Równie często w klimatycznych, stodolastych czy oborzastych wnętrzach na zapadłych wsiach, do których przez kilkanaście km prowadzą handmalat drogowskazy, pies z kulawą nogą dociera tam raz na ruski rok, a jeżeli czegoś nie kupisz, to spokojnie zrobisz to w następne wakacje. Przedmiot na ciebie poczeka, to nie allegro. Niepojęta jest jedynie ekonomia tych przedsięwzięć.
Godziny otwarcia są równie dziwne i niepojęte.
Przed tą oto tablicą czekaliśmy 10 minut na zakończenie przerwy lunchowej, a po tym czasie pan poinformował nas, że w ogóle dzisiaj stangt. Kto zgadnie, JAKI TO BYŁ DZIEŃ I KTÓRA GODZINA? (nie niedziela;-))
A największą egzotykę wszechczasów zaliczyliśmy odwiedzając loppis w polu
pilnowany jedynie przez koty
w którym zrobiliśmy samoobsługowe zakupy, wpisaliśmy je do zeszytu- proszę zwrócić uwagę na moją znajomość szwedzkiego;-)))- a korony wrzuciliśmy do puszki. I odjechaliśmy, obserwowani przez koty zawiedzione, że tacy zabawowi pańciowie pojechali.
Co kupiłam? Co można kupić? eee... moje zakupy zostały zapakowane w gazetki, zanim je fotnęłam. Ale... wszystko. Od używanych ubrań, garów, plastikowych misek, po zacne zabytkowe sprzęty gospodarstwa domowego, cenne platery i serwisy, niezwykłą szwedzką porcelanę, ceramikę i szkło (Jie, Hoganas, Rorstrand, Mariestad, Gefle, Orrefors, Ekeby- nazwy istotne dla takich napaleńców, jak my). I właściwie wszystko, oprócz cenionej przez Szwedów ichniejszej porcelany i ceramiki właśnie, w cenach wstrząsająco konkurencyjnych wobec naszych targów staroci, młynów itp.... Kiedyś kupiłam dwa osiemnastowieczne talerze za 20 zeta.
Więc muszę się opędzać od tych okazji i twardą być, bo mój dom rychło uzyskałby status loppisu;-) a i tak jest blisko. Np. takie coś:
duńska porcelana, 80 koron (1 SEK= 0,45 PLN), czemu nie? BO NIE. Kolejna durnostojka.
Ale takie coś... zawsze mnie wzrusza i dziwi.
Wielkie ilości starych książek w jednym miejscu (też w malutkiej wsi o_O)
Stare mapy.
Dziewiętnastowieczne książki.
A w środku...
Kocham wszelkie mapy, jeździć palcem po mapie, przekładać mapę na teren, porównywać mapy, rysować mapy, czytać mapy, odwracać mapy do góry nogami, żeby sprawdzić, w którą stronę skręcić... z GPSem tego nie zrobisz;-) a co dopiero TAKIE mapy. Jakkolwiek by były nieprzydatne i nieaktualne. Jakie są piękne.
A pod okładkami książek...
Myśli. Notatki. Wiadomości na liściach. Butelkowane listy z przeszłości.
Wypracowane grafiki.
I ceny, pod podpisami dawnych właścicieli (same podpisy to extrasy!):
No, maksymalnie 130 za jakieś cztery tomy czegoś;-) To JAK ja mam nie kupić? Odmówić sobie kawałka historii na własność? Chociaż te półki też się uginają...
Nie było o ogródkach? no, znowu nie. Obiecuję poprawę i powrót do przyrody, która tutaj fascynuje mnie tak samo, jak życie. Jak ktoś ma ochotę, to zapraszam na zakupy, niekoniecznie w loppisach.
A dla ogrodników- patent na ogródek z lat 40- tych XX wieku:
i ogrodowy przepis:
Prawda, jaki prosty?
Pozdrówka, Megi.
EDIT:
Ach, widzę, że temat zaskoczył i wciągnął, to ja też pociągnę;-)
Antik i kuriosa to bardziej wyrafinowana, ułożona i droższa wersja loppisu:
Są tam prawdziwe antyki:
No i ja NIE JESTEM taka znowu zakupoodporna. Dzisiaj zachwyciło mnie krzesło:
zwykłe, odrapane, ogrodowe krzesło. I gdyby nie cena- 1 300, może bym stargowała do 1 000- to bym ten kawał blachy targała do bagażnika:-)
A w swoim czasie robiliśmy tu naprawdę duże zakupy, z myślą o allegro. Ale nie wypaliło, bo, jak to na allegro, nikt nie chciał tych piękności kupić, nawet tanio. Popatrzcie np. na rękodzieło na allegro, nie opłaca się dziergać.
To zrobię tak: jesienią, jak się ogarnę, znajdę zdjęcia, będę wystawiać starocie na blogu z sugerowaną ceną. Skomentujesz- kupujesz. Dobrze?
Kubeł zimnej wody na łeb proszę!!!
OdpowiedzUsuńDobrze, że nie mogę bywać w takich miejscach ...
Podpisane liście i loppis pilnowany przez koty - cuudowneee!
Oj, też lubiłabym!!
OdpowiedzUsuńI podziwiam Cię szczerze, bo ja bym wymiękła... kupiłabym wszystko - ile by do auta weszło, a może nawet więcej...
A jakbyś chciała urządzić loppis u siebie, to daj znać - przyjadę i uwolnię Cię od tego kłopotliwego nadmiaru;-) Więc spokojnie możesz szaleć z zakupami ;-))
Koty cudowne... chyba specjalnie na Was czekały ;-)
Ściskam czule!
O rany!!! aaaa.....!!!! ooooo...!!!
OdpowiedzUsuńps.: a map mam całą półkę :DDDD gpsa nie używam. Gdzie jadę to jedną z pamiątek z pewnością będzie mapa :DDD
ps.: no proszę, szwedzki trudny język, a dla Ciebie widzę, że betka :DDDDD
kotek wokół nogi....cudny...ale te książki,mapy...głowa mnie jeszcze bardziej zabolała:)))
OdpowiedzUsuńSzkoda, że mnie tam nie było.
OdpowiedzUsuńNo! co z tym loppis u Ciebie?? Pewnie byłoby więcej chętnych ;-))
OdpowiedzUsuńSą chętni... nie jestem zakupoodporna... coś się zdarzy... na razie edycja zamiast autokomentarza. W każdym razie dziękuję za zainteresowanie:-)
OdpowiedzUsuńjessu! w takich loppisach ostatnie talary bym zostawiła!!!zazdroszczę!!! koty obłędne:)!
OdpowiedzUsuńno to czekam na Twój loppis:)!
Wzruszył mnie do cna ten zeszyt i Twoje bazgrołeczki...Widzisz taki patent u nas w jakiej graciarni na uboczu?Toć by właścicielowi w ciągu paru godzin nic nie zostało z interesu ,nie mówiąc o puszce i zeszycie.
OdpowiedzUsuńBardzo zacne rupieciarnie a już te ryciny...cacuszka.I podpisy...zazdraszczam wrażeń.pozdr.
Nowe słowo. Notujemy.
OdpowiedzUsuńMegi kochana, 'edit' jest wspaniały i pożądany ;-))) A na razie zbieraj wrażenia i fanty na 'loppis'... czyli pamiątki dla tych, co nie byli;-)
OdpowiedzUsuńŚciskam!
dobra, to robimy;-) jak się wyprzedam, to będę mogła przyjechać na zakupy;-] a nigdy zimą nie byłam;-))) Tak, Izo, to właśnie jest egzotyczne. Podobnie jak dwie aluminiowe drabiny stojące od dwóch tygodni pod naszym domkiem;-p A ta puszka wcale pusta nie była!
OdpowiedzUsuńZ pewnością wybrałabym coś dla siebie w taki niesamowitym "sklepiku" i chyba sporo rzeczy by mnie kusiło. Jak popatrzyłam na zasuszone listki w książce, to mi się przypomniało, że kiedyś też tak robiłam. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie po wyróżnienie:-) w blogowej zabawie (to prawie łańcuszek św. Antoniego).
OdpowiedzUsuńNiesamowite, że są tam takie sklepy. Dla mnie są jak muzeum, w którym wszystko można kupić. Super.
OdpowiedzUsuńA ja się popłakałam ze śmiechu. Rozkład godzin otwarcia, czekanie 30 min na zakończenie lunchu żeby się dowiedzieć, że zamknięte, a potem pilnujące koty smutne, że zabawowi pańciowie już jadą... :-DDDDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńTakie loppies to cudowne miejsce np. dla profesjonalnych dekoratorów wnętrz - oni nie mieliby problemu z tym, że te cudeńka trzebaby gdzieś potem w domu umieścić, tylko wciskaliby je swoim klientom ;-))
No popatrz, Gigo, a dla mnie te liście to takie odkrycie!
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie, Ewo! wkrótce więcej:-)))
Tojav- zwykle mam ochotę robić zakupy w muzeum:-)
Właśnie, Saturejko, ale też trzeba sporo samodyscypliny, żeby to wypchnąć, nawet jak się jest dekoratorem:-) ej, tylko 10 minut czekaliśmy!
Zachwyt nad tymi miejscami odebrał mi mowę. Trzeci raz oglądam i nie mogę się napatrzeć.Masz dar przenoszenia czytelnika/oglądacza w magiczną rzeczywistość.
OdpowiedzUsuńPomysł z blogiem loppisowym genialny! Pozdrawiam gorąco