Przeczytałam sobie komentarze. Ucieszyłam się. Rozkminiłam, że na tym tu blogspocie, inaczej niż gdzie indziej, komentuje się zwrotnie u siebie, a nie u tego, kto komentarz zostawił. Czyli jak się chce wiedzieć, co kto myśli o twoim komciu, to się trzeba nabiegać. Nie szkodzi, tylko coś łatwo przeoczyć.
Kontynuując wątek wyluzowany: a może blog o życiu? a może o kotach? (w końcu są blogi o kotach). A może blog KULINARNY?
Jakoś się to wiąże z ogrodem, bo wyszłam do ogrodu, i o:
DOJRZAŁY. Skoro wiśnie, to clafoutis. Skoro porzeczki, to kompot (fajnie będzie wyglądała fotka na moim nowym wątku kulinarnym, w szklance z różowego bąbelkowanego szkła, z kostką lodu, w przechodzącym świetle). Zboczenie Mohera daje znać o sobie, kiedy sobie uświadomimy, że posadził porzeczki tak, żeby przez ich owocki przechodziło zachodnie światło... przezierne porzeczki.
CLAFOUTIS:
umyte wiśnie rozkładamy w naczyniu do zapiekania (tak z pół kilo się mieści):
(dobrze idzie)
i zalewamy naleśnikowatym ciastem z trzech roztrzepanych jajek, pół szklanki cukru, pół szklanki mąki, półtorej szklanki mleka, szczypty soli:
pieczemy w 180 stopniach, aż się upiecze, czyli około 50 minut. Ciepłe posypujemy cukrem pudrem i zjadamy szybko całą blaszkę, bo efekt końcowy w postaci nędznego zakalca (ale taki ma być) nie nadaje się do pokazania.
Sama nie wiem, czy wole clafoutis z wiśniami (socyste), czy z czereśniami (sprężyste).
Kompot też został wypity, zanim nastało "dobre światło". I tak wątek kulinarny szczezł w zarodku, co nie powstrzyma mnie przed dzieleniem się od czasu do czasu pomysłami na pięciominutowe omnomnomnom.
W ogrodzie spotkałam ponadto:
jednego tygrysa,
dwie ponure damy,
chmurkę różowego zapachu,
i widok pt. "nie- wiadomo- wco- ręce- włożyć".
Jutro wybieram się do Kruczej Doliny, więc nie spodziewajcie się, że odpuszczę sobie indoktrynację ochroniarsko- przyrodniczą i tony łąkowych zdjęć. A pojutrze, jak nie padnę, na wycieczkę do Bad Muskau- Mużakowa. To taka zajawka dla przyszłych czytelników;-]
Pozdrówka, Megi.
To był najkrótszy blog kulinarny. Treść została w sposób dosłowny, wchłonięta przez autorkę. Ale zdążyliśmy się dowiedzieć, że o szybkości wchłaniania decyduje światło i wydolność fotograficzna potraw.
OdpowiedzUsuńJa jestem zachwycona przeziernymi porzeczkami! Prawą (czyli lewą) ponurą damą i mantrowym mniam mniam!
Uściski!
Zazdraszczam wycieczek i z niecierpliwością czekam na tonę zdjęć z opisem :DDDDDDD
OdpowiedzUsuńA "placek" już próbowałam - świetny !!!!
Pozdrawiam ciepło
Popołudnie takie apetyczne dość :)
OdpowiedzUsuńU mnie porzeczki dojrzewają, chyba będę kompoty z nich gotować :)Czereśnie właśnie dojrzały i stoi z nich nalewka.
:-)))
OdpowiedzUsuńwycieczka do Kruczej była OWOCNA w zdjęcia. Teraz pada pada pada... jak nie przestanie do dziewiątej, to poszczę (piszę posta), a jak nie, to do Muskałowa!
Talibra- a nalewa z porzeczek będzie?;-]
Hello, Megi!
OdpowiedzUsuńMmm... this berry tart looks delicious...
I love those funny cats pics.
Ciastka z przyjemnością bym spróbowała tygrysa pogłaskała. Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńZ porzeczek czerwonych jeszcze nalewki nie robiłam, z czarnych tak. Może kiedyś spróbuję :)
OdpowiedzUsuń