od początku

niedziela, 19 czerwca 2011

Rabata na końcu świata- ogród Leśniczego.

(Ogród Leśniczego przy leśniczówce w Lubawce, dolnośląskie, powiat kamiennogórski).

Nawet nie znam Leśniczego. Nic nie miałam wspólnego z jego ogrodem. Tylko raz tam byłam.

Więcej powiem- nie lubię takich ogrodów. Kolekcyjnych, budzących skojarzenia z ogrodem botanicznym. Takie ogrody lubi pewnie Magda, Miłka i Talibra, sądząc z ich blogów.

Ale jest to z pewnością ogród z duszą, urządzony ze znawstwem i uczuciem. Patrzę na niego z podziwem:


na wypracowane bonsaiki w strefie wejścia,



na odkrywczą wariację na temat rabaty skalnej przy budynku,


na detale nawierzchni. 
Mijając gospodarcze budynki, zaglądając w różne zakątki, docieramy do serca ogrodu- ogrodu skalnego. Także ten fragment jest potraktowany odkrywczo- to nie zwyczajowa kupa ziemi i kamieni, wypiętrzająca się bez sensu pośrodku równiny, ale obniżenie, taki "krater", którego ściany są uformowane ze skał i roślin. Prowadzą do niego różne schody i ścieżki:




Będąc tam w połowie maja, mogłam podziwiać najpiękniejszy aspekt ogrodu skalnego- masowe kwitnienie górskich roślin:



te płomyki, żagwiny, smagliczki, goryczki, gęsiówki, skalnice, rogownice...

Na dnie krateru, jak to w wygasłym wulkanie, oczywiście mamy jeziorko:


z malutką wysepką:


z miniaturowym drzewkiem:


Cała reszta ogrodu to istny zen:




bardzo pięknie powiązany z otaczającym krajobrazem:


o takim:


też zen.

Zdjęcia możecie pooglądać też tutaj.

I co mnie tak urzekło?

Pierwsze- innowacyjność;-] Krater zamiast górki, ścianka wspinaczkowa na starej stodole (to zestawienie uchwytów z otworami wentylacyjnymi!), połączenia nawierzchni.



Drugie- cierpliwość, staranność, czułość. Popatrzcie na kontekst krajobrazowy, wykreowany spokój, kolekcję rojników, tak pięknie odchwaszczoną (mniszek do pominięcia;-)):


Trzecie, moim zdaniem najważniejsze- BEZINTERESOWNOŚĆ. Bo w końcu to służbowe mieszkanie, i kiedyś trzeba będzie je opuścić... a nie zabierze się w nowe miejsce drzew, skał i krateru... i nie wiadomo, co się z nimi stanie...

Bo na tym polega piękno ogrodu. Na tym, że jest kruchy, zmienny i NIE NA ZAWSZE...

pozdrówka, Megi.

środa, 15 czerwca 2011

Rabata na końcu świata- Ogród Ewy.

To o kolejnym ogrodzie z duszą. Albo z duchem, jak kto woli, dosłownie.

Kobieta z przeszłością i Mężczyzna po przejściach spotkali się w pełni swego życia. Pokochali się, On zostawił dla Niej swój kraj i zamieszkali razem. We Wrocławiu, w dzielnicy skromnych poniemieckich domków, na skraju parku. Rozbudowali i wyremontowali swój dom, zasadzili w ogrodzie miłorząb, tulipanowiec i znaleźli spokój, którego strzegła biała Matka Boska, kupiona w pakiecie z domem.

Po kilku latach poczuli się niewygodnie w ogrodzie z widokiem na przestrzał na parkową alejkę, z ciasno rosnącymi iglakami. Nasza interwencja polegała na uporządkowaniu spontanicznych nasadzeń, wyznaczeniu płynnego, dynamicznego kształtu trawnika, dosadzeniu zmiennych, kwitnących, barwnych jesienią liściastych krzewów i bylin. Furtkę do parku przesłoniliśmy parawanem z żywotników (akurat TU pasowały, nie odżegnuję się;-)) i ogród nabrał charakteru:



On i Ona, tacy szczęśliwi i świadomi tego szczęścia. I to ich szczęście, takie zasłużone.




















Nic jest na zawsze. Ona, Ewa, zachorowała i umarła. A On... dba o ogród. Tyle może zrobić. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżamy coś ogarnąć, ma łzy w oczach i mówi, czego Ewa by chciała, co dosadzić, jakie kwiaty lubi... Ewa... mimo że sam nie spędza już w tym domu tyle czasu i w sumie, po co to, dla kogo...



A ja za każdym razem na nowo dowiaduję się, czym jest miłość, życie pozagrobowe i co jest w życiu ważne. I jasne, że róże, które posadziliśmy koło białej figurki, są BIAŁE, bo Ewa takie lubi. Dobrze to pamiętam, nie zapomnę... o Ewie. Bo to Jej ogród.

I nie ochroniła Matka Boska, nie ochroniła...



(a cała historia przypomina mi ogród na Wyspie Księcia Edwarda z Ani z Zielonego Wzgórza, ten z narcyzami, pamiętacie?)


piątek, 10 czerwca 2011

Rabata na końcu świata- Ogród Zet.

Ogród Zet znajduje się na prawdziwej dolnośląskiej wsi, takiej, w której droga z kocich łbów śmiało bierze dwa zakręty, jest pałac z zawilcowym parkiem, kury, krowa i sklep otwarty od rana do południa, a potem znowu po sjeście:-) Niedaleko za wsią cmentarz w kępie drzew, żeby było dokąd spacerować. Pola niekulturalne rolnie, obwiedzione paskiem maków i bławatków. Niekoszone pobocza. Kwitnąca łąka.

Ogród Zet powstał około dziesięciu lat temu na jednej z pierwszych działek kupionych we wsi przez Miastowych i do tej pory niewiele się zmieniło.
Wieś okazała się niekoniecznie atrakcyjna dla rzeszy kolejnych Miastowych, a właściciele ogrodu- nazwijmy ich Osadnikami- wżyli się jej tryb.

Choćby wejście do domu, ten ganek z szybkami i kaloszami, o tym świadczy:


i cały wiejski sztafaż:


stodoła, czyli garaż,


wystrój okien,


długi zawinięty podjazd w alei drzew,


kolory mebli,


prawdziwa studnia,


kocie łby z polnych otoczaków,


zioła i polne tło.

Osadnicy umieli się dostosować, a nawet pójść dalej- kazali sadzić takie rośliny, o których ich sąsiedzi mruczeli z niedowierzaniem: TO?  TEN CHWAST to u mnie na łące rośnie. Ich życie kojarzy mi się z obieraniem jarzyn z ogródka za stodołą na ganku, pieczeniem drożdżowych ciast, pięknymi jak z przedwojennych pocztówek córkami domu wracającymi ze spaceru z naręczem chwastów polnych, szczęśliwymi zwierzętami (no, może koty, przechowywane na dworze do temperatury - 13 stopni, były średnio szczęśliwe. Ale poniżej - 13 miały wstęp do domu;-)), wyprawami z kijkami, odwiedzinach u sąsiadów... I mimo pracy, zabiegania jak u wszystkich- Osadnicy naprawdę starają się BYĆ  w swojej sielskiej bajce. 
A ich ogród jest na tyle pojemny, że mieści zielony i zarybiony staw:


z mostkiem:



poszarzałą i krzywą huśtawką nad brzegiem:



Pomieścił też prawdziwą łąkę:


z prawdziwie łąkowymi roślinami:


tajemnicę:


i przestrzeń:



I wcale nie jest taki duży:-) Niestety, nie wiem jaki, bo projekt zaginął w pomroce dziejów. Po tych dziesięciu latach... córki dorosły i odwiedzając Ogród Zet wychodzą w pola na kijkach, zwierzaki zmieniły tożsamość, bo wiele z nich jest za Tęczowym Mostem, a ogród wymaga liftingu. Nawet na tych zdjęciach widać padnięte po trudnej zimie róże i kariopterysy, które starałam się omijać obiektywem.
Więc... to tylko fotki z jednego pochmurnego i ciepłego popołudnia, to be continued. A więcej zdjęć tutaj.

OGŁOSZENIE PARAFIALNE: jeżeli ktoś z okolic Wrocławia chce kupić byliny z oferty Byliny Świerk  (szkółka nie prowadzi sprzedaży detalicznej), czyli po prostu niemalże KAŻDĄ bylinę, to może kupić u mnie, z odbiorem u mnie lub z dowozem. Ceny od 3,50 (pospolite byliny w doniczkach P9, np. runianki, fiołki) przez 8,00 (doniczki o średnicy 10- 12 cm, żurawki, trawy) do 12,00- 15,00 (rzadkie paprocie, piwonie w wysokich doniczkach).

pozdrówka, Megi.









wtorek, 7 czerwca 2011

Rabata na końcu świata- ogród Miłośników Suwalszczyzny.

Dzień dobry.

Nazbierało się takich rzeczy do opisania: ogrody ludzi, którzy je lubią (co wcale nie jest oczywiste;-)). Ludzi, którzy je stworzyli- czasem z moją pomocą, ale przede wszystkim swoim marzeniem. I dali im duszę.

Rabata na końcu świata to cykl opowieści o OGRODACH Z DUSZĄ. Dzisiaj pierwszy z nich- Ogród Miłośników Suwalszczyzny.

Nie jest duży, a jego plan można obejrzeć tutaj. O. Nie można. Nie ogarnęłam. Więc, trochę mniej czytelnie, tutaj:


 Jest... w Bielanach.

Każdy zna Bielany. Bielany Wrocławskie, Bielany Warszawskie, Bielany Toronckie czy Kalifornjskie. Podmiejskie osiedle- sypialnia, gdzie straszą szeregi miejskich szeregówek na klaustrofobicznych działkach albo przeciwnie- wyuzdane architektonicznie i materiałowo budowle, każda inna i w inną stronę zwrócona,  w chaosie i bez linii zabudowy. Według zasad: jestem najlepszy, a mój dom o tym świadczy niepowtarzalnym kolorem elewacji i połamaniem dachu, krzyczy o moim guście i o tym, że jest moją twierdzą.

Ten jeden też jest inny. Powinien tu pasować, w końcu Bielany to wieś, a nie pasuje. Bo ma prostą bryłę, miodową stolarkę, zielone drewniane okiennice i oblicówkę na poddaszu, detale z chropowatego klinkieru. Wiejski, ale nie przestylizowany.

I ogród też jest inny. Miały się w nim znaleźć: kwiaty, motyle, zioła, pomidory, trawy, lawenda, ostróżki, malwy, piwonie, czosnki, tulipany, róże, brzozy, hortensje, kaliny, derenie, murawa kserotermiczna, głazy narzutowe. Trochę jak w wiejskim ogrodzie, a trochę jak na suwalskiej łące.










Nie miały prawa się tu pojawić tuje, ostrokrzewy, tawuły, hibiskusy, pięciorniki. Nie znalazły uznania laurowiśnie. Nic z klimatu Bielan ani zieleni miejskiej.

Jak się miewa ogród? w pierwszym roku był piękny, w drugim bujny, w trzecim, czyli obecnym, zachwycający. Właścicieli i mnie. Zresztą popatrzcie sami:










A więcej zdjęć tutaj, a także- w pełni świetności traw- tutaj. Obejrzyjcie i powiedzcie, czy ogród przypomina swoją wizję:



W dodatku jest zmienny, co tydzień inny. Właśnie zakwitły historyczne róże, budleja skrętolistna, ostróżki, szałwie. Za moment zmienią je strzelające w górę trawy, budleje Dawida, malwy, kariopterysy.

Z zimą jest mały kłopot, ale tylko mały. Bo przecież są sosny, bukszpany, cisy, choina, świerki serbskie, biel brzozowych pni, czerwień pędów derenia... pióropusze traw... bluszcz na wiklinie...

Na szczęście do zimy daleko, przed nami wiele kwiatowych widoków.

A jak z pielęgnacją? nie jest wcale bardziej wymagający, niż ogród iglakowy, postrzegany jako bezobsługowy i praktyczny. Rośliny w pełni kwitnienia wyglądają dobrze i odwracają uwagę od tych mniej w danej chwili atrakcyjnych. Później wystarczy je trochę uporządkować, przyciąć, pozamiatać. O tej porze roku problem chwastów praktycznie nie istnieje, tak bujnie rosną byliny. Najwięcej czasu zajmuje koszenie trawnika... Nigdy nie były używane środki ochrony roślin, śladowo nawozy.

Zasługi na polu osiągania wizualnych wyników należy przypisać Miłośnikom, którzy wiedzieli, czego chcą i byli w tym konsekwentni (szczególnie Miłośniczka aka arak) oraz mnie, com dobrze dobrała rośliny do warunków- bo to jest podstawą sukcesu. A warunki takie sobie- czarna pobagienna gleba, sprzyjająca bodziszkom i większości krzewów, ale nie murawie i wrzosom... oj nie...

No i oczywiście dziękujemy Tym Którzy Bez Wewnętrznej Motywacji Sadzili Bluszcz Ale Go Posadzili Jak I Wszystko Inne I Jest (cytat: po ch... to sadzić? to nawet nie kwitnie o_O)


i teraz można usiąść... i siedzieć i siedzieć i siedzieć...