Dzień dobry.
Na fejsie jestem użytkownikiem strony "nie wyrabiam się z robotą, bo mam straszny zapierdol na fejsie" (skądinąd nudy i nie polecam, ale częstotliwość postów koresponduje z nazwą). To samo mi się przydarzyło ostatnio- nie wyrabiam się z bloggerem, bo mam straszny zapierdol w robocie. Znaczy: ogarniam rzeczy PILNE zamiast WAŻNYCH, czyli działam niezgodnie ze sobą, co powoduje frustrację. Aby nie zapomnieć, co jest ważne... kolejny post z cyklu "nad rozlewiskiem". Ewentualnie proszę się przełączyć.Tytułowe jezioro oglądałam ostatnio dwa tygodnie temu, w ciepły, snujący się, przedwyjazdowo nostalgiczny dzień. Naprawdę magiczny dzień, naprawdę magiczne miejsce. Jezioro to Vanern, jedno z tych, o których uczy się w szkole (ja przynajmniej tak miałam w zamierzchłej przeszłości;-p), bo jest jednym z największych w Europie (Ładoga, Onega, Wener, Wetter...;-p). Są miejsca, z których nie widać drugiego brzegu. Nadjeziorne miejscowości są jak nadmorskie. Żeby pojechać w bardziej dzikie okolice, trzeba objechać jezioro, co dodaje do wycieczki 100 km.
J mówi, że przychodzi na tę plażę o czerwonym, granitowym piasku, pod sosnami, w momentach, kiedy zadaje sobie pytanie, co TAM robi... i znajduje odpowiedź.
Oooo, rok temu tak nie było. Rok temu wróciłam sfrustrowana, za chwilę byłam zmęczona, a za następną chwilę nie byłam w stanie wyjść z domu. I jak to ciut ogarnęłam, to wymyśliłam: przy każdym zadaniu spróbować podzielić odpowiedzialność, oddać komuś część. Szybko podejmować decyzje, nie pałować się z myślami. Ustalić hierarchię, w której ja>ludzie> praca>dom (najbardziej odbiło się na domu, który jest zapuszczony, ale tutaj należy uświadomić sobie, że ja#dom).
Wymyślenie bloga pomogło w tym niesamowicie, bo nagle- nie wiem, czy się nie powtarzam;-p- uświadomiłam sobie, że NAPRAWDĘ dużo robię, wiem i umiem. Że dużo się u mnie dzieje, bo mam o czym pisać. I że WIĘKSZOŚĆ rzeczy, za które się biorę, jednak wychodzi. Taka funkcja terapeutyczna bloga;-] dlatego tak go lubię;-)
Wpis dedykuję J, która mnie zainspirowała do zmian, Agnieszce, Która Chce Odzyskać Swoje Życie, i Wszystkim Sfrustrowanym Po Wakacjach.
Jezioro spokoju:
(a horyzont krzywy, bo go nie widać w tej jasności i niebieskości)
Fakty związane z jeziorem:
Brzegi w większości porasta bór sosnowo- świerkowy z domieszką brzozy i osiki:
a w nim owoce:
zimoziół:
i grzyby. Aborygeni oraz imigranci z grzybów uważają tylko kurki i pieczarki, i to sklepowe, więc inne gatunki rozsiewają się swobodnie:
ha, zbiory ze ścieżki;-)
W miejscach, gdzie płytką glebę przecierają skały, roślinność jest karłowata i północna:
A w miejscówce o nazwie Łososiowa Dziura (Laxhall) jest bardzo przyjemna knajpeczka, do której trzeba wrócić w przyszłym roku:
Magiczne jezioro. Naprawdę magiczne.
Więcej zdjęć?
PS. 1. Żeby nie było, że tylko w Szwecji jest fajnie- w ostatni weekend byłam we Wrocławiu i w Świdnicy, i było bardzo fajnie. Zagadka: KTO jest w koszyku?
PS. 2. Jeszcze o terapeutycznej funkcji bloga: kiedy nocny lęk ściska mnie w pięści tak mocno, że lot za okno wydaje się wybawieniem, szansą na zaczerpnięcie oddechu, wyrwaniem się na wolność- wymyślam sobie to zdanie... i mija powoli.
Poza tym za nisko mieszkam.
Peace&love, Megi.
niebiesko na niebieskim.
Jako szedoholiczka przyznać się muszę, że nad jeziorem Vanern byłam, byliśmy z mym przyjacielem podczas jednej z naszych eskapad rowerowych. Zachwyciło nas na tyle, że mimo deszczowej pogody zostaliśmy tam 3 dni i owszem spokój odnalazłszy, nacieszyliśmy oko i podniebienie - bowiem dwie spore ryby tam złowiłam - ja, bo on czytał w tym czasie w namiocie :-). Ostatniego dnia wyszło słońce i to ono podkreśliło spokój i piękno tej okolicy. :-) Żal wracać co?
OdpowiedzUsuńCzarodziejsko i magicznie.
OdpowiedzUsuńMoże oglądając dzięki Tobie to spokojne miejsce i te niesamowite zdjęcia odnajdę, wymyślę, stanę na głowie, bo tego mi w tym momencie trzeba a jak się wszystko poukłada /odmieni, zaczaruje/ ruszę w to miejsce i usiądę...
Dziękuję :-)
P.S. w koszyczku "przyjaciel" może czterołapy?
OdpowiedzUsuńHej no! Nawet bez malowania skrzynki może być dobrze! Chyba nie znam takiego bólu powrotów.
OdpowiedzUsuńMoże dlatego, że nie wyjeżdżam :):):)
W koszyczku kot? To zbyt łatwe. Mały smok od wymyślania zdań ratunkowych?
właściwie nie dokładnie o powrót chodzi... tylko o jesień, zimę, borykanie się itd... zamiast spokoju nadjeziornego. Łatwo zgadnąć, wiem, ale... zobaczycie.
OdpowiedzUsuńW każdym razie- jest pozytywnie i dzięki za komentarze. Dzisiaj wycieczka w zupełnie inne klimaty, eksploracja.
Muszę przyznać, że bardziej od jeziora zachwyciła mnie niska fauna lasu :))) Porosty fantastyczne, całe połacie, a u nas tak po trochu..
OdpowiedzUsuńI przypuszczam, że melancholia powoli już odpływa. Po niebieskim :)))
A ja myślę, że blog, jak blog, tylko sposób wyrażania siebie :)) i na dodatek ktoś to czyta :))) i komuś się podoba :))) i taki ktoś jest w koszyku :) i różne inne ktosie Ciebie lubią :)) Ja baardzooo :))))))
powiało spokojem i siłą:) i dobrze:)
OdpowiedzUsuńja obstawiam kota, chociaż one to ponoć w workach lubią siedzieć...;)
No nie mów, żeś kota wzięła na wycieczkę ? Ha, ha ... już sobie wyobrażam swoje na takich wojażach ... Albo siebie wołającą po krzakach "kici,kici ..." Pozdrawiam gorąco !
OdpowiedzUsuńkot- nie w worku, nie na wycieczce, w koszyku. ha. Melancholia odpłynęła, papa!
OdpowiedzUsuń