od początku

sobota, 8 listopada 2014

Opowiem wam o Puszku.

Żeby Puszka pożegnać i zapisać w dobrej pamięci.
Przyszedł do nas jako podrośnięty kociak jesienią, sześć lat temu. Z domu, gdzie nieodpowiedzialnie rozmnażano koty, co miało wpływ na zdrowie Puszka, niestety.
Dla mnie miał być kocim synkiem, lekiem na antycypowany syndrom pustego gniazda (bo ludzki Synek właśnie się wyprowadził), dla VegAnki- utraconym prezentem maturalnym (malutki, karmiony butelką Maturek, który przytrafił się właśnie w czas matury, umarł na FIP- oczywiście to nie jest tak, że dajemy sobie zwierzakowe prezenty, po prostu tak się czasowo zbiegło i przytrafiło).
Był po prostu Puszkinem.
Jedynym w swoim rodzaju.
Przerażonym i histeryzującym, schowanym pod szafą w nowym domku.
Uważnie obserwującym ludzi i robiącym wszystko to, co oni, wkrótce potem. Puszek kopał łapkami w ogródku jak jego człowieki, jadł szpinak i siadał na stole, blacie, umywalce, żeby móc patrzeć im w oczy i rozmawiać z nimi.
Kotem niewidzialnym dla większości gości.

Kiedy miał mniej więcej rok, ujawniła się jego choroba- alergia oddechowa nasilająca się latem do duszności i brak odporności, objawiający się łapaniem wszelkich infekcji. 
Miesiąc bez weta to był sukces. Od tej pory wiedzieliśmy, że Puszek nie dożyje starości, ciągłe kuracje sterydami, antybiotykami i lekami poprawiającymi odporność nie pozostaną bez konsekwencji.
I w pewnym sensie tak się stało.
Obawiam się, że jego problemy zdrowotne były uwarunkowane genetycznie, przez złą kombinację recesywnych genów w tej nieodpowiedzialnej rozmnażalni.
Jeszcze jeden argument za sterylizacją. 
Puszek bawi się jak mały kociołek
ale po zabawie musi odpoczywać.
Nauczył się oddychać przez rurkę z języka.
Trochę potrwało, zanim udało się na tyle ustabilizować zdrowie Puszka, żeby mógł zostać wykastrowany (tzn. żeby można mu było bezpiecznie podać narkozę). W tym czasie był prawdziwym hardkorem, znikał na kilka dni, przychodził z poranionymi łapkami, oczywiście zasmarkany, zaczynał leczenie od nowa i naprawdę przysparzał mi więcej emocji, niż Synek w nastoletnim wieku.
Nosił wtedy obrożę z adresatką, ale dostał z kolei alergii skórnej i wyłysiał na szyi;-)
A później stał się słodkim, cudownym, pogodnym mimo dolegliwości kocurem o prawdziwie rudym charakterze.
Wracałam do domu, a on patrzył na mnie spod któregoś samochodu. Wyciągał się na asfalcie.
 Zanim doszliśmy do drzwi, dawał radę zrobić kilka ósemek wokół, ugryźć w łydkę, podłożyć się pod nogi i zabić człowieka.
 Moheria była jego. Zawsze gdzieś wśród liści, pod bluszczem, na kompoście, pryzmie zrębek, w paprociach, patrolujący, ogarniający, z czujnym ogonem opuszczonym do połowy.
Uwielbiał gościć nas u siebie:-)
Ogon^^
Bawił się tam jak kociak.
Wychował Kminka, Fosska i Kropka.
Gdy któryś z młodych padawanów robił coś ryzykownego, oddalał się bez pozwolenia lub przechodził przez płot, Puszek szukał nas z głośnym miałłł??? mamaaa!!! pacz!!!!!, żebyśmy naprawili to, czego on nie umiał.
Był bardzo mądry.
Jeżeli byliśmy w ogrodzie w crocsach, to ok. Butki oznaczały, że idziemy do wujka Tarko lub cioci Magdy;-)
Kiedy źle się czuł, regularnie wracał do domu o 19.05, pięć minut po zamknięciu gabinetu weta.
A jak już wracał, to był Kotem Pudlastym
 Naruoterowym
a najczęściej Ogólnie Śpiącym.
Śpiącym Wszelako i Wszem Wobec oraz Wszędzie.
 I zawsze, zawsze najukochańszym oraz Tym, Któremu Wybaczano.
 Coś do wybaczenia by się znalazło- ta porcelanowa duńska mewa...
... i to zachowanie tygrysa, obsikiwanie mebli, gryzienie nas i kotów, kiedy zwierza nie wypuszczano na dwór na życzenie...
... ale kiedy wracał, śmierdzący mokrym futrem, zasmarkany, ładujący się pod kołdrę i kłujący błotnistymi łapkami...
... to, Puszku, to nas stapiało.
I wieczory spędzaliśmy tak.
 Więc tak, Puszku, śpiący w Moherii pod rododendronem,
czytałam dzisiaj, że nie jest nam źle, kiedy nas nie ma, bo się jeszcze nie urodziliśmy. I tak samo nie jest nam źle po śmierci, kiedy nas już nie ma.
Źle jest tym, którzy zostają.
Na zawsze zostaje dziura, którą po trochu zasypuje czas.
Nie wiem, ile jeszcze pożegnań przede mną.
Ale właśnie tak chciałam pożegnać, Puszku, ciebie.
Zapisać w obrazkach, w słowie i pamięci.
I ja, i VegAnka, i TP mamy złe, niewegańskie myśli. Nie wypowiem ich tutaj, wyedytuję poprzedni post i napiszę, ostatni raz.
Do zobaczenia, Puszku, albo i nie. W innym futerku, we wspólnej, nie- złej nicości.
 Pozdrówka, Megi.
I bardzo wam dziękuję za komentarze pod poprzednim wpisem.














piątek, 7 listopada 2014

nie do ogarnięcia

nie mam siły na więcej, niż przeklejenie z fb apdejtu pod zdjęciem VegAnki, dla niefejsbukowych czytaczy.
Tydzień temu zamieściliśmy tam takie ogłoszenie:

ZAGINĄŁ! - WROCŁAW, KRZYKI (okolice ul. Skarbowców i Krzyckiej). 28.10 zaginął nasz kot Puszkin (reaguje również na Puszek, Puszeczkin). Puszkin wyszedł z domu po "obiedzie", 28.10 (wtorek) między godziną 16-17 i do tej pory nie zjawił się w domu. Co prawda zdarzało mu się już wcześniej znikać, ale nie przy takiej pogodzie. Nie miał też powodów, żeby się na nas obrazić. Puszek jest dużym 6-letnim kocurem (obecnie jest nieco szczuplejszy niż na zdjęciu) o bardzo gęstym futrze. Jest alergikiem i często "łapie" infekcje dróg oddechowych, dlatego czasem chrapliwie oddycha. W taką pogodę mógł już się zaziębić, więc zapewne już jest zasmarkany i załzawiony  W takim stanie sprawia wrażenie bardzo chorego - może ktoś wziął go za bezdomną bidę i zabrał go do domu... Być może został zamknięty przez przypadek w komórce/piwnicy/garażu...

UPDATE - 2.11.2014
Dostajemy wiele zgłoszeń o rudych kotach z bliższych i dalszych okolic - wszystkie informnacje na bieżąco sprawdzmy. Niestety żaden z tych kotów nie był Puszkinem  Niektóre z tych rudzielców swoje domki mają, inne prawdopodobnie swoje domki zgubiły... Mamy nadzieję, że znajdą swoich pańciów wkrótce... 
Dziękujemy za wszystkie zgłosznia - każda taka informacja jest dla nas na wagę złota! Dostajemy również odpowiedzi od naszych dalszych sąsiadów, którzy Puszka kojarzą - dzięki temu możemy stworzyć mapę ulubionych miejsc i wędrówek Puszkina, a co za tym idzie efektywniej go szukać. 
Mieliśmy sygnały, że Puszkin kręci się po osiedlu Przyjaźni - niestety wczoraj okazało się, że to nie nasz Puszek. Puszkiem nie jest również kocur z ulicy Deszczowej - znamy tego pana od dawna. Były doniesienia o dorodnym rudym kocurze na parkingu Lidla przy ul. Powstańców Śląskich. Ale jakim cudem Puszek by tam zawędrował? Bardzo boi się samochodów... Może ktoś lub coś mu "pomógł" w tym... Będziemy sprawdzać ten trop.

Sprawdziliśmy ten wątek, i wiele innych... rudy kot pod kościołem, koło szkoły, tu i tam...
wczoraj odebrałam telefon

PUSZKIN NIE ŻYJE. 
Dostaliśmy telefon, że na opuszczonym terenie za naszym domem znaleziono zwłoki rudego kota. Niestety okazało się, że to Puszkin. Zwłoki zostały ewidentnie podrzucone, wyrzucone jak pozostałe śmieci do dołu. 
Sekcja wykazała, że Puszkin zmarł wczoraj po południu. Jego żołądek był wypełniony kocią karmą, zjadł swój ostatni posiłek niedługo przed śmiercią. Puszek był karmiony regularnie. Wskazuje to na to, że Puszek był przetrzymywany od zaginięcia u kogoś w mieszkaniu. Wskazuje na to również brak wydzielin wokół nosa i oczu - gdyby Puszkin ostatni tydzień spędził na zewnątrz zapewne byłby już przeziębiony.
Sekcja nie wykazała żadnych nieprawidłowości, żadnego urazu, otrucia... Istnieje hipoteza, że w wyniku silnego stresu astma Puszkina przybrała na sile i kot się udusił. 
Osoba, która Puszka przetrzymywała musiała go UKRAŚĆ niemal spod naszego domu. Puszkin nie oddalał się od domu. Musi mieszkać w okolicy (pozbyła się zwłok na lokalnym dzikim wysypisku). Więc musiała widzieć nasze ogłoszenia! Musiała przeczytać, że Puszkin potrzebuje opieki weterynaryjnej! Ale tak naprawdę czy trzeba przeczytać ogłoszenie, żeby wpaść na to, że z kotem z dusznościami trzeba jechać do weterynarza?!
Jak bardzo musiał być przerażony nasz kot, jak bardzo musiał tęsknić za domem, za swoimi kocimi przyjaciółmi, za nami, żeby musiało do tego dojść... 

i tak się skończyła ta historia.
Nie ma możliwości, żeby było inaczej.
Nie tak na przykład, że był gdzieś przypadkowo zamknięty, wypuszczony, nakarmiony i wracał do domu, i coś mu się stało.
Wśród tych wszystkich dobrych, pomocnych ludzi mieszka psychopata bez wyobraźni, gnój bez serca.
(tu można przeczytać komcie na fb)

Tego wieczora, kiedy Puszek zniknął, wyraźnie i nagle go zabrakło. Budziłam się w nocy i nadal mocno zdawałam sobie sprawę z braku. Rano dalej wszystko było nie tak.
Dlatego od razu zaczęłam go szukać, chociaż nawet dwudniowe zniknięcia były w normie, a w ciepłych porach roku koty swobodnie wchodzą do domu i z niego wychodzą.
Puszek był jednak nawet w tych swoich nieobecnościach bardzo OBECNY, gdzieś blisko, chociaż niewidoczny.
Jest mi tak źle, że go nie uratowałam. Że czekał na nas, wciśnięty w jakiś kąt, pod szafę czy łóżko, i nie mogliśmy nic zrobić.
Nie mogę myśleć o dobrym życiu, jakie miał, tylko o tym, jak bardzo się bał i był nieszczęśliwy przedwczoraj.
A teraz pomyślcie o zwierzętach, tych głupich, zależnych, niższych istotach bez uczuć, na których przeprowadzamy badania i eksperymenty. Co muszą czuć i myśleć, o czym nie chcemy wiedzieć.
Nie tylko koty.
Jutro cię pożegnam, Puszku.
Pozdrówka, Megi.

niedziela, 2 listopada 2014

I uporczywie go nie ma.

Nie o człowiekach to będzie, którzy umarli i nie ma ich uporczywie, ale o rudym kocie Puszkinie, który wyszedł na przechadzkę i nie wrócił.
Wyszedł po południu we wtorek, 28 października.
I nie wrócił.

Za tym, że wróci:
- Puszek dobrze zna okolicę w promieniu co najmniej kilometra (bo jest kotem wychodzącym od zawsze, zdecydowanie działa to na jego korzyść),
- jest dorosły (ma sześć lat) i rozsądny,
- jest ostrożny w kontaktach z ludźmi, psami i samochodami,
- jest zdrowy, silny i był najedzony,
- mieszkamy w ogarniętej i bezpiecznej okolicy (brak agresywnych psów biegających luzem, uspokojony ruch samochodowy),
- już mu się zdarzało wybyć na trzy dni i wrócić,
- koty nie znikają ot tak, zawsze ktoś gdzieś je widział, są jakieś ślady.

Za tym, że nie wróci:
- od dawna mu się nie zdarzały takie zniknięcia,
- nigdy nic nie wiadomo- wystarczy jeden zły człowiek, jeden samochód, jeden zbieg okoliczności,
- wolo Ania mówiła, że ludzie lubią BRAĆ sobie rude koty, bo są takie fajne;-/
- uporczywie go nie ma.

Co zrobiliśmy:
- sprawdziłyśmy z VegAnką najbliższą okolicę, czy gdzieś nie leży umarły, potrącony przez samochód. Nie leży. Dalszej okolicy nie ma co i jak sprawdzać pod tym kątem, bo przez ulicę przechodzi gdzieś tu blisko i później chodzi ogródkami itp.
- poprosiłyśmy sąsiadów o sprawdzenie garaży, piwnic i komórek, w których mogli go przypadkiem zamknąć,
- rozwiesiliśmy ogłoszenia, w których o to samo prosimy dalszych sąsiadów,
- powiadomiliśmy (i zostawiliśmy ogłoszenia) dwóch wetów, trzy okoliczne sklepy zoologiczne, wolo Anię i dwie panie karmicielki,
- dałyśmy ogłoszenie na fb i olx,
- powiadomiliśmy schron i byłam tam,
- jesteśmy w kontakcie z Ebrą (którą nb. uważamy za najbardziej konkretną i najmniej gwiazdorską lokalną fundację prozwierzęcą),
- osobiście lub zdalnie sprawdzamy wszystkie sygnały o rudym kocie widzianym na Jagodnie, Biskupinie, Fabrycznej (to nie on, to inne zagubione biedne rudasy. Swoją drogą, brałabym.) Poza tym- wiem, że to daleko- 8, 12, 7 km, ale hu nołs. Mógł wsiąść z kimś do busa np.)

Co możemy i mamy zamiar jeszcze zrobić:
- będziemy szukać w najbliższej okolicy. Od kilku osób mieliśmy sygnały, że był widziany (np. wczoraj ok. 21) za magiczną granicą ulicy Krzyckiej i torów kolejowych. Puszek nigdy jej nie przekracza- wciąż jedzie nią strumień samochodów, poza tym mieszka tam wet- ale gdyby wydarzyło się COŚ, mógłby przejść i nie wiedzieć, jak wrócić. Z drugiej strony wydaje się to mało prawdopodobne- koty mają bardzo dobrą orientację w terenie i zmysł magnetyczny, a w nocy jednak ulica jest pusta.
(jednak to nie on, ten kot ma obrożę)
- będziemy pytać co jakiś czas w schronie,
- rozwiesimy więcej ogłoszeń,
- poinformujemy pozostałe fundacje, bo może do nich trafi.

Jeżeli wróci, to:
- zaraz o tym napiszę,
- będziemy sławić życie.

A jeżeli nie, to:
- będzie nam bardzo smutno, jeszcze bardziej niż teraz, i będziemy tęsknić do końca życia,
- postaramy się nie robić z życia afery, w końcu sami jesteśmy sobie winni. Biorąc kota i kochając go bardzo narażamy się na takie coś, a koty wychodzące, niestety, żyją krócej.

Jestem pod wrażeniem tego, jak pomocni są ludzie, ile dostajemy wiadomości i telefonów, jak dobrze znają okoliczne koty i ładnie o nich mówią. Jak się troszczą o to, że śpią pod samochodami i coś może im się stać, jak się angażują, kiciając wieczorami koło swoich domów tylko dlatego, że widzieli tam jakieś rude futro.
Rozsyłają wici i poruszają całą dzielnię, jak wetka Magda.
Jestem pod wrażeniem działania fejsbuka. Nie mojego, to VegAnka, jak nikt starszy i młodszy, jest prawdziwym uczestnikiem tego fenomenu komunikacyjnego.
Obcy ludzie tracą swój czas na pisanie wiadomości ze słowami wsparcia:-)
(wyjątek stanowi niepomocna zamknięta grupa Koty, z której się zaraz wypiszę, bo zaśmieca tablicę)
Bardzo za to wszystko dziękujemy.

To jednak nie pociesza za bardzo, bo Puszkin zniknął jak kamień w wodzie... więc

co mogło się stać:
- jednak ktoś go uderzył, zranił lub zabił (prędzej człowiek niż samochód) i nie znalazłyśmy go w chaszczach,
- ktoś go porwał i trzyma w zamknięciu,
- wywiózł się gdzieś daleko.

Puszku, wracaj już. Jesteś najlepszym kotełem ever.
Przedwczoraj na cmentarzu miałam zajawkę, że tam zostanę.
Nie mieć rodziców i kota- tu macz, doprawdy.
Wszystkich uporczywie nie ma.
(jak to ujęła nasza koleżanka blogowa na wspomnianym powyżej portalu społecznościowym- mija tyle lat, odkąd nie wiem, gdzie jest moja mamuś. Bardzo pięknie. Ja też nie mam wielu informacji tego rodzaju.)
Pozdrówka, Megi.