Gdańsku i znowu dołek, nie, - olbrzymi dół. Ale dobrze, że wróciłaś. Ja często zaglądałam. Dala
OdpowiedzUsuńsmutna, bo z perspektywy Czereśniowic to smutny czas.
UsuńTaka mała ostateczna zagłada.
Ale ja nie jestem smutna. Przez jakiś czas przykrywałam smutek kompulsywnym działaniem, to jest sposób na niego.
Tęskniliśmy, tęskniliśmy. Co jakiś czas była kontrola czy może coś nowego się pojawiło na blogu :). A potem kontrola na fejsie - no tam się pojawiało coś często :)) Ale to zupełnie inny rodzaj pojawiania się ;) Podsumowując, ucieszyłam się z tego posta i pięknych zdjęć pięknego miejsca, no i bardzo cierpliwie i wyrozumiale czekam na kolejne.
OdpowiedzUsuńMonika S.
zauważyłam, na fejsie ;-)
UsuńFejs to słaba namiastka. Cieszę się, że się cieszysz :-)
No cóż, nie jest łatwo na tym świecie ludziom widzącym i odczuwającym więcej, a Ty z pewnością do takich należysz. Twoje zdjęcia również o tym mówią- mogę paroma umieszczonymi na pulpicie osłodzić sobie żywot biurowy ? Wśród plonów ogrodowych wypatrzyłam pasiaste jabłuszka , wiesz może, jaka to odmiana ? Podobne rodziła stara jabłonka na pewnej działce , do dziś szukam ich smaku w tych "sklepowych" i nie znajduję.
OdpowiedzUsuńproszę bardzo :-)
UsuńW Langenbielau mówią na nie "hitlerówki", no cóż. Z tym, że pochodzą z młodego drzewa, może to efekt szczepienia z dużej hitlerówki, już niestety ściętej przez teścia.
Bardzo byłam zła i nie rozumiałam, dlaczego to zrobił. A później przypomniało mi się, że kiedyś też ścięłam ważne dla mnie drzewo. Bo mogłam.
Kiedyś może o tym napiszę albo napisze ktoś inny.
A konkretnie to jabłko wygląda i smakuje jak Grafszynek Inflancki, który pamiętam z dzieciństwa.
Dzięki, właśnie Grafsztynka typowałam po internetowych poszukiwaniach. Muszę się rozejrzeć za sadzonką .
UsuńNareszcie!
OdpowiedzUsuń:-D
UsuńHejka :)
OdpowiedzUsuńJestem ciut zmęczona i nie do końca wszystko do mnie dociera ale przerobienie ,,trawnika na łąkę" jak najbardziej.
Na razie pozdrawiam, wrócę tu innym razem i zgłębię temat :)
przerobienie trawnika na łąkę jest banalnie proste.
UsuńTrzeba go zaniechać.
Brak było, brak. Choć ja ostatnio za bardzo sie odspoiłam od blogosfery przez codzienność- niekoniecznie miłą, bo pochłaniającą niefajnie a skutecznie.
OdpowiedzUsuńMieszane uczucia mam. Czasem się boje tego co będzie. Bardzo. Myślę o Wszystkich Żywych, ale dobrych, myśle o Absorberach, które mogą mieć...No właśnie, co im zostanie?
Ze strony drugiej jest to zapomnienie się w gąszczu, zapatzrenie w ptaki, owady; cały ten lepszy świat Istot Ziemskich. Te próby, jak piszesz, ucieczki w naturę, na wieś, uważność życia, odczuwanie pełne- w kontraście z wieloma, którym to obce- boli i wkurza. Bo kiedy ja cofne się, nie kupię, oddam, zrekultywują- ten weźmie dwa, trzy, dziesięć- bo może, bo go stać, bo jest tego wart.
Zawsze, odkad pamiętam, wściekałam sie na ludzi, na to, ze gnoja Ziemię, inne gatunki. Teraz juz się nie wściekam, ale coraz bardziej myślę, że kiedys... nie byłam człowiekiem ;)
Pozdrówki Megi, pisz, rób zdjecia i pokazuj to wszystko, za czym każdy Mądry człowiek tęskni, co podziwia i co kocha
Bużka :)
a myślałam, że fajnie tam się dzieje u ciebie...
UsuńWiesz, to się szybko skończy, ta zachłanność i wszelkie możliwości. Tak, szkoda dzieci, które muszą się z tym borykać.
Megi, tęskniłam i zaglądałam często. Napisałam Ci kiedyś, że Twój blog ratuje mnie przed obłędem. Po latach czytania tego, co piszesz i tego, co polecasz, ten wiszący nade mną obłęd zyskał właściwie proporcje. Jak pięknie demontujesz naiwną nadzieję! Jak wspaniały świat budujesz na skraju przepaści!
OdpowiedzUsuńDziękuję i proszę o jeszcze.
Anonim z Zarośli
PS. pozdrowienia dla wegAnki, nie znamy się, ale zawdzięczam jej... weganizm:-)
ojej.
UsuńRatuje przed obłędem :-) pamiętam i czasami myślałam, co porabiasz i co tam w Zaroślach :-)
dziękuję i VegAnka też :-) weganizm ratuje sumienie i klimat!
Zarośla...zarosły, bo zostałam ich głównym zarządcą. I nie jest to, niestety, ten pociągający zarost;-)
UsuńSumienie piszczy, że weganizm COŚ ratuje, więc się posłuchałam. Słuch mi się od tego jeszcze wyostrzył...
Pozory myla. Bylam tu codziennie, chyba ze na wyjezdzie. A przez ostatnie lata tylko tu i u krajowych sasiadow spedzamy czas. A kiedy jeszcze jezdzilismy do Europy to z powodu podwyzszenia temperatury i suchego zaru w tych ostatnich czasach z wlasnego wyboru wybieralismy kraje o klimacie umiarkowanym. Niektorzy ludzie juz tej zmiany, szczegolnie w lecie nie moga zniesc a co dopiero rosliny i zwierzeta. Nietoperze gina masowo w Australii wlasnie z tego powodu a u nas misie polarne (jako przyklady). Ja nie mam nadziei, choc nadal staram sie w swoim zakresie i w swoich mozliwosciach do tego nie dokladac. Nie raz nie ma wyjscia. Brak rozwinietej komunikacji miejskiej do miejsca pracy. Bedzie to wszystko wymiecione tak samo jak stalo sie to z dinozaurami i na nowo sie odrodzi i mam taka gleboka nadzieje, ze juz nigdy nas ludzi na tym nowym nie bedzie bo nie zaslugujemy, wbrew sloganowi, nie jestesmy warci. Ale powinnam przeciez miec jakas nadzieje bo jestes... Watka
OdpowiedzUsuńnie opuściłaś mnie, nie porzuciłaś :-)
UsuńMnie już jest ciężko przeżyć lato. Szkoda mi zwierząt, które ciągniemy za sobą.
:**
Przyznaję się bez bicia, że samolubnie i bez komentarzy chłonęłam magię płynącą z bloga. Oglądałam zdjęcia, czytałam, podziwiałam i inspirowałam się wzdychając głośno i po cichu... Teraz przyszła pora skreslić kilka słów tytułem pocieszenia i podtrzymania na duchu...Smutek, to dobry wynalazek. A najfajniejsze jest w nim to, że przemija i dzięki niemu mamy szansę spojrzeć na wszystko z innej perspektywy.
OdpowiedzUsuńP.s. dalej będę tu zaglądać, bo niby gdzie mam iść?
P.s. cudny żywopłot! Z czego łon, bo mi się zapomniała nazwa.
Pozdrawiam serdecznie, Agnieszka
dziękuję. Potrzebuję tego, okazało się. Wspólnota doświadczeń jest ważna, także smutku.
UsuńZ hibiskusaaaa!
Pozdrawiam :-D
Ja również regularnie zaglądam, nie zostawiając śladów. Ten blog bardzo poszerza mi horyzonty, edukuje, inspiruje, zmienia postrzeganie. Piszę to jedną ręką głaszcząc kota po brzuszku, zatem nie jest łatwo :)
OdpowiedzUsuńBardzo serdecznie pozdrawiam! I dziękuję!
dziękuję, doceniłam akrobatykę!
UsuńSzukałam informacji o dyni, a tu proszę... Zdjęcia z mojej mieściny :-)
OdpowiedzUsuńPs. Prowadzisz bardzo ciekawy blog.
Pozdrawiam słonecznie z Langenbielau!
dziękuję, Maggie F :-)
UsuńMieszkasz tam nadal?
Pozdrawiam!
Tak, od urodzenia :-)
UsuńPo raz pierwszy komentuję, ale nie po raz pierwszy czytam:) Twój blog i otoczenie wydaje mi się piękne. Chciałabym stworzyć w swoim zakątku takie nie do końca ujarzmione wyspy szczęścia z królami-kotami. Bardzo się cieszę, że pojawiły się nowe wpisy. Dziękuję:)
OdpowiedzUsuń