od początku

piątek, 31 maja 2013

poprawiona rzeczywistość

To są takie fajne, miłe, łaskoczące słowa- "ale piękne zdjęcia".
A ja się nie odzywam, chociaż mi miło, bo zdjęcia jak zdjęcia.
Piękne zdjęcia to robi Ostrygojad i kilka innych osób. A może: wielu innych posiadaczy sprzętu, ale Ostrygojad ma coś oprócz sprzętu.
Moje zdjęcia to są fotki, będące zapisem rzeczywistości, wspomnień, nie przywiązuję do nich wagi, prawie mi nie jest przykro, jak gdzieś giną, a giną, bo robię ich mnóstwo, jak Ania M. skradam się i czołgam z BMI wszem i wobec, jadę gdzieś niby do pracy, a tak naprawdę to, że ZROBIĘ TAM ZDJĘCIA, makes my day. Dzielę się, zawieszam, nie taguję, nie mam pretensji o pobieranie, bierzcie i się częstujcie, jako i ja to robię.
Nie chciałabym jednego: żeby leżały przemoczone w błocie, jak te w Świdnicy czasami.
No i nie poleżą.
Są zapisem rzeczywistości.
Mojej.
Wiele razy słyszałam, że jakieś sielankowe to moje miasto, mój świat. Że manipuluję i przekłamuję. Tak zaczepnie oczywiście, nie hejtersko, słyszałam.
Przykład.
Moja Rzeczywistość.
Pięknie, c'nie?
Spokój wody, światła i zieleni.
I Rzeczywistość.
 Ogrodzona i zaśmiecona.
 Z budynkiem biurowca w tle.
 A ogrodzenie takie, że żadna ropucha ni jeż nie ma szans.
 Człowiek też się nie przeciśnie bez spowiedzi w konfesjonale po prawej.
 Bo jest co chronić, w końcu- Racławicka Center;-p
W dodatku przy ruchliwej ulicy, oddzielony od niej wygryzionym żywopłotem z tawuły ciętym tak, żeby nigdy nie kwitła;-/
widok w "moją" stronę
i w przeciwną, oczywiście SkyFiut się załapał
Racławicka Cęter od zaplecza;-p
postemp jest
No nie ma o czym mówić, nie ma jak porównywać.
Wolę moją rzeczywistość i tego się będę trzymać.
***
Pogłębiając temat poprawiania rzeczywistości na rzeczonym przykładzie.
Lata temu, tak dawno, że mapy Wrocławia tego nie pokazują (bo Krietern to nie był wtedy żaden Wrocław), rzeczka Olszówka Krzycka meandrowała po pradolinie Ślęzy, tworząc lokalne zabagnienia i produkując pokłady czarnej ziemi pobagiennej.
W pobliżu poprowadzono linę kolejową, a z nadmiaru ziemi używanej do budowy nasypu wygospodarowano górkę i ją uroczo zalesiono daglezjami, czarnymi sosnami i antypką. Za Wiki:
"Mała Sobótka (Kinderzobten) - sztuczne utworzone wzniesienie na osiedlu Grabiszynek (...) o wysokości bezwzględnej 136 m n.p.m Przez mieszkańców miasta zwana jest także często Górką Skarbowców ze względu na przebiegającą obok ulicę o tej nazwie.
Mała Sobótka powstała pod koniec XIX wieku (...) Inicjatorem utworzenia sztucznego wzgórza było Breslauer Verschönerungsverein - Wrocławskie Towarzystwo Upiększania. Od początku istnienia pełni funkcje rekreacyjne, latem jest miejscem zabaw i spacerów, zimą jako górka saneczkowa, dawniej także stok narciarski. Początkowo Mała Sobótka była punktem widokowym, gdzie można było oglądać pełną panoramę Sudetów. Jednak w wyniku zabudowy pobliskich osiedli oraz przysłonięcia widoku przez rosnące drzewa górka straciła swoje walory widokowe. Na szczycie wzgórza stał drewniany pawilon, który, zniszczony w latach późniejszych, nie został nigdy odbudowany.(...)
Założenia parkowe obszaru "Górka Skarbowców" (...) zostały uznane jako wymagające ochrony i wpisane do rejestru zabytków (...)"

Na mapie z 1936 roku wygląda to tak:
Zielona pineska to KinderZobten.
Skoro było już tak pięknie, to wzdłuż potoku Grabiszynka założono łąkę do gier i zabaw, w pobliżu zaplanowano (bardzo mądrze urbanistycznie i logicznie pod względem stosunków wodnych) osiedle mieszkaniowe (żółta pineska), Małą Sobótkę połączono zadrzewieniem dębowo- grabowym ze stawem, powstałym w bagnach nad Olszówką (niebieska pineska, tu jeszcze jako zabagnienie, ale obniżenie dna spowodowało jego osuszenie), a całe założenie wpisało się w ciąg korytarza ekologicznego i  przewietrzającego miasto, biegnącego wzdłuż torów kolejowych.
W roku 1937
widoczny jest już narys osiedla Grabiszynek (żp) i gospodarstwo rolne nad przyszłym stawem (czerwona pineska).
Osiedle powstało w dużej mierze podczas wojny i wciąż się zastanawiam, co myśleli mieszkańcy domu z datą 1944 nad wejściem, opuszczając Breslau kilka miesięcy później.
Że to na chwilę? Że wtopili czas i pieniądze, taki pech z tą budową? Nic nie myśleli, tylko rozpaczali?
A co ja bym myślała?
Podczas wojny powstało też dużo gruzu, który składowano na tym białym polu między niedokończonym osiedlem, czerwoną pineską a zielonością łąk nad Ślęzą (zielonością na mapie powyżej, a granicą dzielnic na poniższej).
Przez lata to były moje ukochane Wysypiska, afrykański krajobraz porośnięty karłowatymi robiniami, białodrzewem i głuchym owsem, teren górzysty i niebezpieczny, szpikowany fragmentami porcelany i łuskami pocisków.
Rok 1967 powinnam już pamiętać. Chociaż wciąż nie ma tu mojego domu:-)
Na pewno pamiętam lata 70te. Staw zimą, łyżwy, wyciąganie z lodu trzcinowych rurek, samochody (no, może jeden samochód) trenujące poślizg na środku tafli. Wiosną, kiedy czarnobiałe krowy z gospodarstwa pod czp po raz pierwszy pławiły się w nim na tle zachodu słońca, pod czarnymi smukłymi topolami, a nad trawiastą plażą pochylały się pachnące antypki. Latem, kiedy pławiliśmy się pospołu z krowami, psami i kierowcami nadal nielicznych samochodów, noszącymi w wiaderkach wodę do robienia piany jak w myjni. Prawdę mówiąc wymienialiśmy także nadmiar domowych gupików i mieczyków na kijanki.
Sielanka trwała do lat 80tych, kiedy to:
- cały teren miasto przekazało wojsku,
- zbudowano płot, a ropuchy każdej wiosny bezradnie wspinały się na podmurówkę i odpadały od niej, aż wymarły lub zrezygnowały. Zresztą coraz gorzej radziły sobie na ruchliwej już drodze.
- w miejscu czp powstał hotel wojskowy,
- wyrównano wysypiska i zbudowano na nich stadion WKS Śląsk, którego  nigdy nie ukończono, a na jedynych zawodach, które się tam odbyły, zginął sędzia uderzony dyskiem (a może to miejska legenda),
- teren stal się niedostępny i strzeżony, a jedyny pożytek, jaki z niego miałam, to nocne bieganie na pustym stadionie, zdobytym ślizgiem pod płotem.
I tak było do niedawna, kiedy to wojsko pozbyło się kłopotu, sprzedając teren deweloperowi, który postawił biurowiec (obok czp) i buduje łosiedle.
Łopiewane przez żałosne miejskie portale jako cośtamcośtam nad wodą, w przyrodzie, w parku, wśród natury, oczywiście strzeżone getto, którego mieszkańcy będą tradycyjnie parkować swoje samochody i wysrywać psy nie u siebie, tylko u sąsiadów, a spragnieni spacerów nad wodą sąsiedzi będą mogli się poślinić pod ogrodzeniem, bo przecież nie przejdą procedury spowiedzi w ochroniarskim konfesjonale.
I wiecie, co w tym wszystkim jest SŁABE, na czym polega grzybnia i mrok?
Że wojsko DOSTAŁO, a potem SPRZEDAŁO NASZĄ przestrzeń publiczną.
Po prostu została zdobyta i zagrabiona z błogosławieństwem demokratycznie wybranej władzy.
Unbelievable.
to znaczy, może unbelievable gdzie indziej, u nas norma.
***
Kolejny aspekt poprawiania rzeczywistości możemy omówić na przykładzie osiedla pod żółtą pineską.
Od zawsze moje ulubione, z domkami- demokratkami za niskimi płotkami, z ogrodami schodzącymi tarasowo w kierunku parku nad Grabiszynką. Bym tam mogła mieszkać. Dużo "przedwojennego" klimatu się zachowało.
Ale coraz więcej kontrastów, takiego rodzaju:
Te dwa domy naprawdę ze sobą sąsiadują;-p
 Tego ja nie pojmuję za ch...olerę- jakim trzeba być tępym i zadufanym w sobie kutafonem (inwestorem, architektem), żeby tak "poprawiać" to, co dobre? helou, mamy XXI wiek, tak?
Postemp, panie.
Niżej bliźniak z lat 30tych "poprawiony" nieco wcześniej i taniej. Połać dach, okna, styropian, kolor elewacji, wszystko łał.
tadam.
To ważny dla mnie post o moim świecie.
Zdjęcia zrobiłam w czasie jednego spaceru do les clients (no dobra, prawie, dzisiaj się przyznam, wyjątkowo- wieczorne azalie są o kilka dni bardziej rozkwitnięte niż te w słońcu), bo postanowiłam wreszcie  TO napisać, ale takich przykładów na wszystko mogłabym sfocić w najbliższej okolicy dziesiątki.
Niestety.
Pewnie bym zresztą nie napisała, gdyby nie epickie opady deszczu.
Gdyby nie to, to całe miasto kąpałoby się w zapachu robinii i topolowych puszkach, a ja byłabym gdzie indziej lub robiłabym co innego.
Pozdrówka, Megi.
PS.- mapy stąd, oczywiście je poprawiłam;-DDD
PS.- oczywiście wszystko jest względne i SUBIEKTYWNE, w końcu to Moja Rzeczywistość, komuś może się jej poprawianie podobać, hu nołs.

środa, 29 maja 2013

pożegnanie z jeżem oraz inne zwierze

poźno bo późno, ale nastąpiło.
Kiedy? kiedy kwitły... różaneczniki 'Cunningham's White', o.
klą mnie się wysiał. zostawić?
jeżu ma charakterystyczną grzywkę iglastą
 Odchodzi w gąszcz.
 Koty zachwycone. Poszedł, wreszcie.
 Jeż się obślinia (self anointing).
 Obczaja. Wspina się.
oddala się chodem pingwinim^^
 I eksploruje kompost. mniam mniam.
Do widzenia, jeżu.
 chlip.
 Każdemu polecam dojeżenie jesienią, kiedy kolczaki, dla których hibernacja byłaby z różnych przyczyn niebezpieczna lub niemożliwa, potrzebują zimowej przechowalni.
Niekłopotliwe (karmienie i sprzątanie raz dziennie), pożyteczne (mnóstwo jeży szuka wtedy domów), przyjemne i edukacyjne.
Jeż urósł do 950 g i poszedł w świat. Jeżyna, ważąca tylko 550 g, wróciła de Ekostraży na odrobaczenie i obserwację.
jeszcze razem, w kartonie:-)
***
Tyle u jeżyn, a u innych zwierzyn?
Puszek bardziej cierpi z powodu pogody, upał- dusi się, deszcz- ma katar. No cóż.
Jest kotem niesamowitego, pogodnego charakteru, czy wszystkie rude tak mają?
Inki- Ineski byście nie poznali.
Nie tylko dlatego, że po wyleczeniu grzybicy całkiem się wybieliła.
Ale najpierw przesiadła się z pudła do kuwety (nie ma to jak sen w zrębkach).
Za chwilę była już na fotelu.
niezupełnie wybielona;-p
 A za kolejną...
 ... czytasz, pańciu?
 Już nie czytasz.
 Kota głaskaj.
 no głaskaj, no.
znowu czytasz? nie czytaj. kota głaskaj, no.
Bo się sfochuję i będziesz sobie sama siedzieć.
 Miłość F i N kwitnie.
Ale najciekawiej jest w ogrodzie.
takie poidełko wykminiłam
 Foss jest kotkiem przepięknym.
 Ulubionym TP.
 A Ulung... cóż, Ulung.
Jęsa się, jak to nazywamy.
 Potyka się, nie trafia, przewraca. Te zaburzenia niepokoją nas, ale wydaje się, że to wrodzona wada i nie będą się pogłębiać (w każdym razie wet tak rzecze). Czasem bywa gorzej, może zależy to od pogody, a ja widzę wtedy, jak mały staje się smutny. A mówi się, że zwierzaki nie dostrzegają swojej
niepełnosprawności.
Chyba jednak widzą różnicę.
 W ogrodzie... czasem patrzą na nas dzikie oczy.

I to jest dobre.
Pozdrówka, Megi.