od początku

sobota, 20 czerwca 2015

dwie wiosny

Szwecja w pierwszej dekadzie czerwca to marzenie, kalka wszystkich tęsknot i wyobrażeń o wiośnie snutych w długie jesienne wieczory (tak, to już za pół roku), powrót do Bullerbyn.
Po tygodniu nieco ochłonęłam z tego oszołomionego szczęścia, że tak, udało mi się w tym roku przeżyć wiosnę jak należy i jeszcze raz.
Ale zdjęcia wciąż obrabiam z przyjemnością, każde otwiera widok na przestrzeń i w światło.
 Wszystko kwitnie naraz. Wiosna w południowej Szwecji była w tym roku zimna i wilgotna (i tak pozostało), w lasach wciąż kwitły zawilce i pierwiosnki, w miastach kasztanowce i jarząby szwedzkie (ach, jakie to piękne drzewa!), w ogrodach lilaki i róże, na łąkach dopiero co przekwitły mniszki, a już w kwiat strzelały selerowate. No i storczyki, te wiosenne razem z letnimi. Nic nie wiem o fenologii, która jest tajemnicą, niekoniecznie funkcją czasu i temperatur.
(bodziszek leśny)
(wieczornik damski)
(lasu okrajek pełen niezapominajek)
(i orlików, aklei)
(a pobocza- porośnięte trybulą leśną)
(chyba.)
Leśne i rzadkie rośliny kipią na pobocza wiejskich dróg, nie ma tego na cywilizowanym od wieków Dolnym. Odwrotnie też- ogródkowe tłumnie opuszczają ogrody.
(czerniec gronkowy)
(lilia złotogłów)
(barwinkowa skarpa)
(przy naszej wilgotności powietrza nie ma na taką szans)
Względna bezlistność późnych jesionów, dębów i olch malowała moje ulubione światłocienie.
(jeden z najstarszych szwedzkich dębów, tych, co to mogą mieć i 1500 lat)
 Wartością dodaną jest zjawiskowy krajobraz kulturowy, te domki i murki z reklam i albumów, one tak sobie stoją i ktoś w nich mieszka. Wydawałoby się, że są tylko po to, żeby zdjęcia były lepsze- bo ze sztafażem- i żeby człowieki z miast i korpo mieli o czym marzyć.
(truskawki na klombie to bardzo częsty motyw w przedogródku)
(to wielkie drzewo to TOPOLA, nikt nie usunął tego chwasta od jakichś 200 lat, opieszałość i zaniedbanie)
 Gdzie człowieki, tam zwierze, niektóre mimo człowieków.
(padalec, jeden z nielicznych przedstawicieli herpetofauny)
(bażant nie tyle łowny, co polujący)
Trzecie królestwo też było reprezentowane. Jasne, że czwarte i piąte także...
Na łąkach spędziłam tyle czasu, że, jak twierdzi TP, wystarczy mi do następnego sezonu.
(głogi stały w piękności)
(dołem zaś głównie dzikie kminki)
(a to jest TRAWNIK)
Tak było w pierwszej dekadzie czerwca, w oczekiwaniu na midsommar, początek i środek lata. Chyba teraz dopiero zrozumiałam tę radość oczekiwania, nadchodzącą nirwanę niekończących się dni, stan przed całymi dwoma miesiącami sezonu.
Spokojne jezioro koresponduje z tą chwilą zatrzymania i przyczajenia.
(plaża jeszcze pusta...)
Po powrocie zdążyliśmy odhaczyć pierwsze ciepłe wieczory, śpiew kosa przez całe jasne noce, namacalność nagrzanego powietrza pachnącego kolejno czarnym bzem, styrakiem, robinią, jaśminowcem i lipą, truskawki z bezami, szczaw i szparagi, znikanie kotów śpiących przez całe dnie na podlanej ziemi, omdlały gąszcz ziół na tarasie, świetliki, zamilknięcie słowików, kolejne mazurki, myszki i ryjówki odbierane ciąteczkom i odchowywane w łazience.
W dwóch słowach-
wchodzimy w lato. Glad midsommar!
 Pozdrówka, Megi.
PS. Post może od czapy, bo w konwencji "gdzie byłam i co robiłam", której nie lubię i która mnie samą nudzi.
Ale byłam przede wszystkim- w czasie. W cudownym czasie. W podróży w czasie.
I w tej podróży pozostaję, upychając pracę między wyjazdy, a zdjęć już "nie muszę" robić, bo, jak twierdzi TP, mam ich na dziesięć blogów i nigdy nie wykorzystam. Nieco mi przykro, że nie komentuję, nie uczestniczę itp. Ale żyję. Dokładnie to.