od początku

środa, 24 stycznia 2018

nasz Park!

Grabiszyński jest w niebezpieczeństwie.
Zagraża mu pielęgnacja i przyszła rewitalizacja.

Jak to? zapyta niejeden. Trzeba się z tego cieszyć, będzie ładnie i bezpiecznie.
Dlaczego my, ludzie z mojej bańki, zgodnie potępiamy obecne działania i projekt rewitalizacji, rozsyłamy petycję w sprawie natychmiastowego zaprzestania dewastacji Parku Grabiszyńskiego i petycję grupy #ratujmyGrabiszyński, spamując nią znajomych i nieznajomych?
Dlaczego powszechnie negujemy sens bieżących i przyszłych prac w Parku, często używając brzydkich słów?

Zacznijmy od historii i teraźniejszości Parku. Większość zadrzewionej powierzchni to były niemiecki cmentarz, na tym obszarze znajduje się też cmentarz żołnierzy włoskich z I Wojny Światowej oraz cmentarz dziecięcy z lat 30tych i 40tych XX wieku. O funeralnym rodowodzie świadczy kwaterowy układ, lipowe aleje, ostańcowe żywotniki i choiny, szpalery świerków i cyprysików. W centrum zadrzewienia znajduje się Pomnik Wspólnej Pamięci byłych mieszkańców cmentarza, których nagrobki w latach 70tych XX wieku z pomocą ładowarek znalazły się pod murem byłej nekropolii, w prywatnych ogrodach i miejskich brukach.
(więcej o Parku)
(zdjęcia dawnego i niedawnego Parku)
Historia żyje w zbiorowej pamięci, może z tego powodu park był użytkowany raczej ekstensywnie. Mało kto zbierał poziomki z okolic krematorium, choć owocowały jak nigdzie, nikt nie niszczył runa, w którym bluszcz i barwinek, narecznice i czosnek niedźwiedzi tworzyły kryjówki dla drobnych zwierząt i klimat Parku. Nikomu, ludziom ani ptakom, nie przeszkadzał splątany gąszcz dereni świdwa, czeremchy, leszczyn i trzmielin, porastających dawne cmentarne kwatery.
To był bardzo piękny park, sklepienie drzew jak katedra. Stawiałam go za wzór wobec masakry w Ogrodzie Krasińskich.
(linkowany tekst po latach nadaje się do przeczytania, z jedną uwagą: przez ostatnie kilka lat zmieniło się podejście do pielęgnacji wypróchniałych drzew. Teraz często zaleca się zaniechanie działań, nieoczyszczanie, nieodgrzybianie.)

Tak było do niedawna.
Najpierw podrożała praca i zabrakło pracowników, także w firmach obsługujących zieleń miejską. Krzewy już nie były przycinane jakotako (chociaż, jakby się dobrze zastanowić, to zgodnie ze sztuką cięte nigdy nie były, a naprawdę to w ogóle nie potrzebowały przycinania), tylko chlastane tępym narzędziem jak leci w środku zimy, w połowie wysokości. Wszystkie po równo- śnieguliczki, forsycje, pęcherznice i tawuły.
W 2015 i 2016 roku ekstremalna susza i upalne lato wykończyły sporo świerków i żywotników, nawet kornik nie zdążył się dołożyć.
Brzozy, powojenne siewki, właśnie dożyły swojego czasu.
Sprzęt do pielęgnacji zieleni stał się dostępny cenowo i firmy zieleniarskie się zaopatrzyły. Oraz nie zawahały się go użyć.
Gleba została ubita, uschły kolejne drzewa (bo korzenie potrzebują około metra głębokości natlenionej, niezagęszczonej gleby. 75% systemu korzeniowego znajduje się na głębokości do 30 cm. Nawet wałowanie ścieżek w pobliżu pnia może być niebezpieczne dla korzeni.), polany zamieniły się w kałuże, a szeroko rozjeżdżone alejki w błoto. Wycięto sporo podszytu (krzewów i siewek drzew), żeby łatwo się jeździło tym ciężkim sprzętem. A jeżdżono często, bo służy on również... do zbierania liści. W parku. I do koszenia wiele razy w sezonie. W parku.
Spadła wilgotność powietrza, rozpędzający się między pniami wiatr przewrócił kolejne drzewa. W prześwietlonych miejscach runo nie jest już takie piękne i bezobsługowe, bo powstały warunki dla mniej lubianych przez nas roślin spontanicznych- np. pokrzyw. Ubyło miejsc do gniazdowania i owoców krzewów, ubywa ptaków.
Wywieziona z Parku materia organiczna nie wraca do niego w postaci zrębków czy kompostu, co w oczywisty sposób zakłóca obieg materii w ekosystemie.
Więcej i ostrzej pisze na ten temat mieszkanka Grabiszynka, Maria Dziedziniewicz.
"To był piękny park- nie 100, lecz zaledwie 5- 7 lat temu. Zniszczyły go firmy zatrudnione przez miasto i to się nadal dzieje- park niszczeje w zastraszającym tempie pod nadzorem miasta."- konkluduje i ma dużo racji.

W zeszłym tygodniu w Parku wycięto kilkadziesiąt drzew, co zaalarmowało wrocławian, stało się początkiem protestu zorganizowanego przez Partię Zielonych i powodem powstania petycji.
Łącznie do wycinki Zarząd Zieleni Miejskiej, Miejska Konserwator Zabytków i Urząd Marszałkowski zakwalifikowały ponad 500 drzew. ponad 300 wg danych, którymi dysponuje Rada Osiedla Grabiszyn. Przepraszam za błąd.
W większości dużych i martwych.
Dużych i martwych.
"Protestujący apelowali o zachowanie naturalnego charakteru parku. Dzika część parku (na terenie dawnego cmentarza) stanowi dla mieszkańców najbardziej cenny przyrodniczo obszar. Nie znajdziemy takich na innych terenach zielonych w mieście. Zieloni zaapelowali też o natychmiastowe wstrzymanie wycinki do czasu wyjaśnienia sprawy. Mieszkańcy i mieszkanki poruszyli także kwestię wycinania krzewów, rozjeżdżania cennej warstwy podszytu przez ciężkie maszyny oraz braku szacunku dla rosnącej tam zieleni."- pisze Hipermiasto. Mimo apelu mieszkańców prace mają być kontynuowane nawet w sezonie lęgowym ptaków. Według portalu firma wykonująca prace nadal narusza ustalenia dokonane na spotkaniu, m. in. wciąż rozjeżdżając runo i polany.
Wobec takiej arogancji słowa "Wszyscy zaangażowani w sprawę mają jednak nadzieję na współpracę z miastem na miarę Zielonej Stolicy Europy- z szacunkiem do przyrody oraz zatroskanej o nią społeczności" brzmią wręcz ironicznie. Równie ironicznie, jak termin Zielona Stolica Europy w odniesieniu do miasta, którego wskaźnik "drzewiastości" wynosi 14% (Katowice 45%, Warszawa 23%).

Może opór wrocławian coś da na krótki czas, bo...
"Dla całego omawianego obszaru przewidziany jest masterplan, którego koncepcja jest jak na razie skrywana przez urzędników. Przedstawiono jedynie jej bardzo ogólny zarys, który już spotkał się z falą krytyki. Projekt masterplanu ma być dostępny na stronie internetowej od 1 lutego, a konsultacje będą trwać przez 4-5 miesięcy." (źródło Hipermiasto jw.)
"Narzuca się podejrzenie, że Zieleń Miejska pod pozorem usuwania zagrażających spacerowiczom drzew przygotowuje teren pod swój masterplan, którego trzykrotnie przesuwane konsultacje jeszcze się nie odbyły, a wstępna prezentacja w Internecie wywołała bardzo negatywne reakcje." (z petycji)

Pewnie co najmniej kilka razy przeklinałam na tym blogu kraj, w którym co rusz trzeba wykazywać się obywatelską czujnością, bo inaczej ktoś dla zysku spieprzy ci życie, a co najmniej przyrodę i krajobraz, i wlezie z butami w przestrzeń twojej wolności.
Już projekt oświetlenia, realizowany w ramach budżetu obywatelskiego, budził moje wątpliwości. Bo po cholerę tak wszystko oświetlać, i co na to sowy?
No a tu jeszcze to- klik, klik. Rewitalizacja, brzydkie wyrazy.
Jak wam się podoba?
I dlaczego nie?
Chętnie przeczytam komentarze na ten temat, wypowiem się w następnym wpisie (a narzekałam, że mało piszę w styczniu ;-)), a na razie- podpiszcie petycję. Oraz petycję, obie zostaną przedstawione Prezydentowi Miasta.
W zamian podzielę się zdjęciami z naszego kochanego Parku Grabiszyńskiego.
Listopad 2017, klon zwyczajny.
Klon polny.
Płat żółtlicy owłosionej.
Czosnaczek pospolity.
Bluszczyk kurdybanek.
Jasnota plamista.
Idąc cmentarną aleją...
 
Z cmentarza dziecięcego. 365.
Bukietowe lipy- pęczki odrostów korzeniowych.
Moja katedra.

Czy tu jest coś do poprawienia?
Nie sądzę.
Lato 2013 lub 2014.
 
Pozdrówka, Megi.

niedziela, 21 stycznia 2018

efemerydy

no nie jest to dobry klimat do pisania bloga, chyba nie. Rok temu w styczniu pięć postów (bo kiedy, jak nie w styczniu), teraz marnie marnie.
Bo ja coś robię źle. Powinnam traktować to pisanie jako poważną sprawę, nie rozrywkę w piąteczek po godzinach. Powinnam przestać łazić po fejsbukach i tych tam efemerydach, gdzie zdjęcie i tekst dziś jest, jutro go nie ma.

Ale co tam. Dziś o innych efemerydach, prawie kończąc temat trendów, bo już samą mnie on nudzi.
O efemerydach roślinnych, czyli roślinach sezonowych.
Niby można się bez nich obejść w ogrodach, a jednak...
no bo tak.
Po co w ogóle sadzimy w ogrodach wypełniacze, np. byliny? Kiedyś w ogóle nie były modne, a też i nie ogarniałam. Załatwiałam sprawy ogrodowe drzewami, krzewami i krzewiastą okrywówką.
Aż się okazało. Po pierwsze- że nie da się posadzić drzew i krzewów tak, żeby wyglądało to dobrze i po dwóch, i po dwunastu latach. Po drugie- że krzewy okrywowe w przydomowym ogrodzie w dużej liczbie wyglądają dziwnie, jak źle zaprojektowana zieleń miejska. Nie wspominając o tym, że trudno dobrać gatunki znoszące rosnące wraz z drzewami zacienienie. Po trzecie- że ogród, który dojrzewając powinien być coraz mniej obsługowy, staje się z roku na rok obsługowy coraz bardziej, czas wiosennego cięcia rozciąga się na tygodnie, a góry biomasy (trudnej w obróbce, bo wymagającej rozdrobnienia) rosną z każdym sezonem.
Może to i dobrze dla firmy pielęgnującej ogrody, ale jakoś... nie do końca.
W tym kontekście ogrody bylinowe nie są modą, fanaberią czy odkryciem. Są konsekwencją i koniecznością.
Od kiedy sobie to uświadomiłam- sadzę drzewa i krzewy docelowo (z tym, że mój horyzont czasowy to raczej 15, niż 150 lat), a przestrzenie między nimi wypełniam bylinami. Zakładam ewolucję tych rabat, ale z bylinami ewolucja nie jest taka straszna.
Zdarza się jednak i tak, że nawet byliny nie zapewniają jakotakiego wyglądu ogrodu przez kilka lat- bo na przykład wybraliśmy gatunki, które pięknie wyglądają jako rozrośnięte kępy i nie można ich posadzić za gęsto. Albo nie mieliśmy pieniędzy na docelowe obsadzenie. Albo, po prostu- możemy.
Możemy między trwałymi roślinami zasiać lub poflancować efemerydy.
Przyda się mała inspiracja.
Jak to zrobili Niemcy na BUGA 2015?
Przede wszystkim podeszli do sprawy poważnie, jak na każdej wystawie ogrodniczej. Niektorzy bardzo serio traktują rośliny sezonowe w zieleni miejskiej.
Konkurs na rabatkę, widok z mostu, work in progress.
A teraz łapcie fotki i cieszcie się nimi.
Park Optyczny w Rathenow, więcej o jego rewitalizacji w tym poście.
Zmiana już jesienna, więc dalie, kukurydza, kapusta, titonie i proso.
Poza tym szałwie muszkatołowe i błyszczące, wilce ziemniaczane, mietelniki, ostnice, tytoń, lobelie, surfinie i werbeny.
Takie zjawisko nazywamy mimetyzmem. 

 
Takie to jest. Gęste, bujne, kontrastowe, ujęte w geometryczne ramy rabat. Energetyczne, wesołe, przyciągające.
I tylko takie, bo ma się nijak do trendu "ogrody w dobie zmiany klimatu". Nawet sobie nie chcę wyobrażać śladu węglowego produkcji tych roślin przeznaczonych do wyrzucenia po sezonie.
A jednak... dobrze się ogląda. Na lotnisku w Stölln ścieżka- kładka przecina murawę kserotermiczną. W jednej chwili wszystko- rośliny, październik, zachód Słońca- zagrało w jednej tonacji.
Tej, której szukamy w ogrodach.

Taka instalacja. Kładki pozwalają oszczędzić cenną łąkę, rośliny- byliny i jednoroczne- rosną na "paletach" z płyty osb, żagle osłaniają miejsca wypoczynku. Otaczający krajobraz gra równorzędną rolę.
Murawa opisana :-) 
Rośliny są dekoracją, dopełnieniem, nie są bez znaczenia.
 
 Z bliska czar pryska:
ale to na sezon tylko.

W skali czasu, który jest i jest, jesteśmy efemerydami. My i nasza kultura.
Wiele razy słyszałam żale, jak to szkoda niemieckich kościołów, od wojennych bombardowań nieodbudowanych. Ostatnio też szaleją po sieci filmiki, na których te domniemane cuda architektury są burzone.
Cóż, sami je burzymy. Widać wolimy kopalnie, nowe domy i ulice. To nie laicyzacja, to konsumpcja. I to nieprawda, że nie stać nas na ochronę zabytków. To nie bieda, to priorytety.
Ale póki stoją te mury- mogą służyć chociażby czasowym wystawom ulotnego piękna.
Tworzą świetną przestrzeń wystawienniczą.
Tako dla roślin, jako i dla ludzi.
Pozdrówka, Megi.
Bez podtekstów i naciągania- to jest tekst tylko o tym, że rośliny sezonowe są fajne i warto brać je pod uwagę.