od początku

piątek, 29 stycznia 2016

miejskie enklawy

Pisałam już o ogrodzie w mieście i jego roli, tutaj:

"Miejski ogród powinien być oazą dla ludzi i uciśnionej przyrody, kilku spontanicznych roślin, starych drzew, ptaków, jeży i owadów.
Mogą ukryć się w gąszczu, kompoście i dziupli, jeść jabłka i bujać w gałęziach.
Jeden ogród to nic, kilka, kilkadziesiąt tworzy system, korytarz ekologiczny, enklawę natury.
Każdy miejski ogród, który wyłamuje się z iglakowo- żwirowego kanonu z siatką przeciw kretom i włókniną na rabatach- ma znaczenie."
(autocytat to onanizm, tak. Co ja pocznę, że tak ciągle o tym samym, i te ogródki takie podobne...)

W zeszłym sezonie każdy mieszczuch z ogrodem wygrywał- kilka stopni upału mniej, kilka metrów kwadratowych cienia więcej robiło ogromną różnicę.
Ogrody- zwłaszcza te, w których funkcjonuje nawodnienie (co do którego mam, swoją drogą, stosunek ambiwalentny)- rosły bujnie jak w tropikach, rośliny wykorzystywały na maksa swoje wrodzone możliwości.
Spontaniczny sit skupiony. Bardzo lubię.
Nigdy nie miałam wątpliwości, że stare drzewa (tu owocowe) są ważne i potrzebne, a przy tym ustawiają klimat (dosłownie i w przenośni) ogrodu. W bluszczu mieszkają kosy, w dziuplach sikorki.
Hortensje, tawuły i bluszcz= zero plewienia. Za to sporo cięcia ;-)
Ale cięcie to tylko dwa razy w sezonie.
Szczelna okrywówka: pragnia kuklikowata, runianka japońska, mikrobiota syberyjska, kiścień wawrzynowaty...
... i laurowiśnie. Sytuacja przed cięciem, ostrym cięciem. Nie wiem, dlaczego to rośnie AŻ TAK, bez nawożenia, emów, oprysków i innych "niezbędnych" zabiegów. Nic nigdy nie choruje, laurowiśnie nie mają dziurkowatych liści, opuchlaki nie żrą różaneczników, kiścień nigdzie nie rośnie tak dobrze (na ciężkiej, żyznej glebie). Nie powiedziałabym, że w mieście NIE MA tych patogenów, ani że warunki są tu bardzo sprzyjające (ogród leży przy szerokiej, dość ruchliwej ulicy). Znaczenie może mieć bliskość rzeki i fakt, że ogrody sąsiadów są podobne- wieloletnie, ze starymi drzewami.
No to tniemy :-)
Laurowiśnię tniemy zawsze sekatorem ręcznym nad rozgałęzianiami, żeby nie było widać miejsc cięcia i żeby nie uszkadzać liści. Chyba że tniemy ją w Bretanii, wtedy chlastamy piłą mechaniczną.
Ogród Basika też jest miejską oazą.
 "Zrobiony" w 2014, zawiera coś starego (drzewa i krzewy), nowego (krzewy okrywowe, byliny) i pożyczonego (widoki na bujna zieleń dawnego miasta- ogrodu).
"Płotek" z turzycy Graya (przeplecionej przesadzonymi omiegami kaukaskimi i liliowcami) okazał się dobrym pomysłem- zimozielona turzyca wyznacza strukturę ogrodu nawet zimą. Dla liliowców jest trochę zbyt cieniście, ale co zrobisz. One były i drzewa były.
 Gdy minęła pora kwitnienia różaneczników, zrobiło się jeszcze gęściej i bardziej zielono.
Ujawniło się też kilka problemów: ślimaki zjadły za młodu większość szałwii omszonej i ostróżek (skutecznie), róże okrywowe przegrały wyścig do światła z rosplenicą, przepadła gdzieś większość mikołajków.
Trawniki miały ciężko.
Zawilce japońskie godnie zastąpiły róże jako towarzystwo dla rosplenic.
Obiedka szerokolistna. Piękność.
No to tniemy.
Albo nie.
Kolejny miejski ogród na zastanej bazie jest bardzo świeży, powstał jesienią 2014.
Żurawki i turzyca Morrowa to kanon sztywniaków do przedogródka.
Hortensje- były, zostały dopełnione o kilka odmian.
Na działce zastaliśmy trochę moich nieulubionych roślin- żywotniki wschodnie, jałowce, tawuły japońskie, klon palmowy, żywopłot z ligustra. Dowodem na to, że należy porzucić uprzedzenia, jest to, jak pięknie wpisały się w całość. Bez przesadzania, dopasowane tylko cięciem i dodatkiem bylin.
Żywopłot przerośnięty, zdjęcia z tostera, poprawię się następnym razem.
Klon palmowy kochałabym za urodę, nie lubię jego fanaberii- a to gleba nie taka, a to za gorąco, za sucho... ale póki żyje, to jest. Migdałek po cięciu odnawiającym ogarnął się na tyle, że odpuścił sobie na sezon wszelkie histerie z zamieraniem pędów. Swoją drogą susza też pomogła.
Będzie lepiej... jeszcze rok i będzie.
Pokazywałam już takie płytki, podobają mnie się.
Kolejny #produkt2014 to ogród, który też nie ma dobrych zdjęć, bo zawsze byłam niewczas.
Za późno na kwitnienie szałwii omszonej i jej wyraźny kontrast z limonkową zielenią seslerii jesiennej.
Tak, inspirowałam się :-)
Możecie za to podziwiać kontrast chwastowatych nasadzeń z formalnym, pompatycznym charakterem przedogródka. Byłoby MNIEJ chwastowato, gdyby szałwię ściąć wczas, ale nie było komu, o czym za chwilę.
Zamiatanie wanted.
 Za wcześnie na dopełnienie seslerii kwitnieniem rozchodnika okazałego.
To drugi ogród tej samej rodziny. Pierwszy urządzaliśmy w szczerym polu na skraju podwrocławskiego miasteczka dla młodej pary z dzieckiem. Miał być możliwie małoobsługowy (stąd dużo krzewów okrywowych, niewiele bylin i krzewinek- ach, jak trudno było utrzymać barwinek na wietrznej patelni! ach, jak lawenda nie kochała tamtejszych zim i ciężkiej gleby!), bez roślin owocujących, wabiących pszczoły, kolczastych i kłujących. Wymalowałam go gałązkami wierzb i dereni, płaszczyznami jałowców i kosodrzewin (hm, wtedy tak), kalinami i tawułami. Miał swój urok.
Drugi ogród jest dużo mniejszy, rośnie w nim stary cis (!!!), magnolia i kilkudziesięcioletnie żywotniki i cyprysiki. Leży w mieście i jest miejscem zabaw i odpoczynku (a także, niestety, koszenia trawy, przycinania szałwii i zamiatania) rodziny z piątką dzieci. Miał być zupełnie inny- pełen kwiatów, nawet sztamowych róż, kolorów, ziół, poziomek. Jest w nim trampolina, zjeżdżalnia, huśtawka i piaskownica... tyle zajęć, że szkoda czasu na tę szałwię i chuchanie na trawnik.
I jest- staro- młody, kolorowy. Znalazły się w nim ulubione drzewa z pierwszego ogrodu- wiśnia przedziwna 'Umbraculifera', brzoza brodawkowana 'Youngii', wiąż górski 'Camperdownii', jarzębiny i świerki serbskie.
Jest fest kolorowo ;-) i jakaś spontaniczna olcha zdążyła wyrosnąć...
Sama nie wierzę, że takie hortensje wyrosły przez rok z sadzonek w doniczkach 2 l.
Wspólnym cechami pokazanych tu miejskich ogrodów jest to, że leżą w pięknych dzielnicach (mamy takich kilka, z każdej strony miasta), powstały, jak to mówią, "z poszanowniem" istniejącej materii i tradycji (tzn. z roślin zostało, co tylko dało się zostawić, a nawierzchnie itp. są takie, jak zrobiliby germańscy przodkowie- granitowe i solidne), no i jeszcze, cóż powiedzieć, są takie moje pod względem doboru roślin. To znaczy- są w tym zakresie bardzo podobne. To już się robi nudne, trochę mam dość przedstawiania ogródków :-) trzeba jakiś kotełkowy apdejt zrobić.

Poza tym wiosna przyszła nagle. 12 stopni, słońce i lekki deszczyk, zakwitające ranniki i zawodzące grzywacze. Za szybko, ktoś za bardzo wysłuchał tych modłów i zaklinania, żeby już, żeby szybciej...
tymczasem, jak to mówią, nie trzeba przyspieszać czasu, on i tak minie. Nie zdążyłam odpocząć, pomyśleć, popracować i przepracować tego, co i tak muszę, a tu już trzeba odwiedzać ogrody... a z drugiej strony, jakie to przyjemne :-)
Marta pisze o sprawdzonych roślinach na mokrą glinę, a w środku, w przydługim nagraniu opowiada o zieleninie i projektowaniu. Chociaż, o czym nie wiedziałam, nie jest "profesjonalną projektantką". Jak widać- nie w tym rzecz. Zupełnie nie w tym.
Trochę więcej czasu jednak miałam... poczytałam, pouczestniczyłam, polubiłam trochę blogów, inne odlubiłam. Tabazella pisze: "...blogi ogrodowe czytuje ale jakoś tak się dziwnie składa że te najczęściej przez nią czytane są bezreklamowe. Taki trend Tabazella u siebie zaobserwowała, a jak zaobserwowała u siebie to "inne ludzie" też tak mogą mieć. Komercha na początek ogrodowania a im dalej w las (w uprawy) tym częściej poszukujemy czegoś, nazwijmy to,  bardziej prawdziwego. Blog dla zaawansowanych, elitarne towarzystwo, dobrani znajomi niespecjalnie interesujący się ogrodnictwem ale wpadający z towarzyską wizytą - toż to salon."
I tego się trzymajmy, nie będziemy wycierać byle kątów, skoro na salonach jest tak miło.

Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, co mają w głowach blogerzy ogrodniczy pragnący zarabiać na blogu. 
Co ma na myśli człowiek, który twierdzi, że nie poleca niczego, czego sam nie używa/nie sprawdził, a w kolejnym poście reklamuje- nie da się tego nazwać inaczej, bo korzysta wyłącznie z materiałów promocyjnych firmy- produkt, którego, wiem to, nigdy nie stosował? Prawdopodobnie bezpłatnie, bo i do mnie dotarł mail od tej firmy z pytaniem "co możecie nam zaoferować?" (nie odwrotnie).
Co ja mogę odpowiedzieć na zapytanie od "raczkującego portalu", który "póki co" może zaproponować "nieodpłatną współpracę na zasadach dodatkowej (...) reklamy"? A może by tak odwrotnie?

Ale to nieważne.
Wciąż spamuję w sprawie Puszczy, polecam słuchać naukowców, podpisać, jeżeli jakimś cudem jeszcze niepodpisane. Bo to jest wojna w słusznej sprawie. Abstrahując od tego, że stała się dyskusją polityczną, a nie powinna.
Cytując mojego przyjaciela, naukowca zaangażowanego w sprawę Puszczy: "(...) na razie ministerstwo nie daje mi żadnych szans, aby mu zaufać. Żadnych. Tym bardziej w sprawie Puszczy Białowieskiej. Te kilka poniższych wypowiedzi min. Szyszki świadczy o tym, że idea "las bez leśników zginie" oraz że "las- w tym Puszcza- musi służyć człowiekowi", czyli po prostu idea Puszczy jako lasu gospodarczego dominuje całkowicie. Las w tych wypowiedziach to przede wszystkim drewno jako surowiec. Jestem rozczarowany. A te wypowiedzi to np. tutaj, tutaj [to było DAWNO. Można było PRZEWIDZIEĆ, do czego doprowadzi głosowanie na oszołomów lub niełażenie na wybory- p. m.] i tutaj."
Jeszcze link ode mnie. I jeszcze jeden, do Tupajki.

Poza tym jak zwykle mnie nosi, jakieś myśli o społecznym ogrodzie wrocławskim się lungną. Zobaczymy. To też miejska enklawa.
Pozdrówka, Megi.
I zapraszam na salony. Chętnie opowiem o Puszczy i korniku, jakby ktoś coś, bo widzę, jak trudno- także w tym przypadku- odpuścić kontrolę, jak bardzo jesteśmy przywiązani do pojęcia "porządku w naturze", jak wciąż uważamy, że mamy prawo czynić Ziemię sobie poddaną, a jednocześnie- że Ona sobie bez nas nie poradzi. A to nieprawda. To my się wyeliminujemy, zdobywając nagrodę Darwina.
To tyle o ogródkach :-)